niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIII Część 2 - Arek

   Ania wbiegła na górę po schodach. Chciałem za nią pobiec, lecz coś szarpnęło mną za kark. Mocno. Upadłem ledwie bezgłośnie na dywan, który leżał na korytarzu od lat. W głowie mi wirowało, nie mogłem skupić się na tym, co mam robić. Chciałem wstać, ale bezskutecznie, chciałem biec, jednak nie byłem w stanie. Chciałem pomóc, a tylko zmrużyłem powieki i zasnąłem, a raczej straciłem świadomość. Nie trwało to zbyt długo, gdyż ktoś zarzucił mnie bez problemu na plecy. Nie mogłem stawić oporu, nie próbowałem  nawet - wiedziałem, że to by tylko mnie jeszcze bardziej osłabiło. Powoli docierały do mnie informacje. Nabru mnie porwali. Słyszałem o tym już. Słyszałem o wielkiej kotłowni z żelaznymi ścianami, o kominach z dymem, żarze w piecach, a wszystko to pod przykrywką jakiegoś zakładu. Nabru nie byli wcale głupi. Jednak my też nie. My mieliśmy do tego przyjaźń, miłość i ludzkie uczucia do innych. To wywyższało nas ponad bezlitosnych Nabru.
   Siłacz wrzucił mnie do samochodu.
- Masz nie robić żadnych numerów, bo nie będę się z tobą tak delikatnie obchodzić.
- Mhm... To niby było delikatnie? - mruknąłem pod nosem bardziej do siebie niż do niego.
- A chcesz zobaczyć jak byłoby inaczej? Czy raczej nasza porcelanowa laleczka rozbiłaby się na kawałeczki, gdybym ją nieostrożnie położył? - zadrwił cieniutkim głosem, a potem przybrał jego zwykłą niską barwę. - Nie dyskutuj, młody, bo to nie jest zabawa. Każdy z nas już długo czeka. A ty nam pomożesz...
- Nie mam zamiaru!
- ... czy tego chcesz, czy nie.
Postanowiłem nie tracić dłużej czasu na kłótnie z tym facetem. Musiałem jakoś ostrzec Anię. Nie mogłem jej bezradnie zostawić. Poczułem się już lepiej, myśli w końcu układały się logicznie. Jak gdyby nigdy nic zapytałem:
- Czemu nie jedziemy?
- Czekamy na Pana.
To mi zupełnie wystarczyło. Miałem czas.

★ ★ ★

   Strażnik usiadł za kierownicą, ja zostałem z tyłu. Przeszukałem wzrokiem auto, czy będzie tam coś przydatnego do zrobienia wiadomości. Nic. Pusto. Sprawdziłem nawet pod siedzeniami. Potem sięgnąłem do kieszeni. Szukałem ręką, aż w końcu znalazłem. Zwitek białej kartki spoczywał w lewej kieszeni. Teraz jeszcze tylko coś do pisania... Po krótkim czasie dostrzegłem długopis. Leżał na siedzeniu obok kierowcy. Musiałem improwizować.
- Co to było?!?!?! - wrzasnąłem cienkim głosem.
- Gdzie?
- Tam! No tam!!! Za oknem! Jakieś zwierzę!
- Ehh - wzdychnął mężczyzna i ze zrezygnowaniem wysiadł.
To wystarczyło. Rzuciłem się po długopis i wyskoczyłem w pół sekundy z auta. Szaleńczym biegiem wrzeszczałem udając, że coś mnie goni. Po chwili schowałem się w krzakach jak najciszej umiałem. Nawet oddychać starałem się bezgłośnie. Położyłem kawałek kartki na kolanie i zacząłem pisać. Nie mogłem napisać nic konkretnego - wiedziałem, że w każdym momencie strażnik może mnie znaleźć i przeczytać. Najpierw napisałem osobiste sprawy.

Gdy odczytasz ten list, ja będę już daleko. Wybacz mi.
Musisz uciec-sama.
Trzymaj się Ania,
Przepraszam
Arek

Pomyślałem znowu o budynku stworzonego przez Nabru i starałem się przypomnieć sobie jak najwięcej z opowieści. Był z metalu... miał żelazne drzwi... a przed nimi buda. Tak, buda psa - wielkiego, z kolczastą obrożą. Podobno nikt nie wydostał się z tamtąd przez niego. Musiałem jakoś ją przed tym ostrzec. Być może niejasno, ale wystarczająco, żeby była na baczności w każdej sytuacji.

PS nie zapomnij nakarmić psa.

Więcej nie dało się przekazać, kartka była za mała. Zgiąłem papier na kilka razy i złożyłem na nim pocałunek.
- Obyś wyszła z tego cało, Aniu... - szepnąłem niemal niedosłyszalnie. - Wybacz..!
Podeszłem pod okno naszego pokoju. Usłyszałem za sobą ciężkie kroki.
- A ty co tu robisz?! Miałeś siedzieć na dupie, a nie uciekać jak idiota! Mówiłem: teraz nie będę się z tobą tak delikatnie obchodzić. Mam nadzieję, że zrozumiałeś, powtarzać nie będę, nędzny szczylu.
- Wystraszyłem się tego, co było za oknem! I uciekłem. A teraz się zatrzymałem, wiesz... za potrzebą.
- Ty mi kitu nie wciskaj, gówniarzu i mów co się wyprawia!
Schowałem liścik za plecami, ściskając go w pięści.
- Co tam chowasz?
- Ja? Nic takiego... Chciałem się tylko pożegnać z dziewczyną...
- Pokaż! Na pewno kłamiesz. Chciałes ostrzec tą swoją "damę".
- Nie!
- Oddawaj, już!
Nie miałem wyjścia, dałem mu kartkę. Rozwinął ją, przeczytał, po czym zaśmiał się szyderczo.
- Jednak nie jesteś taki głupi, żeby ją ostrzegać. Wiedziałbys, ze to skończyłoby się twoją śmiercią.
- Mogę już to wrzucić do naszego pokoju?
- Masz, szczylu - rzucił we mnie moim własnym listem. - Bo się twoja panienka zaniepokoi, co? A takiej nieczystej nie będziemy potrzebować. Byle szybko. Pan może zaraz wrócić.
- OK, wejdę do naszego pokoju po tych schodach, zostawię wiadomość i wrócę...
- Nikt ma cię nie zobaczyć, szczylu, bo pożałujesz tego. Mocno pożałujesz. Kapiszi?
- Wiadomo.
- Daję ci pół minuty. Jak nie wrócisz w tym czasie, pójdę po ciebie i nie będzie tak przyjemnie, gnojku. Żadnych wykrętów.
Od mojej ucieczki z samochodu minęły zaledwie 4 minuty. Szybko wskoczyłem na metalowe schody poprowadzone na zewnątrz budynku. Trzeszczały, kiedy przeskakiwałem po kilka na raz. Po sekundach docierało do mnie, jaką głupotę robię. Mogłem równie dobrze zabrać Anię i uciec z nią. A biegłem tam tylko po to, żeby zostawić głupawą wiadomość. Strażnik był tak tempy, że nawet nie zorientowałby się, gdybym coś dopisał do kartki. Ale czym?
Co za żałosna, beznadziejna sytuacja. Pędziłem wprost do pokoju. Musiałem jakoś zwrócić jej uwagę na ten list. Otworzyłem okno i włożyłem na parapet kartkę. Żeby nie tracić czasu, wyskoczyłem. I tym właśnie zamknąłem szanse na ratunek. Co za idiota ze mnie. Kierował mną strach. Ania, przepraszam. Nie zapamiętałem prawie nic z mojej nagłej "wycieczki" do pokoju. Wbiegłem, zostawiłem list, wyskoczyłem. Tyle.

★ ★ ★

   Znów siedziałem na fotelu w zimnym samochodzie. Po chwili przyszedł "Pan", jak nazywał go facet strażnik. Nie miałem jak mu się przyjrzeć, siedział tyłem. Rozmawiali przez chwilkę szeptem, potem ruszyliśmy. Ktoś podał mi do ust coś do picia. Byłem spragniony, nie myślałem o tym, co piję, po prostu przełknąłem płyn. Po krótkim czasie odpłynąłęm w pełen koszmarów sen.

★ ★

Koniec tego rozdziału xd
Tym razem poznajemy tożsamość i przemyślenia Arka, kiedy nastąpiło rozstanie z Anią, wydarzenia z jego perspektywy.
Mówią, że 13 to pechowa liczba ;D może coś w tym jest? Ten rozdział na pewno nie był szczęśliwy, przynajmniej dla bohatera tej historii - Arka xD
Na koniec daję mały cytat:

" - Pomyślałem tylko... taki mały dzieciak, kto za nim pójdzie? On się tutaj marnuje. Ale kiedy pisze, nikt nie widzi, jaki jest mały. Nikt nie zna jego wieku."
~ Orson Scott Card, z książki "Cień Endera"

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział XII

  Obudziło mnie szarpnięcie za ramię i głos chłopaka.
- Ania! Ania, wstawaj! Szybko! Ktoś tu idzie, wstawaj...!
Otworzyłam oczy. Prędko podniosłam się z ziemi. Zaraz zrobiło mi się ciemno na chwilę przed oczami. Zawsze działo się tak, kiedy za szybko się podnosiłam.
- Wiesz kto to może być? - spytałam nerwowym szeptem.
- Nie... Właściciel? Wątpliwe. Co robimy?
Wyczułam w jego głosie niepokój. Przypomniałam sobie o broni, którą dał mi Krzysiek. Cofnęłam się w stronę torby. Zaczęłam w pośpiechu wyrzucać ubrania z niej, słysząc kroki po schodach. Dobyłam pistoletu. W głowie kłębiły mi się myśli - tysiąc na sekundę. Czy w obliczu zagrożenia naprawdę mogłabym kogoś zabić...?!
- Schowaj się z tyłu - szepnęłam do Szymona. Zacisnął pięści tak mocno, aż zbielały mu kostki palców.
- Nie. Będę obok.
Nie chciałam się z nim spierać. Serce biło mi bardzo szybko, stres skręcał mi brzuch. Kroki odbijały się echem w piwnicy. Człowiek był coraz bliżej. Wycelowałam w zamknięte drzwi. Ktoś zbliżył się do nich. Usłyszałam trzask, huk, kurz latał wokoło, drzwi leżały już na ziemi. Pył ograniczał widoczność. Ręce trzęsły mi się z każdą chwilą coraz bardziej. Zobaczyłam tylko wysoką sylwetkę należącą do mężczyzny.
- Szymon... - szepnęłam prawie niedosłyszalnie.
Mężczyzna powoli, dużymi krokami zbliżał się, a opadający już pył i kurz odsłonił jego twarz. Był łysy, na twarzy miał długą bliznę z prawego boku. Zielone oczy patrzyły bez wyrazu na nas obojga, a usta układały się w cienką kreskę.
- Anna Dąbek. Pójdziesz ze mną - powiedziałaś niskim i nieprzenikliwym głosem, a mnie przeszył dreszcz. Kim on jest?
- Nigdzie nie idę.
- Pójdziesz - rzekł kładąc rękę na broń, spoczywającą na jego pasie - albo będę musiał użyć siły.
- Kim jesteś...? - wyszeptałam wystraszona.
Wyciągnął rękę w moją stronę, lecz wiedziałam, że nie miał być to przyjazny gest. Cofnęłam się szybko łapiąc Szymona z rękę. Nieznajomy podszedł do nas i złapał mnie za ramię. Próbowałam się wyrwać, ale to nie miało sensu - łysy był za silny.
- Zostaw ją! - krzyknął niespodziewanie Szymon.
Zobaczyłam, że jego twarz zmieniła się... Miała teraz zacięty i odważny wyraz. Rzucił się na wysokiego faceta, powodując lekkie przesunięcie się go, ale tylko tyle.
- Stawiasz opór, młody? To pójdziesz z nami.
Nie było szans na jakiekolwiek negocjacje ani rozmowy. Po prostu trzeba było się poddać. Mężczyzna przerzucił mnie przez swoje ramię. Mimo wszystko próbowałam dalej się uwolnić waląc bezskutecznie w jego wielkie plecy.
- Puść mnie!!! Czego chcesz?! Zostaw nas!!! Bo będę krzyczeć!!! POMOCY!!!
- Siedź cicho, bo będę musiał cię zakneblować.
- RATUNKU! POMOCY! NIECH MI KTOŚ POMOŻE! TO PORWANIE!
Szymon bardzo mocno się skupił i wyciągnął dłonie do przodu. Pojawiła się w nich iskierka ognia, lecz zaraz zgasła.
Facet tylko zamachnął się na chłopaka i uderzył go w twarz. Chłopak upadł, a ja byłam tym przerażona, że zamurowało mnie. Szymek leżał wtedy na kamiennej posadzce zalany krwią. Nieznajomy jedną ręką sięgnął po niego i przerzucił go przez drugie ramię. Odwrócił się do wyjścia i wyszedł po schodach na zewnątrz.
   Wszystkie nasze rzeczy zostały na dole. Jedynie kanapka spoczywała w kieszeni moich szerokich spodni. Nie wiedzieliśmy, gdzie nas zabiera, kim jest, ani jak nas znalazł. Byłam zdezorientowana. Głowa mojego przyjaciela - bo tak mogłam już go nazwać - zwisała z ramienia mężczyzna i zakrwawiała jego czarną koszulkę. Dotknęłam jego twarzy, chcąc aby się ocknął. On jednak dalej leżał nieprzytomny. Kroki barczystego mężczyzny  potrząsały nami. Było mi zimno, nie wiedziałam dokąd nas niesie. W końcu usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi samochodu. Facet zdjął mnie z siebie i posadził na skórzanym siedzeniu. Zakręciło mi się w głowie. Zaraz po mnie wylądował tam Szymon. Nieznajomy usiadł z przodu oddzielonego czarną kratką od naszych miejsc.
- Szymon... Szymek... Chłopie, nie zasypiaj... Proszę! Obudź się... - szeptałam głaszcząc go po twarzy.
Zdjęłam z siebie sweterek i ostarłam jego twarz z krwi.
- Szymon...! Nie zostawiaj mnie...
- Ania, to ty, Ania? - mamrotał otempiale, a ja w oczach miałam łzy szczęścia.
Ulżyło mi.
- To ja, jak się czujesz?
- Tak... dziwnie.
- Zaraz ci przejdzie, zobaczysz! Będzie dobrze, Szymon, będzie dobrze...
- Gdzie jesteśmy? - zapytał już nieco trzeźwiej.
- Nie wiem. Pamiętasz cokolwiek?
- Mhm...
Zaczęłam myśleć nad planem ucieczki. Wróciły do mnie wspomnienia sprzed tygodni, z pobytu w Domu Awarbs. Przypominałam sobie tyle, ile mogłam. Chciałam znaleźć w mojej głowie wskazówki, co dalej mam robić i jak radzić sobie w obliczu zagrożenia. "Wyprzedź ofiarę, bo sama się nią staniesz" - to był mój motyw przewodni działania.
- Szymon, jak masz na nazwisko?
- Kamiński.
- Ile masz lat?
- 17.
- Kim ja jestem?
- Anią.
- Dobra, nic ci nie jest - powiedziałam z lekkim zadowoleniem, na jaki pozwalała obecna sytuacja. - Cieszę się.
- Dzięki, że jesteś.
- Nie ma za co. Bardziej ja powinnam powiedzieć: przepraszam, że tu jesteś.
Rozmawialiśmy szeptem.
- Co było w liście od Arka na marginesie? - zapytał.
- Wydaje mi się, że "nie zapomnij nakarmić psa" - odpowiedziałam zaskoczona jego nagłym pytaniem.
Szymek pokiwał tylko głową.
Nie wyspałam się, byłam zmęczona. Głowa ciążyła mi, a powieki same się zamykały. Postanowiłam się chwilę zdrzemnąć, zamknęłam oczy i odpłynęłam.

* * *

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział XI

   Ogień wypływał z rąk chłopca.  Patrzyłam na to zszokowana. On musiał być jednym z nas, Awarbats. Dziwnie się poczułam... Stał do mnie tyłem, nawet nie wiedział o mojej obecności. Pomyślałam, że jak mnie zobaczy, to zacznie uciekać, bo poczuje się w zagrożeniu obcej osoby. Równie dobrze mogłabym być śmiertelnym zagrożeniem dla niego. Oddychałam nawet jak najciszej myśląc gorączkowo jak się zachować. Przypomniałam sobie swój dar. Mogłam wniknąć w uczucia chłopaka i zobaczyć jak zareaguje... Musiałam spróbować. Skupiłam się na nim próbując nie zaśmiecać swojego umysłu innymi myślami. Odczekałam chwilę. Nic. Żadne uczucia nie doszły do mnie. O dziwo chłopak dalej nie zorientował, że jestem w pobliżu. Spróbowałam jeszcze raz przewidzieć, co poczuje. I tym razem mi nie wyszło... Postanowiłam więc po prostu podejść do niego i porozmawiać, moje życie od tamtej chwili mogło się bardzo zmienić.
-Cześć, jestem Ania... - powiedziałam głosem dość cichym.
Chłopak od razu gwałtownie się odwrócił.
   Twarz miał niepasującą do lichej sylwetki. Jego rysy twarzy były ostre i podejrzliwe. Ale nie strachliwe ani groźne. Oczy były hipnotyzująco niebieskie. Na oko był trochę straszy ode mnie.
-Czego chcesz? - zapytał niskim głosem. Ostatnia iskierka z jego dłoni zniknęła w powietrzu.
-Chcę ci pomóc, jestem z ro...
-Nie potrzebuję żadnej pomocy - przerwał mi lodowatym głosem.
-Jesteś inny, i ja też. Masz dar.
-Nie wiem o czym mówisz - urwał krótko.
Chłopak ruszył chcąc mnie minąć.
-Zaczekaj!!! - spróbowałam go zatrzymać i mówiłam jak najszybciej. -Jestem z rodu Awarbats tak jak ty, mamy duże problemy i wyszło na to, że jestem sama, bo mnie zostawili, no i dziwnym trafem spotykam teraz ciebie, chłopaka z ogniem w rękach i wiem, że jesteś taki jak my! Proszę, pomóżmy sobie nawzajem... - powiedziałam z żalem i bliska płaczu, przypominając sobie wszystko i myśląc, że chłopak może mnie po prostu zignorować.
Jasnowłosy stanął wpół kroku tyłem do mnie. Podeszłam bliżej chcąc nawiązać z nim lepszy kontakt. Położyłam delikatnie rękę na jego ramieniu. Myślałam, że strzepnie moją dłoń. On okazał się jednak wrażliwy i powiedział:
-Wiedziałem, że jestem inny... Ale nie myślałam, że takich osób jak ja jest więcej.
Odetchnęłam z ulgą. Była nadzieja na zaprzyjaźnienie się z tym nieznajomym. Postanowiłam najpierw się otworzyć i poznać go lepiej.
-Jestem Ania.
Wyciągnęłam do niego rękę, patrząc ze zrozumieniem w jego głębokie, błękitne oczy.
-Szymon.
Uścisnął moją dłoń gorąco i serdecznie.
-Mamy sobie dużo do opowiedzenia. Może pójdziemy w jakieś lepsze miejsce? - zaproponowałam bez entuzjazmu.
-Nie wiem... Zostańmy tu, proszę... - powiedział ze strachem w oczach.
-Dobra, chodź se usiądziemy pod murkiem - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Teraz ja pełniłam rolę opiekuna, chociaż sama potrzebowałam kogoś, kto powiedział by, co mam robić. Opowiedziałam mu o wszystkim. Pominęłam tylko scenę przed kuchnią z Arkiem. Mówiłam o Krzyśku, o rodzicach, o moim przybyciu do Domu Awarbs, o Nabru, w końcu o ataku i ucieczce oraz hotelu pod Słonecznymi Kalafiorami no i o całym zajściu wraz z zostawieniem mnie przez Arka.
  Szymon wczuł się w moją opowieść.
-...No i w końcu przechodząc trafiłam tu i spotkałam ostatnią nadzieję na coś lepszego niż uciekanie samotnie, czyli ciebie - zakończyłam.
Chłopak wyglądał na poruszonego.
-Przepraszam, że tak zareagowałem - powiedział w końcu. -Nie wiedziałem kim jesteś i w ogóle myślałem, że przyszłaś się pośmiać ze mnie jak inni... A tu się okazało, że miałaś o wiele gorsze przeżycia niż ja.
-Rozumiem cię, nie zdziwiłam się twoim zachowaniem. Też bym tak zrobiła. Ale powiedziałeś teraz chyba coś istotnego... Z czego śmieją się ci "inni"?
Pomyślałam wtedy, że ludzie wiedzą o jego darze i uważają go za dziwadło. Przeraziła mnie ta myśl. Jeżeli moje przypuszczenia okazały by się prawdą, to z nim byłoby mi bardziej niebezpiecznie niż samej. Osoby nie powinny wiedzieć o rodzie Szymona. O nas, Awarbats. To naprowadziłoby tak czy inaczej Nabru na nasz ród, a tego byśmy nie chcieli.
   Z cierpliwością czekałam na jego odpowiedź. Chłopak wpartywał się przed siebie. Zmieniłam zdanie. To jednak chodzi o jego prywatne sprawy, które wyszły na jaw. Widać było, że nie bardzo chce o tym mówić i jest to dla niego trudne. W końcu zebrał się na odwagę, zrobił duży wdech i zaczął mówić, a ja już wiedziałam, że zapowiada się na dłuższą opowieść.
-Jak byłem mały, moi rodzice zginęli. Miałem wtedy jakieś 5 lat. Dalsza rodzina nie chciała mnie adoptować, dziadków nie znałem. Trafiłem do domu dziecka. Dorastałem tam, chodziłem do szkoły. Miałem też jakieś potyczki z innymi, jak każdy. Nic poważnego.Ale po skończeniu podstawówki nadeszło gimnazjum. Bałem się. Ale miałem duże ambicje i marzenia. Dałem podanie do bardzo dobrej szkoły. Jakie było moja radość, gdy przyszła wiadomość, że mnie przyjęli... Żaden z kolegów ani żadna z koleżanek nie szli tam ze mną. Zostałem w sumie sam. Rzucony na głęboką wodę. Ale chciałem dobrze się uczyć... Miałem skrytą nadzieje, że ktoś wtedy mnie zabierze z sierocińca. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Nadzieja słabła z dnia na dzień... Czas zbliżał się do rozpoczęcia roku w nowym gimnazjum. Jakie marzenia kłębiły się w mojej głowie! Żyłem tylko nimi. Muszę też ci coś powiedzieć - popatrzył na mnie i przęłknął ślinę. -Chciałem się zabić. Nie, nie, jeszcze nie wtedy. To było trochę później.
  Przeszył mnie dreszcz. Wstrzymałam oddech. Przeraziło mnie to, że chciał to zrobić. Jak można odebrać sobie największy skarb, jaki kiedykolwiek można dostać i dostaje się go raz? Szymon kontynuował.
-Przejdę już do rzeczy. Poszedłem do nowej szkoły. Wszyscy wydawali się przyjaźnie nastawieni i mili. Rozpoczęcie roku przyniosło ze sobą dużo nowych znajomości z nowymi osobami. Cieszyłem się tym. Zaprzyjaźniłem się nawet z kilkoma osobami. Chociaż słowo "zaprzyjaźniłem" należałoby wziąć w cudzysłowie. Ale o tym potem. Dogadywałem się z nimi nawet dobrze.Jednak potem zaczęły pojawiać się problemy. Ja rosłem no i ubrania nagle robiły się za małe. Nie miałem w co się ubierać, w domu dziecka nie było za dużo pieniędzy. Dostawałem tylko używane rzeczy po innych wychowankach. Raz musiałem chodzić w damskich butach sportowych, co oczywiście wszyscy zauważyli. Śmiali się ze mnie, a ja musiałem to znosić. Potem wydało się, że nie mam swojego domu. Byłem biedny, nie pasowałem do ludzi z tamtych ''sfer''. Tak więc wszyscy się ode mnie odwrócili i zostałem całkiem sam. Tacy z nich "przyjaciele". Czasem się tylko śmieją, ale szkoda, że nie ze MNĄ, tylko ze MNIE. Nikt ze mną nie rozmawia, nikt. Tylko jak wracam do sierocińca to zdarza się, że jakaś osoba przyjdzie do mnie. Ale większość ludzi z domu dziecka, których dobrze znałem i naprawdę się przyjaźniłem, zostali zabrani przez członków rodziny albo przydzieleni do zastępczych rodziców. Byłem (i z resztą dalej jestem) całkiem sam. No i dlatego planowałem samobójstwo. Ale nie odważyłem się tego zrobić. To było ponad moje siły. Dopiero niedawno odkryłem to, że mogę tworzyć ogień. Nikt o tym nie wie. Uciekłem zaraz po tym, jak niechcący podpaliłem dom dziecka. Nie chciałem tego zrobić... Od razu zacząłem to gasić, ale mało to dało. A potem wymknąłem się stamtąd. Jak tchórz. Nie miałem co ze sobą zrobić, teraz się ukrywam.
   To był koniec jego historii. Zapadła cisza. Myślałam nad jego wcześniejszymi losami. Biedny chłopak. Wychowywał się bez rodziców. A może to i dobrze? Przecież i tak by chcieli się go pozbyć. Ale on był sam, nie miał nikogo bliższego.  Moje przemyślenia przerwał jego niski głos.
-Musimy rozwiązać tą zagadkę Arka. Jestem pewien, że on nie chciał uciec, zostawiając cię.
-Dziękuję ci - powiedziałam sama zdziwiona swoimi słowami.
Byłam mu wdzięczna za wszystko, co w tak krótkiej chwili zdołał przede mną ukazać.
-Nie masz za co, jesteśmy z tej samej bajki, powinniśmy sobie pomagać - powiedział z uśmiechem.-Cieszę się, że cię spotkałem. Razem rozwiążemy nasze problemy. W końcu musi być lepiej.
-Wiem. Jak to się skończy, to wrócimy do Domu Awarbs i będziemy się razem szkolić. W tamtym miejscu jest cudownie... - rozmarzyłam się i zaczęłam mówić o Domu, jakbym mieszkała tam od zawsze. Po policzku spłynęła mi łza. Mimo wszystko byłam wrażliwą osobą. Po długim monologu opisującym piękno otoczenia Domu, jakim uraczyłam Szymona, zauważyliśmy ze zdziwieniem, że robi się ciemno. Zapytałam:
-Gdzie spędzasz noce, odkąd uciekłeś?
-Śpię w piwnicy opuszczonego domu. Urządziłem się tam nawet przytulnie. Chodź, zobaczysz jak jest.
Przeszliśmy kawałek dróżką i doszliśmy do betonowo-drewnianego budynku porośniętego bluszczem. Było wyraźnie widać, ze nikt tam nie mieszka od dawna. Ale jedno mnie zastanawiało. Taki dom w centrum wielkiego miasta i jednocześnie stolicy?
   Chłopak szarpnął zakurzone drzwi, które były na tyłach opuszczonego domu, prowadziło do nich wąskie i nieuczęszczane przejście. Otworzył je i naszym oczom ukazały się kamienne schody. Na suficie widać było pajęczyny i pokryte kurzem, stare lampy. Uderzył mnie chłód płynący z piwnicy wraz z zapachem ziemi i roślin. Bardzo bałam się pająków. Nie miałam arachnofobii ani nic, ale widok ruszającego się na sześciu nogach robaka mnie paraliżował. Nie rozglądałam się więc za bardzo. Zeszliśmy na sam dół. Szymon musiał otworzyć następne drewniane, brązowe drzwi. Przeszedł przez próg i zaświecił światło pstryczkiem po lewej stronie. Lekko wychyliłam głowę ku pomieszczeniu. Były tam rozłożone koce na podłodze, stara, szara,kanapa i dwa taborety, po prawej stronie leżała też duża, polakierowana na czarno skrzynia. Na ścianie była duża półka zapchana książkami. Na suficie wisiała żarówka.
Luksusów tu nie było, ale żyć się dało. Uspokoiłam się. Znów miałam nadzieję na lepsze jutro. Wkrótce razem rozwiążemy o co chodziło Arkowi z tym, żebym "nakarmiła psa". Wszystko się jeszcze ułoży. Położyłam na ziemi torbę, którą dźwigałam ze sobą przez cały czas. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam, że wszystko znowu wróci na dobrą drogę. Nadzieja umiera ostatnia.

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział X

   Po tym, jak przeczytałam list od Arka zaczęłam się pakować.
Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania, stresu i nakładu wszystkich emocji naraz. Spojrzałam na zegarek. 4:51. Nie mogłam uwierzyć, że minęło tak dużo czasu... Dołowała mnie cała ta sytuacja. Do tego dochodziło jeszcze moje zmęczenie spowodowane niewyspaniem. Nie spałam od dobrych kilku godzin. Na siłach trzymało mnie tylko kilka kanapek zjedzonych jeszcze razem z Arkiem w kuchni.
   Drżącą ręką wrzuciłam na spód torby broń. Nie dość, że nie umiałam korzystać z mojego daru, byłam teraz sama zdana na siebie i umiejętność posługiwania się pistoletem od brata, to jeszcze mogłabym mieć problemy z władzą z tego powodu, co dla mnie nie bardzo byłoby korzystne w obecnej sytuacji. Wrzuciłam do czarnej sportowej torby ostatnie ubrania i rozglądając się po bokach zgięłam "list" od Arka i wsadziłam do kieszeni moich jeansów. Po tym, jak zrobiłam wszystkie te czynności, usiadłam zrezygnowana na łóżku. Dotarło do mnie, że nie wiem co teraz mam zrobić. Gdzie mam iść? Od pojawienia się w moim życiu Krzyśka w mojej głowie wiecznie są pytania, na które odpowiedzi zazwyczaj nie znam. Ale nigdy jeszcze nie pomyślałam, że wolałabym, żeby brat nie wrócił. A jednak teraz miałam wątpliwości... Życie byłoby prostsze bez tego.
Szybko odgoniłam od siebie tą myśl. Nie byłoby już mojego życia, gdyby nie Krzysiek!
Poczułam się podle. Jednak nie miałam wtedy czasu na rozmyślanie nad tym. Ważniejsza była ucieczka. Wstałam z łóżka i pogrążona w myślach, otępiona sytuacją, bez żadnego wyrazu twarzy sięgnęłam po kurtkę. Zarzuciłam ją na siebie, wzięłam torbę na ramię i ruszyłam do wyjścia.
   Położyłam rękę na klamce, i gdy już miałam otworzyć drzwi usłyszałam za sobą dźwięk. Dobiegał zza okna. Dźwięk uruchamianego silnika samochodu. Kto jeździ w środku nocy? Szybko podbiegłam do okna, auto już odjeżdżało. Wybiegłam z pokoju, przeskakując schodek po schodku dotaram na dół w kilkanaście sekund. Przebiegłam korytarz i doskoczyłam do drzwi wyjściowych. Szarpnęłam za nie, wyszłam na zimno w kolejne kilka sekund. I wystarczająco dużo sekund za późno... Zobaczyłam jedynie światła tylne samochodu, który już odjeżdżał. Nic poza tym.
Byłam wtedy bezsilna słaba, sama... Nikt nie mógł mi pomóc. Bo nikogo nie było obok.
   Stałam tak jeszcze przez chwilę na mrozie, sama nie wiem po co.Potem odwróciłam się, czując jak nie mam siły. Poszłam z powrotem do hotelu. Bezwiednie zamknęłam drzwi, a potem osunęłam się na ziemię. Zaczęły mnie nachodzić czarne myśli... Co gdyby ze sobą skończyć? Ciekawe, czy ktokolwiek byłby na moim pogrzebie. To wszystko mnie przerosło. Po kilku minutach rozmyślania w roztrzęsieniu o tym pomyślałam, że nie mogę tego zrobić. Krzysiek. Nie mogę mu tego zrobić... Postanowiłam wziąć się w garść.
Ociężale podniosłam się z podłogi. Szybkim, chwiejnym krokiem poszłam po raz ostatni do pokoju 713. Wcześniej nie wzięłam ze sobą torby, więc po nią wróciłam. Zobaczyłam otwarte drzwi do mojego pokoju. Musiałam zostawić je otwarte jak wybiegałam. W myślach skarciłam się za to. Nie mogę robić takich rzeczy samej sobie jeszcze w takich okolicznościach. Weszłam w końcu do pomieszczenia. Złapałam za bagaż, kurtkę i po cichu wyszłam z niego. Zeszłam po schodach, przeszłam po raz kolejny tej nocy przez korytarz. Wstąpiłam jeszcze na chwilkę do kuchni, bo pomyślałam, że coś do jedzenia przyda mi się. Wzięłam więc szybko coś z lodówki trzęsącymi rękami. Pospiesznie wymknęłam się budynku.
   Było już grubo po piątej. Niedługo miasto wstanie, słońce pojawi się na horyzoncie, a ja będę musiała uważać i schować się. Nastolatka w środku dnia z dużą torbą chodzącą po stolicy wyglądałaby dość podejrzanie.
   Dobra, czas ruszać - pomyślałam. Rozejrzałam się jeszcze ostatni raz po okolicy, popatrzyłam za siebie, na hotel, do którego już najprawdopodobniej nie mogłam wrócić. Wciągnęłam głęboko powietrze w płuca i szybko wypuściłam.
Zacisnęłam zęby. Czekała mnie ciężka przyszłość.

* * *

  Przechodząc pośpiesznie przez pasy zauważyłam, że ktoś za mną idzie. Albo to była moja wyobraźnia, albo facet w długim płaszczu mnie śledził. Odwróciłam szybko głowę. Mężczyzna patrzył właśnie na rozkład jazdy autobusów na przystanku. Przyspieszyłam kroku i skręciłam za najbliższy blok. Poczekałam tam chwilę, a potem wyjrzałam zza niego. Facet rozglądał się, popatrzył na zegarek. Z tego co zdążyłam zobaczyć, była to bardzo droga rzecz na ręce nieznajomego. Niecierpliwie na coś najwyraźniej czekał.
Popadam w paranoję...
Odetchnęłam i pomyślałam, że nie mogę każdego podejrzewać o śledzenie mnie, to byłoby dziwne zachowanie i mogłabym już całkiem zwariować!
   Mimo wszystko postanowiłam jednak zachować należytą ostrożność w zaistniałej sytuacji.
   Chciałam znowu być w swoim domu... Przy mamie, tacie, przyjaciółce - Łucji. Przez to wszystko coraz mnie o niej myślałam. Może to i dobrze, nie będzie miała przeze mnie problemów. Nie byłoby fajnie, gdyby ktoś na nią napadł przez osobę, której nawet nie pamięta. Wspomniałam sobie chwile spędzone z nimi wszystkimi, czasem śmiejąc się do siebie... Ale te chwile już nie wrócą. Wszystko się zmieniło, nawet ja. Pomyślałam, że muszę się odciąć od tamtej przeszłości i zacząć żyć w swoim świecie, gdzie wszystko jest możliwe i życie ludzi jest tylko małą cząstką prawdziwego świata, nie tego zwykłych ludzi.
   Teraz wspomniałam w myślach Krzyśka, Nicol i resztę... Nawet Oskara. Wszyscy tam zostali. Powinnam być teraz z nimi. W sumie powinnam być z nimi cały czas, w czasie walki, a po niej - żyć i pomagać innym lub zginąć jak prawdziwy członek rodu Awarbats. A ja uciekłam jak tchórz. Co prawda, bałam się. Bardzo. Cały czas się boję, ale muszę iść dalej. Wiem to i tego się trzymam - życie płynie dalej.
   Skończyłam do niczego nie idące rozmyślania o przeszłości. Szłam wtedy chodnikiem obok wielkich wieżowców. Przyspieszyłam kroku. Ujrzałam wschodzące słońce. Było piękne... Wystawało zza budynków i wylewało swoje pomarańczowo-czerwone promienie w moją stronę. Obłoki na błękitnym niebie były lekko zaczerwienione. Oddalone od siebie chmurki wyglądały cudownie. Pomyśleć, że taki widok w zimie się zdarza.
Musiałam jednak iść i nie zapatrywać się na takie rzeczy. Skręciłam w jakąś ciemną uliczkę wyłożoną kamieniami. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie,skręciłam w prawo. Uliczkę teraz zacieniały drzewa z jednej strony i murowane czerwoną cegłą budynki z drugiej
Przeszłam kilkanaście kroków. Po zrobieniu ich musiałam się gwałtownie zatrzymać, bo zobaczyłam coś, czego nie mogłam zignorować. Chłopak lichej postury stał do mnie tyłem, lekko zgarbiony. Na sobie miał skórzaną kurtkę i niebieskie jeansy, czubek głowy pokrywały bardzo jasne włosy. Jednak nie to przykuło moją uwagę
  Przed nim widać było ogień. Nie był zwykły. Wypływał z rąk chłopca...

******************
Koniec następnego rozdziałuu ;D
Trochę mi się nie udał, ale jakoś ostatnio nie miałam czasu ani pomysłów ;// i przepraszam, że tak długo go nie było xd ale nie miałam weny ani internetu Hahaha XD
A teraz specjalnie dla was fragment, który wylądował w archiwum. Jest w nim kilkanascie (chyba 19) nazw serialów, całość nie ma za bardzo sensu, ale nudziło mi się xd

"(...) Pomyśleć, że taki widok w zimie się zdarza. Nieprawdopodobne, a jednak. Przypominało widok z lata. Wszystko opisałam kiedyś w moim pamiętniku z wakacji. W nim piszę wszystko, każde wydarzenie, trudne sprawy, moje emocje. A czasem, jak ukrywam prawdę przed kimś, to też ją opisuję. Ale dlaczego ja tak o wszystkim lubię pisać? Tego nie wiem. Moja pierwsza miłość nie wiedziała o pamiętniku. I dobrze, bo zdarzały się zdrady. Ale on o niczym nie wiedział i chciał ze mną być na dobre i na złe, jednak wszystko się skomplikowało i trafił na plebanię. Tam Ojciec Mateusz się nim zajął po stracie rodziców. Miał trafić do domu dziecka, ale Ojciec Mateusz przyjął go na plebanię, bo nie mógł znieść okrucieństwa, jakie stosowali wobec mojej miłości surowi rodzice. I tak właśnie nasze drogi się rozeszły. Jednak później spotkaliśmy się, a świat nabrał barw szczęścia podczas tego niezwykłego spotkania. Napisaliśmy wtedy na murach szkoły "A+T na zawsze" w serduszku, ale potem musieliśmy zmywać to płynem W-11, gdyż woźna się zorientowała. Zadzwoniła nawet, żeby przyjechali lekarze nas zbadać, czy wszystko dobrze, ale wymknęliśmy się. Mogły byc tego złe konsekwencje, ale to nie koniec świata! Poszliśmy wtedy do galerii, pochodziliśmy tam trochę i wyszliśmy. Spotkałam tam swoje przyjaciółki, które śmiały się z nas. To był dzień, który zmienił moje życie w dużym stopniu. Zaczęłam mieć gdzieś takie osoby. Razem z Tomkiem, bo tak się nazywał mój ukochany, poszliśmy do piekarni pana Darka. Obok przechodzili tez jego synowie, którzy byli w naszym wieku. Porozmawialismy chwilę, to naprawdę spoko ludzie. Razem z nimi wzięlismy sobie pączki za darmo. Pamiętam, jakby to było wczoraj."

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział IX

   Pobiegłam najszybciej jak mogłam na górę. Po przeskoczeniu przez ostatni schodek zatrzymałam się próbując uspokoić oddech i cicho skradając się po korytarzu. Teraz, kiedy atmosfera z romantecznej i luźnej zmieniła się w mroczną, wszystko wydało mi się straszne, podejrzane. Pochyłe ściany korytarza chyliły się w moją stronę, jakby chciały mnie zgnieść. Schowałam się za rogiem. Sama nie wiedziałam na co czekać ani czego się spodziewać. Usłyszałam jakąś kł kłótnię. Mężczyzna mówił na tyle głośno, że mogłam dosłyszeć urywki. Przysunęłam się bliżej.
-...Pomyślałaś, idiotko, że ktoś może cię usłyszeć a wtedy wpadniemy?!...
-Przecież nie chciałam!-odpowiedziała przerażonym, nerwowym głosem.-Ale wtargnąłeś tak nagle do pokoju... Jest środek nocy!
-Zapamiętaj sobie..-powiedział niskim głosem tracąc cierpliwość.-Ja mogę przyjść o każdej porze, w każdy dzień, kiedy tylko zechce. A ty...
Mężczyzna zniżył głos, a ja podsunęłam się bliżej pokoju. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod moimi nogami. Musiałam się jak najszybciej i jak najciszej wycofać, bo nieznajomy podszedł do drzwi pokoju. Nacisnął klamkę powoli, a ja uskoczyłam za róg ściany wystającej pomiędzy pokojami. Po chwili poczułam na twarzy powiew, który spowodowały gwałtownie otwierane drzwi. Przytuliłam się bardziej do drewnianych desek ściany. Widziałam jego cień. Głowa najpierw poruszyła się w lewo, a potem w moją stronę. Mężczyzna zrobił krok w kierunku mnie. Moje serce prawie stanęło. Nie miałam szans z kimś takim w walce wręcz. Jego druga noga poruszyła się zbliżając o kolejne pół metra. Dzieliło nas już bardzo niewiele. Mógł mnie zobaczyć zaraz, teraz, za kilka sekund. Wciągnęłam powietrze.
   -Co ty robisz...?
To był głos kobiety z pokoju. Facet odwrócił się i wszedł do pomieszczenia.
-Nic, wydawało mi się, że... Z resztą, nieważne.
Ledwo mnie nie odkrył. Byłoby po mnie, gdyby nie ona.
-No a ty pamiętaj-dokończył swoją wcześniejszą wypowiedź-Masz czas do niedzieli, do 13:15. Jeżeli nie zrobisz swojego zadania, to wiesz co będzie. Narazie!
Mężczyzna wyszedł trzaskając drzwiami. Przeszedł tuż obok mnie, ale szedł tak szybko i stanowczo, że nawet nie zauważył chowającej się dziewczyny. Zdążyłam mu się przyjrzeć. Tak myślałam, że znam ten głos i tą posturę. Chyba nawet niedawno go słyszałam. Tak. Byłam już tego pewna.
Joseph H'akim.

* * *

   Po rozmyślaniach co on tu robił, dlaczego jej groził i co kobieta ma zrobić, wreszcie przyszło mi o zastanawianie się, GDZIE JEST AREK?
Zostawił mnie? Tak po prostu? Nie poszedł za mną ani nic, bo co? Bo się bał? Nie wierzyłam, że od tak mógł zostawić mnie samej sobie w niebezpieczeństwie.
Teraz już nie wiedziałam co jest ważniejsze. Joseph w Słonecznych Kalafiorach czy zachowanie Arka? Mimo wszystko postanowiłam najpierw zejść na dół i zobaczyć, czy chłopak tam jest.
  Ostrożnie zeszłam schodami na parter. Dalej miałam w środku strach, bałam się. Na dole sprawdziłam cicho czy jest tam nieprzyjaciel. Nikogo nie zobaczyłam ani w recepcji, ani w kuchni, ani nigdzie indziej. Poczułam się pewniej, ale nie do końca. Rozejrzałam się jeszcze raz, zaglądnęłam chyba w każdy zakątek. Nie było Arka, co mnie niepokoiło, ale nie było też podejrzanego Joseph'a A'kim, co było dość pocieszające. Przygryzłam mocno wargę. Co mogło się z nim stać?
   Wszystko kotłowało mi się w głowie. Tak wiele pytań dotyczących dwóch spraw połączonych jednak ze sobą. Czy tylko czasem i miejscem wydarzeń, czy może czymś jeszcze? Co wspólnego ma zniknięcie Arka i przybycie, grożenie kobiecie, zachowywanie ostrożności tutaj Joseph'a? Nie wiedziałam. Ale musiałam się dowiedzieć.
   Pobiegłam do naszego pokoju numer 713 i szybko otworzyłam drzwi. Wielki podmuch wiatru popchnął je w moją stronę. Ledwo co zdołałam je zamknąć wchodząc do środka. Co jest? Okno otwarte na oścież wywołało ten wiatr. Było też przez to zimno w pokoju. Nie przypominałam sobie, żebyśmy zostawiali w takim stanie to pomieszczenie, nie otwieraliśmy okien. Tylko jedna osoba mogła to zrobić.
Arek.
Tylko zostaje pytanie: kiedy i po co? Rozglądnęłam się po pokoju. Wszystko było jak wcześniej. Podeszłam do okna i zamknęłam je. Właśnie wtedy zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę. Pomiędzy parapetem a ścianą była szparka, a w niej coś innego. Jakaś kartka. Drżącą ręką wyjęłam ją i rozchyliłam. Ledwo co udało mi się odczytać pospiesznie napisany atramentem list.

"Gdy odczytasz ten list,
ja będę już daleko.
Wybacz mi.
Musisz uciec-sama.
Trzymaj się Ania,
Przepraszam
Arek"

Rozczarowałam się tym listem bardzo. Co to miało znaczyć?!
Doczytałam jeszcze końcówkę.

"PS nie zapomnij nakarmić psa."

O CO MU, DO CHOLERY, CHODZI?!
Nie mam żadnego psa, on zostawił mnie tu samą z głupim, przeprosinowym liścikiem i z (prawdopodobnie) wskazówką, której nie rozwiążę od tak.
Dziękuję Arek, bardzo dziękuję!

Nie rozumiem płci męskiej. I chyba
nie zrozumiem nigdy.

* * *
No i takim stwierdzeniem kończę rozdział już IX ;). Przepraszam, że taki krótki i że tak długo go nie było, ale miałam totalny zanik pomysłów XD
Pozdrawiam wszystkich czytelników <3
<W następnym rozdziale powinno się wszystko wyjaśnić :D>

piątek, 31 stycznia 2014

LIEBSTER BLOG AWARD

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana do LIEBSTER BLOG AWARD przez Weronikę (niektore-rzeczy-sa-wieczne.blogspot.com) i Olę (juliet-opentanapisarka.blogspot.com). Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona nominacją obu dziewczyn, naprawdę dużo to dla mnie znaczy [mój zaciesz zaraz po zobaczeniu Waszych komentarzy :D], dziękuję :)
Czym jest Liebster Blog Award?
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu pytań należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Oto pytania, które dostałam od Weroniki:

1. Ulubiony bohater książkowy?
Percy Jackson

2. Ostatnio przeczytana książka?
Arthur Conan Doyle "Przygody Sherlocka Holmesa"

3. Znak zodiaku?
Bliźnięta

4. Ostatnio usłyszana piosenka?
System Of A Down - Metro

5. Masz rodzeństwo?
Mam, starszego brata i siostrę.

6. Plany na przyszłość?
Jest ich naprawdę bardzo dużo :)
Mam wiele zainteresowań-gitara, aktorstwo, kabaret, gotowanie, sport amatorskie śpiewanie i tańczenie, ale najbardziej kocham pisanie i chyba to będę chciała robić w życiu w przyszłości. Oczywiście chcę też założyć rodzinę i żyć w spokojnej, pięknej okolicy, gdzie będę mogła pisać, pisać i pisać ;).

7. Co sprawiło, że założyłaś bloga?
Potrzebowałam przelać emocje w opowiadanie, a jak już zaczęłam pisać to pomyślałam: może założę bloga, nikt nie będzie wiedział, które sytuacje wydarzyły się naprawdę w moim życiu, a co tylko wymyśliłam. To daje duże możliwości i wytchnienie.

8. Dlaczego prowadzisz bloga o takiej tematyce?
Fantastyka. To ona pozwala mi połączyć życie prywatne z moją wielką wyobraźnią. Mogę opisać wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy wplatając to w historię o Ani. Dlaczego akurat temat o dziewczynie, która musi przełamać się, uciec od przeszłości i zacząć nowe życie, magiczne życie? Ponieważ to dodaje mi odwagi na przyszłość, co się już stało, to tego nie zmienię, trzeba pogodzić się z przeszłością i zacząć żyć teraz. Nigdy nie przestać żyć, czyli nigdy nie poddać się naciskom innych, nie dać się zniszczyć. W opowieści o Ani ma to dosłowne znaczenie, ale w życiu jest ono przenośnią.
Podsumowując: fantastyka jest najlepszym sposobem na opisanie siebie i oderwanie od rzeczywistości.

9. Z czym nigdy się nie rozstajesz? 
Z kluczami od domu :D

10. Ulubiony cytat?
"Kiedy życie daje ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe."

11. Książka, która najbardziej zapadła ci w pamięć? Dlaczego ta?
"Kląwa Tygrysa" autorstwa Colleen Houck. Tą książkę po protu kocham! Zapamiętałam ją najbardziej ze wszystkich przeczytanych przeze mnie książek (a było ich dużo :D), dlatego, że gdy ją czytałam, to byłam w całkiem innym świecie. Przenosiłam się do tamtych chwil całą duszą i trudno było mi się oderwać. Była też całkiem w moim stylu-fantastyka, romase, nastolatka w podróży, wszystko napisane tak, jak właśnie lubię. Przeczytałam trzy części już... Właśnie, muszę kupić czwartą, podobno już wyszła :P.
Każdej dziewczynie bardzo gorąco polecam tą książkę.

Uff skończyłam ;)
Teraz jeszcze pytania od Oli:

1. Co Cię pcha do przodu?
Najbardziej to przyjaciele, którzy są przy mnie, marzenia, które chcę spełnić, zdarzenia, nadające życiu sens. Motywacje, to, gdy ktoś pokazuje mi, że warto iść dalej, że trzeba dążyć do celu, nie poddać się. To, co pcha mnie dalej, to też świadomość, że gdy przejdę przez różne trudności może być już dobrze, choć wiem, że zawsze pojawiają się problemy, ale to jest naturalne.
Nadzieja.

2. Bez czego nie wyobrażasz sobie przyszłości?
Bez przyjaciół, muzyki, jedzenia (hehe), miłości.
3. Jak będzie wyglądać twoja przyszłość?
Nie wiem, nikt nie wie :) wszystko może potoczyć się inaczej, niż planuję. Wszystko może się zmienić.

4. Za kim najbardziej tęsknisz?
Nad tym pytaniem musiałam zastanowić się dłuższy czas, bo tak naprawdę nie ma osób, za którymi bardzo tęsknię, wszyscy są obok. W końcu pomyślałam o jedej osobie.  osobie, która jest jak moja przyjaciółka, siostra, najlepszy krytyk, która jest no jak ja xd Bardzo, bardzo chciałabym ją w końcu zobaczyć.

5. Jak często łapiesz się na kłamstwie?
Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym.

6. Największe marznie?
Szczęście.

7. Ulubiona gra?
Moja własna, w którą grał i wygrał pan Grzegorz Napieralski osobiście. 
8. Od kiedy prowadzisz bloga?
Od końca grudnia xd

9. Rzecz, która wniosła coś do twojego życia?
Odkrycie w sobie pasji, które mam zamiar rozwijać.

10. Największy błąd?
Nie wiem, co było moim największym błędem, chyba wyobrażanie sobie za wiele w danej sytuacji xd

11. Czego żałujesz?
Żaluję tego, że nie mam dużo czasu na pisanie, czytanie, że cały czas mi go brakuje i nie mogę go znaleźć wśród szkolnych i domowych obowiązków. Jestem niestety bezsilna wobec tych czynników ;D i muszę się pogodzić z tymi dwoma, trzema godzinami czasu na pisanie w tygodniu roboczym.

Teraz, kiedy już odpowiedziałam podam blogi, które zostały przeze mnie nominowane (kolejność nie ma żadnego znaczenia):
1. http://opentanapisarka.blogspot.com/?m=1
2. http://powerinthemask.blogspot.com/?m=1
3. http://prawda-klamstwo.blogspot.com/?m=1
4. http://uciekacnadno.blogspot.com/?m=1
5. http://podtwojaobrona.blogspot.com/?m=1
6. http://from-hate-to-love-is-only-one-step.blogspot.com/?m=1
8. http://it-starts-with-a-melody.blogspot.com/?m=1
Przepraszam, że tak mało, ale więcej ciekawych blogów nie znam (i tak niektóre z wymienionych dopiero poznałam xd).

A to są moje pytania ;D:
1. Co Cię natchnęło do napisania opowiadania na taki właśnie temat?
2. Co motywuje cię do dalszego pisania?
3. Jakie jest Twoje drugie imię?
4. Jakich sytuacji w życiu nie lubisz najbardziej?
5. Kiedy najlepiej Ci się pisze?
6. Skąd czerpiesz inspirację?
7. Jakie są twoje zainteresowania?
8. Gdzie najbardziej lubisz tworzyć?
9. Jakie są pozytywne strony życia?
10. Co jest według ciebie najważniejsze w życiu?
11. Co dodaje Ci wiary w siebie?

Do pytania 9. Polecam wypisanie jak najwięcej, w chwilach zdołowania, kiedy nie chce się żyć, warto popatrzeć na nie, od razu robi się lepiej :)

Dziękuję jeszcze raz za nominacje :)
Pozdrawiam, Hania

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział VIII

   Obudziłam się. Leżałam we własnym łóżku w moim domu. Moim starym, rodzinnym domku.
-Ania, zejdź no na dół! Śniadanie zaraz całkiem ci wystygnie!
To był głos mojej mamy. "Co jest?!"-zapytałam sama siebie. Przecież Awarbats, Nabru... Nie mogłam sobie tego wszystkiego wyśnić albo wymyślić. Krzysiek...! Mój brat. On.. nie żyje? A to wszystko był sen? Nie, niemożliwe! To wszystko musiało dziać się naprawdę. Usiadłam na łóżku rozglądając się po pokoju. Wszystko było takie samo jak przed moją ucieczką, wszystko leżało tam, gdzie pamiętam.
-Ania! Długo mam cię jeszcze wołać?
Co teraz? Myślałam gorączkowo. Co mam robić? Ruszyłam ze swojego pokoju do kuchni. Mama stała tyłem do mnie mieszając coś w patelni. Odwróciła się powoli, powoli, a ja zobaczyłam jej twarz, która była pokryta krwią. Krzyknęłam i chciałam uciekać, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca, byłam przerażona.
-No, no, Aniu. Chyba się mnie nie boisz, co?
Podeszła bliżej wyszczerzając zęby i skoczyła w moją stronę. Zamknęłam oczy.
   -Nie, nie, mamo! Proszę! Nie! Mamo!
Usłyszałam inny głos.
-Ciii, ciiicho, wszystko jest dobrze, jesteś bezpieczna. Wzzystko dobrze...
Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam Arka. To był tylko koszmar.
-Arek...
Przytulił mnie mocno i powtarzał, że jest ze mną, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy w Słonecznych Kalafiorach...
Gdy już się uspokoiłam, to rozejrzałam się po pokoju. Było ciemno.
-Która godzina?
-Yyy...-Zaskoczony chłopak spojrzał na zegarek.-W pół do drugiej. Jeszcze śpij, dużo czasu do świtu.
-Nie chce już zasypiać. Nie chce przeżyć tego koszmaru po raz drugi.
-Co ci się śniło?
Opowiedziałam krótko co i jak, a on tylko objął mnie ramieniem.
-Czy ona taka naprawdę może być? Moja mama? Przecież ja ją kocham... a raczej kochałam...
-Wszystko będzie dobrze, serio, jesteś bezpieczna, a o rodzinie najlepiej zapomnieć.
"To znaczy tak"-pomyślałam.
-Nie mówmy już o tym, ok?
-Nie ma sprawy-powiedział Arek uśmiechając się do mnie ciepło.-Zapomnijmy o tym.
-Tak, zapomnijmy...- powiedziałam, a po chwili dodałam-Przepraszam, że cię obudziłam.
-Nie spałem.
-Co? W ogóle nie spałeś? Dlaczego?
-Nie mogłem zasnąć... ciągle myślałem o tym wszystkim... To nie jest takie proste, Ania. Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej, kiedy przyszłaś do Domu Awarbs.
-Czyli?
-Mamy te same dary, przewidywanie uczuć innych.
-No tak... Tylko ja za bardzo nie wiem, jak się nim posługiwać i w ogóle, to na sylwestra to jakoś samo wyszło, teraz nie wiem jak to zrobić...
-Spokojnie, tamto było pod wpływem emocji i napięcia, też miałem to uczucie, poćwiczymy jes,cze razem i nauczysz się w pełni z niego korzystać, mamy czas.
-Właśnie. Ile mamy tu jeszcze zostać?
-Nie wiem, musimy się dowiedzieć co z resztą... Jeżeli są już w miarę bezpieczni, przyślą tu kogoś, żeby nas powiadomić. Krzysiek powinien wiedzieć, gdzie jesteśmy.
-A co jeżeli Krzyśka już... nie...-rozpłakałam się na samą myśl o tym, że brat mógł zginąć.-nie ma?
-Nie myśl tak, Aniu, kochana, wszystko jest pewnie w porządku, Krzysiek jest silny, nie da się tak łatwo obezwładnić i powalić, spokojnie Aniu-zapewniał mnie obejmując i kołysząc, aż się uspokoiłam.
-Przepraszam... Arek... Teraz jestem dla ciebie kłopotem... Musisz się mną zajmować...
-Nawet tak nie myśl. Zabraniam ci-przestał mnie tulić i usiadł naprzeciwko łapiąc mnie za ramiona i tym samym zmuszając, żebym popatrzyła mu w jego głębokie, brązowe oczy.-Nie jesteś moim kłopotem. To dla mnie sama przyjemność przebywać w twoim towarzystwie, rozmawiać z tobą i robić wszystko, żebyś była bezpieczna, tak? A teraz otrzyj twarz z łez i uśmiechnij się.
Zaczęłam błądzić oczami to na dół, to na jego pocieszną twarz, w końcu roześmiałam się.
-Dziękuję.
-Ależ proszę bardzo. Czy teraz pani, panno Anno, zechce przejść się w towarzystwie mojej osoby do kuchni, żeby uraczyć się jakimś produktem spożywczym?-zapytał z powagą i aktorską dostojnością godną księcia. Roześmiałam się głośno, a potem opanowując wielkie rozbawienie odpowiedziałam:
-Ależ oczywiście, panie Arkadiuszu, że zechcę przejść się z panem ku jadalni, aby coś spożyć.
-Więc chodźmy, bo już głodny jestem-powiedział ze śmiechem, a ja również śmiałam się jak głupia.
Mimo, że był środek nocy, to w niektórych pokojach było zaświecone światło, które wychodziło ze szpar spod drzwi.
-Co oni robią w środku nocy?-spytałam szeptem zdziwiona.
-Ci, co tu są... niekoniecznie muszą być... do końca... yyy... normalni.
-To są Awarbats?-nic już nie rozumiałam.-Czy zwykli ludzie?
-Żaden zwykły człowiek tu nie trafia...
-Mówiłeś, że tylko Nabru nie mają tu wstępu-przerwałam mu.
-...Zwykły nie, tylko ten zagubiony-dokończył.
-Czyli że co? Że tutaj są osoby, które się zgubiły?
-Zagubiły w życiu.
Przeszliśmy do końca pochyłych ścian korytarza i doszliśmy do schodów.
-I co oni tu robią..?
-Mieszkają, rozmawiają z innymi, a jak wreszcie zrozumieją, że warto żyć, wtedy idą i szukają szczęścia.
-Skąd wiedzą, że mają tu iść?-powiedziałam stawiając nogę na kolejny niższy schodek. Dla mnie to wszystko wydawało się chore i niemożliwe. No, ale przypomniało mi się...:w końcu to ja byłam z rodu Awarbats.
-Po prostu wiedzą. A ty, skąd masz dar?
-Dobra, rozumiem, ale mimo wszystko to jest jak dla mnie dziwne. A co jeżeli Nabru poczułby się zagubiony czy coś..?
-Nabru są jak zwierzęta. To nie ludzie. W ludziach zawsze jest cząstka dobra, a w nich tego nie ma-powiedział z chłodem i oschłością.
Nie odpowiedziałam. Właśnie zeszliśmy z ostatniego stopnia na parter. Przeszliśmy przez korytarz dochądząc do jakiegoś pomieszczenia. Domyśliłam się, że to zapewne kuchnia.
-Ile razy tu byłeś?-zapytałam trochę głośniej.
-Kilka razy..-powiedział szukając włącznika światła. W końcu natrafił na niego ręką i wcisnął, a w pokoju zrobiło się jasno.
Kuchnia była małym, przytulnym pokojem, na środku stał stół na drewnianych nogach i z ceratą w czerwoną kratę. Polewej stronie była kuchenka przylegająca do kafelków w kremowym kolorze, obok stała duża zmywarka, a koło niej był zlew. Po prawej stronie znajdowały się brązowe szafki, jedna na górze była oszklona, widać było w niej kieliszki i szklanki. Na samym końcu zobaczyłam wysoką, szeroką, szarą lodówkę. No marzenie. Szczególnie jak jest się głodnym w środku nocy.
-No to-zaczął Arek z uśmiechem zacierając ręce-co jemy?
-Hahaha, wszystko co jest!-odpowiedziałam z przesadzonym zapałem.
Chłopak podszedł do lodówki i otworzył ją. Wyjął masło, jakieś wędliny, pomidora, sałtę, a potem wyłożył je na stół. Znowu odwrócił się w stronę mebli i przyniósł chleb i bułki.
-Voilá! Do stołu podano!-powiedział teatralnie i z akcentem na ostatnie sylaby.
Wybuchłam śmiechem. Szynkę, kilka warzyw i pieczywo potraktował jak królewskie jedzenie. Zaiste, gdy jest się głodnym, każda potrawa jest najlepsza. Arek wyjął dwa małe tależe w nebieskie wzory i położył jeden przede mnie, drugi obok.
   Jedliśmy w kuchni opowiadając sobie różne anegdoty z życia i śmiejąc się przy tym jak opentani, chłopak nawet zrobił mi herbatę, nastawiając wcześniej w starym, blaszanym czajniku wodę. Było naprawdę miło. Lubiłam jego poczucie humoru, to, jak potrafił mnie uspokoić i pocieszyć. Naprawdę bardzo to wszystko doceniałam.
Kiedy jedzenie już zniknęło ze stołu, z gorącej herbaty umknęła ostatnia chmurka pary, a my poczuliśmy się senni, wstaliśmy z krzeseł. Ruszyliśmy do wyjścia.
   Gdy byliśmy już przed schodami, Arek przytrzymał mnie za rękę.
-Czekaj. Ania, cały czas chcę ci coś powiedzieć...-serce zaczęło mi głośno dudnić po raz drugi.-Bo.. Ja cię po prostu kocham! Kocham cię, Ania, naprawdę.
Uśmechnęłam się szeroko przybliżając do niego, a on delikatnie ujął moją twarz. Nasze ciała zbliżyły się do siebie, a moje serce wariowało. Emocje, dużo emocji, tych pozytywnych, było własnie teraz we mnie i ciągle rosły.
-Arek-szepnęłam i odczekałam kilka setnych sekudny, sekundę, dwie, nie wiem ile, wydawało mi się to tak długim czasem.-Ja ciebie też.
Gdy nasze usta były oddalone od siebie o milimetry, kiedy dzieliło nas tak niewiele od pocałunku, jak patrzyliśmy sobie głęboko w oczy... coś nam przerwało. To był krzyk kobiety. Z jej wrzasku można było usłyszeć, że jest przerażona.
-Arek, coś się tam stało!-powiedziałam głośno i wbiegłam po schodach zapominając o tej romantycznej sytuacji.
Teraz najważnejsze było dotrzeć do źródła krzyku i zobaczyć, co się tam dzieje, a w razie czego nawet i poświęcić życie lub zdrowie.
Byłam przygotowana na najgorsze.

* * *

Tak zakańczam VIII rozdział, trochę długo go nie było (za co BARDZO przepraszam xd), ale naprawdę nie miałam za wiele czasu. Bardzo dziękuję raz jeszcze za nominacje od Oli i Weroniki :D
Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru. :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział VII

    Nie cieszyłam się z tego, gdzie teraz byliśmy. Warszawa? Ogromne miasto pełne różnych, niepoczytalnych osób, być może Nabru i nie wiadomo jeszcze kogo. Persprktywa przebywania w tym miejscu pełnym różnych zakamarków, gdzie mógł się czaić wróg, była dla mnie nie za przyjemna. Musiałam jednak cieszyć się choćby z tego, że już jestem z dala od lasu.
   Po tym, jak dowiedzieliśmy się, gdzie jesteśmy, ruszyliśmy w stronę hotelu, Arek kierował. Ciekawie, skąd wiedział, gdzie iść? Szliśmy chodnikami obok ruchliwych ulic, patrzyłam na przejeżdżające samochody myśląc o tym, co będzie dalej. Wszystko się przede mną zawaliło. Został mi tylko Arek, nie wiedziałam co się działo z Nicol, Krzyśkiem... całą resztą. To było dla mnie za dużo, takie niewiarygodne wydarzenia, a działo się to tak szybko, tak nagle. Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o ramię Arka pochylając głowę.
-Wszystko dobrze?-spytał zaniepokojony.
-Nie, nic nie jest dobrze, Arek...
-Wiem, Ania, ale musimy to przetrwać. Musisz być silna, nie poddać się.
-Słabo mi, Arek...-wydyszałam.
Potem otoczyła mnie ciemność.

* * *

   Otworzyłam najpierw jedno oko. Światło z góry mnie oślepiło. "Jestem już w niebie?"-pomyślałam. Otworzyłam drugie. "Jak w niebie mają lampy, to tak..."-dopowiedziałam sobie w myślach sarkastycznie. Na suficie zobaczyłam właśnie prostokątną żarówkę, która mnie raziła. Przymknęłam oczy myśląc, gdzie jestem. Spróbowałam coś powiedzieć, ale tylko bezsilnie otworzyłam usta. Ktoś złapał mnie za rękę, a serce zaczęło bić mi mocniej.
-Cii, Aniu, wszystko będzie dobrze-usłyszałam kojący głos Arka.-Jesteś w szpitalu, zasłabłaś, jesteś przemęczona. Spokojnie, wszystko jest okej. Poleżysz trochę i dojdziesz do siebie. Będzie dobrze.
Nie bardzo wiedziałam, co mówił, ale uspokoił mnie głos kogoś, kogo znałam. Odetchnęłam. Obróciam głowę na bok, w stronę Arka.
-Co... mi...-powiedziałam prawie bezgłośnie.
-Cii, straciłaś przytomność, już jest dobrze.
Ścisnął moją rękę pokrzepiająco.
-Zaraz przyjdę-rzucił i odszedł.
Zaczęłam myśleć o tym, gdzie jestem. W pokoju szpitalnym w Domu Awarbs? Podniosłam się słabo siadając i opierając się górną częścią pleców o ramę łóżka. Zobaczyłam przed sobą nieznane mi miejsce. Byłam w normalnym szpitalu. Wszystkie zdarzenia dopiero teraz do mnie dotarły. Atak Nabru, ucieczka Arka ze mną, Joseph H'akim, Warszawa. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Nie chciało mi się już nad tym wszystkim zastanawiać, męczyło mnie to. Co ma być, to będzie. I koniec. Odchrząknęłam, gdy zobaczyłam zbliżającego się Arka z jedzeniem.
-Co to?-wyszeptałam.
-Rosołek, samo zdrowie-odpowiedział z szerokim uśmiechem.-Musisz się posilić, dobrze? Zjesz?
Pokiwałam potakująco głową czując głód. Od dawna przecież nic nie jadłam. Spożyłam zupę. Poczułam jak wracają mi siły.
-Arek, co powiedziałeś lekarzowi...? Przecież pewnie pytali o rodziców i tak dalej...
-Oficjalnie-powiedział cicho.-Jesteś Ania Makowska a ja Arek Makowski, twój brat. Nasi rodzice zginęli kilka miesięcy temu, opiekowali się nami dziadkowie, a ja, gdy osiągnąłem pełnoletność podjąłęm opiekę nad tobą sam. Wyjechaliśmy do Warszawy, bo chciałem się spotkać z kolegą i wziąłem ciebie ze sobą, bo nie chciałem cię zostawić samej. Cała historia.
-Wszystko wymyśliłeś na poczekaniu?
-Nie, Ania... Ta historia jest mniej więcej prawdziwa. Moi rodzice naprawdę zginęli.
-Tak mi przykro...-nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Arek zrobił się w tamtej chwili taki wrażliwy, delikatny. Teraz to ja złapałam jego dłoń. Zwrócił głowę w moją stronę. Popatrzyliśmy sobie prosto w oczy. W jego wzroku dostrzegłam coś, czego wcześniej nie widziałam.
-Ania... Od kiedy cię tylko zobaczyłem, to...
Serce zaczęło bić mi bardzo mocno, miałam wrażenie, że wszyscy wokół słyszą jego uderzenia.
-Ja się w tobie...
-Witaj Aniu!-zobaczyłam wchodzącego do sali doktora, który przerwał Arkowi.-Jak się czujesz? Lepiej?
Moje serce uspokoiło się, ale poczułam się głupio w zaistniałej sytuacji.
-Ykhym, już dobrze, panie doktorze. Naprawdę świetnie. Kiedy będę mogła wyjść?-zapytałam z nadzieją i uśmiechem.
-O, już niedługo, skoro czujesz się już dobrze-zwrócił głowę pokrytą siwymi włosami ku chłopakowi.-Zjadła obiad?
-Całą miskę zupy-odpowiedział z zakłopotanym uśmiechem.
-Więc myślę, że za jakąś godzinkę cię wypiszemy.
Doktor wyszedł z sali, a Arek spojrzał na mnie. Zapytałam:
-Yyy, może porozmawiamy o tym, jak wyjdę ze szpitala, dobrze?
-Tak, to dobry pomysł. Dobrze się czujesz?
-Wszystko w porządku. Tylko trochę boli mnie ręka.
Popatrzyłam na bolący lewy łokieć. Miałam tam zdartą skórę. Była na nim zaschnięta krew.
   Przegadaliśmy godzinę o różnych sprawach związanych z Domem. O osobach ważnych, tych popularnych, bardzo uzdolnionych itp.  Cały czas oczekiwania minął szybko, doktror przyszedł, powiedział, że mogę już iść.
  W zapiętej po szyję kurtce wyszłam na mróz razem z Arkiem. Przed nami przechodziły dziesiątki osób spieszących się gdzieś. Wszędzie widać było porządek, wszystko miało swoje miejsce, każdy przedmiot, każdy budynek.
-Jak się czujesz?-spytał chyba po raz setny Arek podając mi butelkę wody.
-Mówiłam już, wszystko jest OK, nic mi nie jest, tak?
-No dobrze, dobrze, nie denerwuj się.
Weszliśmy na pasy, żeby przejść na drugą stronę.
-Ja się nie...-zaczęłam, a potem zauważyłam, że Arek zatrzymał się na środku drogi.-Co jest?!
-Zaczekaj.
Zamknął oczy. Z lewej strony nadjeżdżał z dużą prędkością czerwony samochód.
-Rusz się!-krzyknęłam zdezorientowana.
Pojazd był coraz bliżej. Wpadłam na drogę wyciągając ręce w jego stronę,popchnęłam go na chodnik.
-Oszalałeś?!
-Musiałem coś sprawdzić-powiedział spokojnie.
-Co niby takiego?! Oboje mogliśmy zginąć.
-Nie mogliśmy.
-Co?
-Więź Darów, rzucisz mi się na ratunek w każdej chwili, nawet nieświadomie.
-I chciałeś to sprawdzić? A co, jeżeli to mnie by potrącił ten samochód?!
-Nie potrąciłby. Ja musiałbym próbować cię chronić, ale nie było zagrożenia dla ciebie.
-Jesteś... niemożliwy!
Wyszczerzył zęby wstając z krawężnika. Wyciągnął rękę do siedzącej mnie.
-Idziesz ze mną?
-Chyba nie mam innego wyjścia...
Przeszliśmy w końcu przez ulicę i szliśmy dalej chodnikiem w stronę hotelu, w którym mieliśmy się zatrzymać. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. "Hotel pod Słonecznymi Kalafiorami". Brzmi intrygująco. Logo tego hotelu było na drewnianej, owalnej desce i miało dwa uśmiechnięte kalafiory opalające się na plaży, gdzie świeciło słońce. Pomyślałam, że to bardzo... pomysłowe, żeby nie urazić autora.
Drewniane, zaokrąglone, wielkie drzwi z koładką odróżniały się od betonowych budynków. Wejście było pomiędzy dwoma blokami, w wąskiej przerwie.
-No, Ania, witaj w Słonecznych Kalafiorach, hotelu dla osób z rodu Awarbats. Nabru nie widzą go. Jest najbezpieczniejszym schronieniem dla nas. Ale są tu też zwykli ludzie, więc mogą być wśród nich szpiedzy. Trzeba uważać. Mimo wszystko, jesteśmy bezpieczni.
-Krzysiek będzie wiedział, że tu jesteśmy? Jak się skontaktujemy z resztą?
-Pewnie podejrzewa, że tu jesteśmy.
-A tak przy okazji... Od kiedy on i Nicol...
-Od zawsze coś do siebie czują, tylko dopiero teraz to przyznali. Cała historia jest skomplikowana i związana z przeszłością, powstaniem Domu...
-Opowiesz mi o wszystkim?
-Kiedyś pewnie tak-odpowiedział z uśmiechem.-Nie dziś, musisz odpocząć. Wejdźmy do środka.
Otworzyliśmy ciężkie drzwi i weszliśmy do środka. Wszystko było z drewna, podobnie jak w Domu Awarbs. Po prawej stronie zauważyliśmy recepcjonistkę ubraną w czarną spódnicę i białą koszulę z czerwonym kołnieżykiem i kieszonką w tym kolorze. Włosy miała upięte w kok, kosmyk zakręconych, bląd włosów zwisał z boku jej okrągłej twarzy. Na rzęsach miała nałożony tusz, jej cera była idealna, bez pryszczy, bez przebarwień. Na oko miała jakieś 25 lat.
-Cześć, Alicja, dasz nam jakiś pokój?-zapytał z wysilonym uśmiechem chłopak.
-Arek, czemu nie jesteś w Domu?
-Wiesz, były małe... komplikacje. Potem ci wszystko opowiem. A teraz dasz nam ten pokój, czy nie?
-Już daję-odpowiedziała i zlustrowała nas wzrokiem, podając kluczyk z przywieszką.-713.
-Dobra, dzięki. Wpadnij wieczorem, wszystko ci opowiemy.. A to jest Ania, siostra Krzyśka.
Uścisnęłyśmy sobie dłonie przedstawiając się.
  Razem z Arkiem poszliśmy na górę po schodach. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście jest tu tak dużo pokoi, że mieliśmy ten z numerem 713. Już na piętrze zorientowałam się, że numery są pomieszane, nie po kolei, bez żadej zasady. Przy jednych drzwiach był numer 4, a zaraz obok 611. Zauważyłam też, że ściany tutaj są pochyłe. Odszukaliśmy pokój z naszym numerem i weszliśmy do niego. Nie przypatrywałam się szczegółom, nie miałam na to ochoty. Zobaczyłam tylko dwa łóżka, drzwi do toalety. Położyłam się na łóżku stojącym przy oknie. Myślałam, że w szpitalu się wystarczająco wyspałam, ale się myliłam. Zasnęłam od razu.

* * *

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział VI

   Przerażenie trochę minęło. Poczułam się przy nim lepiej, na ile było to możliwe w tej sytuacji. Rozpłakałam się, a Arek objął mnie.
-Hej, Ania, wszystko będzie OK. Teraz musimy uciekać, dopóki nie wiedzą, że tu jesteśmy.
Z trudem powstrzymałam potok łez i ruszyłam za chłopakiem. Szliśmy szybkim marszem rozglądając się na boki. Zapytałam cicho:
-Czemu nie zostałeś... z innymi..?
-Nie mogłem, nawet gdybym chciał, to nie mogę być z dala od ciebie. Mamy te same dary. Więź Darów, rozumiesz?
-Tak-odpowiedziałam krótko.
Znowu zapadła cisza. Szliśmy dalej pomiędzy drzewami. Nie wiedziałam, gdzie idziemy. Wyczułam, że Arek też tego nie wie, co mnie trochę zaniepokoiło. Co jeżeli ciągle chodzimy w kółko? Albo, co gorsza, wracamy? Trudno, musieliśmy iść przed siebie i tyle. Nie było innego wyjścia. Zrobiło mi się niedobrze z nadmiaru emocji. Brzuch bolał mnie ze stresu.
-Zaczekaj chwilę...-poprosiłam mojego towarzysza podpierając się jedną ręką drzewa i pochylając się wciąganęłam głęboko powietrze.
  Arek nie odpowiedział mi, więc podniosłam głowę i zobaczyłam, że stanął jak wryty. Gdy chciałam podejść do niego, dał mi ręką znak, żebym została. Nie wiem jak się zorientował, że zamierzam iść, stał tyłem. Poczułam, że bardziej ściska mi żołądek i gardło. Nabru. Tak, to pewnie jeden z nich. Znów w mojej ręce znalazł się pistolet gotowy do strzału. Mimo znaku Arka i mimo mojego strachu wyszłam zza drzewa i stanęłam obok chłopaka. Usłyszałam męski głos z dala. Zdziwiłam się. Kto siedzi w lesie i mówi sam do siebie?
-Arek-szepnęłam.-Co on robi?
-To jest chyba Joseph H'akim. Szaleniec z Ameryki. Tak, to on.
-To Nabru? Co on robi?
-Nie, on jest zwykłym człowiekiem. Po tym, jak zamordował swoją żonę, oszalał. Odsiedział wyrok i przyjechał tutaj. Teraz czyta wiersze i recytuje je do... żony. Mieszka w lesie.
-Skąd wiesz?
-Wszyscy wiedzą. Ktoś kiedyś go spotkał i opowiedział o tym. Mówił, że przestawił się Joseph H'akim, a potem traktował go, jakby wcale nikogo obok niego nie było. Dziwny człowiek.
Ta historia wydawała się niewiarygodna lecz właśnie około 20 metrów dalej stał mężczyzna trzymający książeczkę w dłoni i zerkający do niej co chwilę mówił coś w stronę nieba.
-Może wie, jak stąd wyjść?-powiedziałam i hardo ruszyłam w jego stronę.
-Stój!-powstrzymał mnie Arek.-On może być niebezpieczny. Obejdźmy go po prostu...
-...I dalej błądźmy w lesie, tak?
Zamilknął. Po chwili odpowiedział:
-Dobra. Możemy iść, ale bądź za mną. Ja się go zapytam.
-Bohater się znalazł...-powiedziałam pod nosem.
Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, chociaż widziałam, że zrobił się poirytowany.
   Podeszliśmy na odległość kilku metrów.
- Niechaj czterdzieści tysięcy
Braci połączy serca - suma uczuć
Wciąż będzie mniejsza...-recytował mężczyzna. Rozpoznałam ten fragment z "Romeo i Julia". Przyjrzałam się nieznajomemu. Był ubrany w stare łachmany, brązowy płaszcz był pokryty wieloma dziurami, po bokach miał wielkie kieszenie, a na rękawie była czerwona łata z grubego materiału. Sięgał mu do kolan, był rozpięty (czemu nie można było się dziwić, połowy guzików nie było) i tym samym ukazywał jego brudną i pomiętą koszulę z flanelowego matriału, dzisiaj rzadko spotykanego. Jego spodnie były w takim stanie jak i reszta ubioru. Wielkie, stare buty z wypukłymi czubkami były z błota, a lewy miał dziurę z boku. Sam mężczyzna miał około 40 lat. Jego twarz była okrągła, ale wychudzona. Włosy koloru blond miał rozmierzwione i krótko ścięte, ale niesymetrycznie. Na szpiczastym nosie było wiele piegów, na jego twarzy można było dostrzec kilka zmarszczek wokół niebieskich oczu. Na jego brodzie widać było kilkudniowy zarost. Musiał gdzieś mieszkać, przecież jak by zgolił brodę... Zaciekawił mnie ten szczegół.
- ...Od mojej miłości.
Cóż ty chcesz dla niej zrobić?-recytował dalej, Arek przerwał mu.
-Ykhym, panie H'akim... Wie pan może którędy wyjść z lasu?
Mężczyzna nie zwrócił na niego uwagi i recytował wiersz dalej. Próbowałam jakoś wejść w głąb jego umysłu, poczuć to, co on zaraz będzie czuł. Taki był mój dar, czułam to, ale ten człowiek był inny i nic do mnie nie dotarło. Popatrzyliśmy z Arkiem na siebie zdziwieni. Widocznie obydwoje chcieliśmy zrobić to samo. Mój strach ustąpił zdziwieniu.
-Proszę pana-powiedziałam z aktorskim wyostrzonym wyrzutem.-Czemu pan nie odpowie?
W tym momencie schował tomik Szekspira i wyjął z lewej kieszeni małą książeczkę. Przerzucał strony, a w końcu zatrzymał się na jakiejś i odszukał wzrokiem pewne ręcznie zapisane piórem fragmenty, które zaraz nam zarecytował:
-Nie wiadomo, co będzie, gdy pójdziesz przed siebie,
Ale wiedz, że będzie to złe dla ciebie.
Serce przejście ci wskaże,
O miłości wciąż marzę, muszę iść za jego głosem.
Nie przejmujmy się żadnym ciosem. Nie zawracaj, bo twoje ciało... Zostanie z niego już mało,
Duszy cię pozbawi,
Twe serce będzie krwawić...
Skręć w stronę-dobro lub zło,
W której poczujesz, że to jest to.

Tym niezajomy zakończył tą część i przerzucił kartki na początek mówiąc coś o miłości, już nie słuchaliśmy. Odeszliśmy kawałek od niego.
-Ania, nie słuchaj go. On mówił tylko o miłości!
-Przecież dobitnie zasugerował, że nie można wrócić, bo nas zabiją, prosto czeka nas niebezpieczeństwo i musimy skręcić na zachód lub wschód.
-Według mnie to był tylko wiersz z przenośnym znaczeniem.
-Nie mógł być tylko tym, to wskazówka.
-Dobra, jeśli nawet, to trzeba wybrać czy zachód, czy wschód.
-Myślę... że wschód.
Arek zdziwił się.
-Bo?
-Bo wschód jest jak początek. Początek dnia, dla nas ma być początkiem czegoś nowego, tak?
Chłopak zamilkł. Dla mnie było to tak oczywiste, czułam to i wiedziałam, że musimy właśnie tam iść. Ruszyłam w inną przeciwną stronę do tej, ku której chylił się księżyc. Była przecież jeszcze noc. Słyszałam kroki Arka za sobą, szłam pewna siebie w przód. Chłopak dogonił mnie i szedł już obok. Zaczęłam się w końcu zastanawiać, co będzie dalej. Co będzie, gdy już wyjdziemy? Co wtedy zrobimy? Czy Krzysiek i Nicol są bezpieczni? Ile osób zginęło..? Gdzie jest reszta? W głowie miałam jeszcze tysiące innych przerażających pytań, pełno wątpliwości było w moich myślach. Moje życie z dnia na dzień zmieniło się ogromnie. Opuściłam dom, dowiedziałam się, że na Ziemi są rasy Nabru, że mam dar, poznałam Arka, z którym łączy mnie Więź Darów i co najważniejsze: znów byłam razem z bratem obok siebie.
   Teraz wszystko pokomplikowało się jeszcze bardziej. Krzysiek został tam, ja byłam tu z jego przyjacielem, błądząc w lesie...
   Usłyszałam huczenie sowy i wzdrygnęłam się zarówno ze strachu jak i z zimna. Chuchnęłam na moje ochłodzone ręce, żeby je ogrzać. Arek podszedł i złapał mnie za dłoń. Jego ręka była taka ciepła.
-Zimno ci, prawda?-zapytał, a mi serce zaczęło bić mocniej.-Spokojnie, zaraz zrobi ci się cieplej.
Uśmiechnął się do mnie pokrzepująco, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
-Arek... Co będzie dalej?
-Nie wiem... Ale jak jesteśmy obok siebie, to nic złego nie może się stać, pamiętaj, ze mną jesteś bezpieczna.
-Wiem, Arek. Dziękuję.
Chłopak zatrzymał się i stanął na wprost mnie. Blisko mnie. Bardzo blisko. Moje serce biło jeszcze mocniej niż przedtem, co wydawało się niemożliwe.
-Ania...
Jego ręka powędrowała w stronę mojego policzka. Dotknął go czule. Zrobiło mi się słabo, a nogi uginały się pode mną.
-...Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Odsunął się odchrząkając i znów nasze dłonie złączyły się w uścisku. Poszliśmy dalej, a ja myślałam o tym, co przed chwilą się wydarzyło, dopóki nie dostrzegliśmy z daleka świateł i drogi. Niebo było już lekko zaczerwienione, światało.
   Byłam wykończona ciągłym chodzeniem, całym tym nieprawdopodobnym zdarzeniem. Dotarliśmy do drogi i usiedliśmy na ziemi. Oparłam głowę na jego ramieniu i powiedziałam z ulgą:
-Nareszcie...

* * *

  Przeszliśmy przez asfalt. Przed nami rozpościerał się widok wielkiego miasta. Wszędzie były światła z okien bloków, reflektorów samochodów, lamp ulicznych... Wielkie oszklone budynki były dobrze widoczne. Po jednej stronie drogi był las, z którego wyszliśmy, po drugiej, ustawione w szeregu domy o różnych kolorach. Beton pokrywał większość ziemi, nie podobało mi się to, przytłaczało. Mieszkałam na obrzeżach miasta, ale o wiele lepiej czułam się u rodziny na wsi. Tam były drzewa, dużo miejsca. Teraz widać było tylko te betonowe budynki. Mimo wszystko ucieszyłam się, że wyszliśmy z tego mrocznego lasu.
-Co teraz?-spytałam.
-Musimy dowiedzieć się, gdzie jesteśmy i znaleźć jakiś hotel, żeby się umyć, mieć gdzie nocować przez najbliższe dni. Trzeba jeszcze pójść do banku wypłacić jakąś gotówkę na ubrania i hotel.
-Dobra, to może pójdźmy do kogoś i zapytajmy, gdzie jesteśmy?
-Chodźmy-odpowiedział twierdząco.
Ruszyliśmy w stronę miłego, niebieskiego, małego domku. Zapukaliśmy w szare drzwi. Otworzyła nam niska kobieta o brązowych, krótkich włosach, na nosie miała okulary, ubrana w czarną spódnicę i koszulę w kratę włożoną do niej. Na nogach miała czarne buty na obcasach. Krótko mówiąc-elegancka pani.
-Dzień dobry-powitała nas dość zdziwiona.-Państwo do kogo?
-Właściwie-powiedział Arek z uśmiechem-to do pani. Zgubiliśmy się. Nie wiemy gdzie jesteśmy, więc chcieliśmy się zapytać...
-Przy ulicy Anny Marii.
-Ale gdzie?-wtrąciłam.
-Jak to, gdzie?-odpowiedziała zaskoczona.-W Warszawie.

* * *

wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział V

   Kolejne cztery dni były odbierane przeze mnie jak sen. Wszystko wydawało się takie... inne, bo takie też było, nie dało się niezauważyć. Pomijając to, ciągle chodziłam zamyślona. Byłam na zajęciah wielu osób, ale nie przejmowałam się nimi, nie interesowało mnie to wtedy, tylko czasem popatrzyłam, pokiwałam potakująco głową, gdy ktoś mi coś tłumaczył.
   W końcu przyszedł 31 grudnia-sylwester, nowy rok. Przez te kilka dni doszłam do wniosku, że trzeba zapomnieć o wszystkim, co było. O starym domu, który okazał się śmiertelną pułapką, o przyjaciółce, która nie wie, kim jestem. Tak będzie lepiej. Może umrzeć, ale i tak jej nie zobaczę już nigdy więcej. Nie będzie mnie pamiętać, więc nie muszę się martwić, że będzie tęsknić. Teraz mój dom jest tutaj i w nim zacznę na nowo. Uśmiechnęłam się, słońce świeciło jak każdego ranka, wszystko wydawało się takie proste.
Przygotowałam się do wyjścia. Pomyślałam, że pójdę do Nicol, przy niej czułam się swobodnie. Gdy byłam już ubrana, zrobiłam tylko szybko wysokiego kucyka z włosów i wyszłam. Weszłam piętro wyżej do pokoju z numerem 49. Otworzyłam drzwi bez pukania, przecież Nicol była moją przyjaciółką. To, co zobaczyłam mnie bardzo zaskoczyło. Na łóżku siedział mój brat, a obok niego rudowłosa dziewczyna. Patrzył jej w oczy, ale gdy weszłam, szybko odwrócił wzrok speszony. Nicol też była dość zakłopotana, lecz szybko to ukroyła.
-Ja nie w porę?-powiedziałam wycofując się sztywno do drzwi. Nicol od razu zaczęła zaprzeczać:
-Nie, nie! Siadaj, o czymś chcesz pogadać?
-Właściwie... to tak wpadłam, więc już nie przeszkadzam.
Do rozmowy włączył się Krzysiek.
-Ania, jak się nie śpieszysz, to usiądź na chwilę. Proszę.
Zamamrotałam coś tylko i posłusznie usiadłam w fotelu.
-Bo chodzi o to, że...
-...Że urządzamy imprezę sylwestrową! Wpadniesz?-dokończyła Nicol z przesadną radością i wielkim uśmiechem.
Postanowiłam nie pytać o ten incydent. Udałam, że tego nie widziałam.
-Co to za impreza? Tu też takie są?
-A co, myślałaś, że w Domu nie ma imprez?
Szczerze mówiąc, to tak-pomyślałam. Popatrzyłam na szeroki uśmiech dziewczyny.
-To jak, przyjdziesz na dół o 18:00?
-Dobra, będę.
Nie lubiłam chodzić na tego typu spotkania. Muzyka techno nie bardzo mi odpowiadała, ale może tutaj inaczej to się świętuje. Wzystkiego dowiem się wieczorem, więc pozostaje mi nic, jak tylko czekać.
   Wyszłam z pokoju Nicol, a za mną zaraz Krzysiek.
-Ania!-szepnął do mnie, gdy byliśmy już na schodach.
-Co?-odpowiedziałam mu szeptem.
-Musisz przyjść do mnie do pokoju. Teraz!
-Ale po co? Co się stało?
-Chodź!
Pociągnął mnie za rękę i zbiegliśmy na dół do jego pokoju w ciszy. Gdy byliśmy w środku on otworzył szufladę szafy z bielizną.
-Co ty robisz?!
Nie odpowiedział mi, tylko dalej przebierał rękami pomiędzy jego bokserkami. W końcu coś złapał ręką i przestał szukać. Odwrócił się tyłem do szafki, chowając TO COŚ za sobą.
-Posłuchaj-zaczął.- czasem bywa tu bardzo niebezpiecznie. Szczególnie w takie dni jak sylwester.
-Co przez to rozumiesz...?
-To, że musisz mieć coś w ostateczności.
Wyjął zza siebie broń. I to nie byle jaką, tylko prawdziwy pistolet.
-Oszalałeś?! Przecież ja nawet nie umiem się tym posługiwać! Nie będę do nikogo strze...!
-Ciii!-powiedział i zatkał mi usta.-Nikt nie może o tym wiedzieć. Wszyscy myślą, że nic im nie grozi... ale grozi. I to bardzo. Nasi Wysłannicy zanotowali duży wzrost osiedlających się Nabru w pobliżu naszego Domu Awarbs. Podejrzewamy, że chcą się zemścić.
-To czemu nic z tym nie zrobicie?-zapytałam z goryczą zabierając jego rękę z twarzy.
-Nie możemy. Wiele osób nie jest gotowych na walkę z nimi.
-A Wysłannicy? Przecież oni potrafią.
-Tak, ale cały czas wykonują swoją pracę.
-Ich praca na nic się nie zda, jeżeli wszyscy zginiemy-odpowiedziałam chłodno i stanowczo.-Trzeba powiadomić wszystkich. Muszą wiedzieć co się dzieje i być gotowi.
Zapanowała głucha cisza. Minuty mijały, a z korytarza słychać było śmiech różnych osób. Odwróciłam się w stronę brata i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Nie możemy pozwolić na śmierć kogokolwiek z Domu. Ilu ich jest?
-Ponad 20...
-A nas? Pokoje są do numeru 120.
-Tak, ale jest nas około 80. W tym 30 niedoświadczonych w walce i około 30 bez daru. Wychodzi na to, że walczyć może... 20 osób? 20 nas na 20 Nabru? Dorosłych i silnych?
-No to zacznij szkolić tych niedoświadczonych! Niech się czegoś w końcu nauczą!-krzyknęłam z narastającą złością.
Krzysiek właśnie patrzył otępiale w stronę drzwi. Szybkim ruchem odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego w drzwiach Arka. Był zdziwiony.
-Ona wie?-skierował pytanie patrząc na Krzyśka.
-Tak, właśnie próbuję jej to wytłumaczyć. Nie słucha i chce żebyśmy szkolili nowych.
-Trzeba ją zabezpieczyć.
-Halooo!-wtrąciłam.-Ja tu jestem!
-Tak-odpowiedział Krzysiek Arkowi, nie zwracając na mnie uwagi.-Właśnie chciałem jej dać broń.
-Dobrze-tym razem Arek zwrócił się w moją stronę.-Więc chcesz, żeby powiedzieć wszystkim?
Kiwnęłam głową.
-Też tak myślę. Powinni wiedzieć.
Krzysiek włączył się do rozmowy:
-To tylko ich wystraszy i zestresuje. Tak, możemy wzmocnić szkolenie ich, ale powiedzieć im, że mogą zginąć? To ich przerośnie, jest tu wiele rodzeństw. Odpowiedzialność za młodszych braci lub siostry będzie zbyt wielka.
-Powinni wiedzieć-powtórzył Arek.
-Tak, lepiej żeby wiedzieli, że to nie są żarty i że muszą ćwiczyć-poparłam go.
-Masz-powiedział Krzysiek dając mi do ręki pistolet z pasem.-Przypnij go sobie pod bluzą.
Założyłam pas z bronią tak jak mówił.
-Dzięki.
Popatrzyłam w oczy najpierw brata, potem przyjaciela, odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
Stanęłam na palcach rozglądając się. Tutaj było około 25 osób. Reszta jest w pokojach lub na innych piętrach. Spojrzałam na zegarek: 7:56, śniadanie jest o 8:00. Wszyscy zwykle są na posiłkach. Weszłam na trzeci schodek i krzyknęłam:
-Ej! Macie ważne polecenie!-wszystkie rozmowy ucichły i ludzi spojrzeli na mnie.-Niech kilka osób wejdzie na wszystkie piętra i zwoła każdą osobę do jadalni! Wszyscy mają tam być punkt ósma! Ci, którzy się spóźnią zostaną poddani karze. Już!
Na korytarzu znów zapanował haos. Większość poszła do jadalni, grupka osób minęła mnie biegiem na schodach. Sama usiadłam na drewnianym stopniu, byłam zmęczona kłótnią z bratem, przerażona możliwością ataku na nas i wykończona wydawaniem rozkazów. Broń uwierała mnie w bok. Szybko wyprostowałam się, bojąc, że mogłoby wystrzelić. Nie bardzo znałam się na broni.
-Hej, co się dzieje?
Odwróciłam się. Stał za mną niski chłopak o czarnych jak noc włosach i oczach w tym samym kolorze. Twarz miał dziecięcą, ale czułam, że jest starszy. Jego wyraz twarzy był stanowczy, przywódczy i zimny.
-Wszystkiego dowiesz się za chwilę, Krzysiek wam wszystko powie.
-My się chyba jeszcze nie znamy-powiedział już innym tonem, bardziej przyjaznym.-Oskar.
Wstałam żeby uścisnáć jego wyciągniętą w moją stronę dłoń.
-Ania-powiedziałam ściskając rękę. Jego była bardzo zimna.
-Miło mi. A więc do zobaczenia.
Oskar poszedł przez korytarz i wszedł do pomieszczenia jadalnego. Wstałam ze schodka i popatrzyłam na godzinę. 7:59. Z góry zeszli ostatni mieszkańcy, a ja przygotowałam się psychicznie do nadchodzących chwil. Wypuściłam i głęboko wciągnęłam powietrze do płuc zamykając chwilowo oczy. Zwróciłam się w stronę pokoju szpitalnego, myśląc, że tam też mogą być jakieś osoby. Znów popatrzyłam na zegar wiszący na korytarzu. Miałam pół minuty. Szybko pobiegłam do celu. Wpadłam do pokoju pielęgniarki szybko mówiąc, że wszyscy mają się zebrać w stołówce.
-Skarbie, ja wszystko wiem, każdy jest już na sali-odpowiedziała z uśmiechem na jej pokrytej zmarszczkami twarzy. -Leć już szybciutko, bo mało czasu do ósmej!
Zrobiłam tak jak powiedziała starsza kobieta i dotarłam na salę pare sekund przed ustaloną godziną. Usiadłam obok Nicol, przy stoliku obok okna. Do jadalni weszli Arek i Krzysiek, powodując uciszenie wszystkich rozmów.
-Nie jesteśmy całkiem bezpieczni-powiedział nie owijając w bawełnę przyjaciel.-Musimy zacząć bardziej złożone szkolenie. Osoby, które nie mają jeszcze darów, lub nie umieją z nich w pełni korzystać będą musieli uskutecznić walkę wręcz, boks, karate, co się da.
-Nabru są blisko-włączył się mój brat.-Musimy trzymać się na baczności. Postaramy się, żebyście byli bezpieczni.
W sali zapanował szum. Wszyscy byli tą informacją poruszeni. Pomyślałam, że dodam coś od siebie.
-Myślę, że powinniśmy mieć zajęcia z obrony i ataku razem-powiedziałam podnosząc głos.
-Tak-poparła mnie Nicol.
-Zjedzcie śniadanie-do głosu powócił brązowooki Arek.-Czeka nas ciężki dzień.
Wszyscy zabrali się do jedzenia w ciszy. Czasem tylko było słychać szepty.
Po śniadaniu Krzysiek ogłosił, że podzielimy się na dwie grupy. Pierwsza-osoby mające dary, druga-ci, którzy dary mają dopiero dostać. Grupę 1 prowadził Krzysiek, a 2 Arek. Wszyscy wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy się ku arenie. Mój brat i jego uczniowie na prawą połowę polany, Arek i my na lewą. Dwie grupy oddaliły się od siebie dużą odległość.
-Dobra-zaczął chłopak, kiedy ustawiliśmy się wokół niego.-Musicie nauczyć się walki. Nie będzie to łatwe, ale trzeba próbować, bo zagrożenie jest realne. Ćwiczyć będziemy w parach, więc dobierzcie się.
Zaczęłam rozglądać się po różnych osobach, większość była już ustawiona obok siebie dwójkami, a ja dalej byłam sama. Super. Spojrzałam na Arka, który zauważył moje poirytowanie. Podszedł do mnie i powiedział z uśmiechem:
-Wygląda na to, że poćwiczymy razem.
Rzeczywiście, tylko ja zostałam sama, wszyscy inni się już dobrali.
-Może jakoś uda mi się przeżyć-odpowiedziałam z chichotem.
Chłopak wyszedł przed dwószereg z uśmiechem i zaczął instruować, co mamy robić.
-Jedna osoba z pary będzie atakować, druga-bronić się...-mówił Arek.
Całe zajęcia trwały około dwie godziny. Każdy był już wykończony ciągłym 'prawym sierpowym', 'unikiem podskokiem' czy innymi komendami nauczyciela. W dodatku w połowie zepsuła się pogoda i zaczął padać deszcz. Wtedy Arek kazał nam biegać kółka. Wiadomo było, że w błocie będziemy się przewracać. Chyba ćwiczył naszą wytrzymałość. Po minionym czasie powiedział, że możemy usiąść i odpocząć. W deszczu. Na błocie, w którym wcześniej w sumie i tak się wytarzaliśmy. I kurtkach lepiących się nam do ciała. Wszyscy wręcz "skakali z radości".
   Po krótkim odpoczynku i chwilowym medytowaniu, jakie zaserwował nam Arek poszliśmy do Domu. Weszłam szybko na piętro do swojego pokoju, zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania uwarzając na pistolet, o którym na zajęciach całkiem zapomniałam i wskoczyłam do wanny. Jak dobrze było się umyć z błota. Po tym, jak wyszłam z wody nie wiedziałam co mam z sobą zrobić. Najpierw pomyślałam, żeby pójść do Nicol. Chwilę potem zorientowałam się, że dzisiejsza niezręczna sytuacja mogłaby sprawić, że spotkanie nie byłoby na luzie, więc zrezygnowałam z tego pomysłu. Drugą opcją było pójście do Arka. Przez te kilka ostatnich dni zdążyłam zauważyć, że mieszka na drugim piętrze w pokoju 35. Znowu zdałam sobie sprawę, że nie wiem jaki ma dar. Ale nie mogłam ot tak wparować do jego pokoju, mógłby pomyśleć, że coś do niego mam... Więc zostało mi ostatnie wyjście: brat.
   Weszłam (a w zasadzie wczołgałam) na wyższe piętro, nie zapominając o zabraniu ze sobą broni i czując zakwasy w nogach. Zapukałam do jego pokoju, przeszłam przez próg do środka i przywitałam się z siedzącym na fotelu Krzyśkiem.
-Masz ochotę trochę poćwiczyć?-zapytał.
-Po zajęciach z Arkiem? Nigdy-odpowiedziałam ze śmiechem.-Na pewno nie atak i obronę.
-A strzelanie?
Zamurowało mnie. Ja i strzelanie z pistoletu? To nie dla mnie, zaraz postrzeliłabym siebie albo kogoś obok mnie.
-Ja? Zrobiłabym jeszcze komuś krzywdę...
-Krzywdę to ty musisz umieć zrobić wrogowi-powiedział stanowczo mój brat.-Musisz wiedzieć jak się bronić. Masz wszystko przeżyć... Nigdy nie przestać żyć, rozumiesz?
-To wygląda aż tak poważnie?-wyjąkałam.
-Tak.
* * *
Wyszliśmy na mróz. Tym razem nie skierowaliśmy się stronę areny, ale w prawo. Otaczały nas drzewa, deszcz lekko jeszcze kropił. Przerażała mnie myśl, że w każdej chwili muszę być gotowa do walki. Teraz, za minutę, jutro, za miesiąc, w dzień, w nocy, lato, zimę... Cały czas.
-Jesteśmy na miejscu.
Wszędzie były puszki. Na ziemi ustawione w piramidki, wbite w gałęzie drzew, przybite do pni. Dalej widać też było tarczę strzelniczą.
-Zaczniemy od celowania do tych a pniach drzew. Wyjmij broń i nastaw ją w stronę jakiejś puszki.
Zrobiłam jak kazał celując w pierwszy lepszy cel.
-Teraz skup się. Wymierz prosto w puszkę... I wystrzel.
Wymierzyłam, wystrzeliłam, lecz nie trafiłam. Puszka została nienaruszona, tylko drzewo dostało kulką w dolną część.
-Spokojnie, nie wyjdzie ci od razu. Próbuj dalej.
Więc próbowałam. Po piątym nieudanym razie zirytowałam się. Ile można! Nienawidzę swoich "umiejętności" fizycznych.
-Nie będę dalej ćwiczyć-powiedziałam nerwowo.-To nie dla mnie! Nic mi nie wychodzi, dalszy trening nic nie da.
-Ćwicz dalej, Ania.
Byłam zdenerwowana, wszystko we mnie kipiało, nie chciałam dalej marnować kul, ale nie chciałam się też poddać. Odwróciłam się szybko, wystawiłam rękę do przodu, celując na piramidkę puszek leżących do mnie bokiem. Nacisnęłam na spust. Strzał, huk, to co wcześniej. Ale po ułamkach sekund usłyszałam coś jeszcze. Dźwięk odlatującej puszki. Szybko skierowałam wzrok w tamto miejsce. Zobaczyłam, że jedna puszka z dołu właśnie poturlała się na bok, a reszta z góry zleciała.
-Brawo-powiedział Krzysiek.-No to celuj w następne.
Teraz już czasem mi wychodziło, a czesem nie. Nie było tak źle. Szło mi coraz lepiej. Ćwiczyłam, ćwiczyłam, deszcz ustał, na niebo wyszło piękne słońce, Krzysiek biegał, żeby się rozgrzać. Minęło dużo czasu, zmęczyłam się. Wokól leżało pełno przebitych blaszanych puszek.
-Co teraz robią inni?-zapytałam.
-Są pewnie na obiedzie, może na treningu. Nie wiem.
-Wracamy?
-Możemy wracać.
* * *
   Nadszedł wieczór. Mimo wszystko imprezy sylwestrowej nie odwołano. Gdyby ją odwołali, to wtedy wszyscy naprawdę się załamali i żyli w wiecznym strachu i stresie. Musieliśmy się trochę wyluzować. Ja nie mogłam ani na chwilę.
18:43. Zaczęłam szykować się na imprezę. W końcu za kilka godzin miałam otrzymać dar. A w zasadzie to poczuć go, bo cały czas jest we mnie. Włożyłam na siebie jeansy i luźną, niebieską koszulkę z jakimś nadrukiem. Narzuciłam na siebie kremową bluzę, pod koszulkę przypiełam pas z bronią i założyłam czarne trampki. Poszłam do toalety założyć biżuterię. Nie malowałam się prawie nigdy, wtedy też sobie odpuściłam. Włożyłam do uszu kremowe kolczyki w kształcie kokardek pasujące do bluzy. Rękę owinęłam czarnymi, brązowymi i czerwonymi rzemykami. Przemyłam twarz, byłam już gotowa. 18:51. Zeszłam na dół, do jadalni, gdzie było już wiele osób. Dostrzegłam wśród Nicol. Przysiadłam się do niej. Przegadałyśmy ten wieczór razem z Krzyśkiem i Arkiem, tylko ich znałam.
* * *
23:58. Dwie minuty.
-Chodźcie na dwór! Wystrzelimy petardy!-krzyknął jakiś starszy chłopak.
Reszta osób poparła go i już zaczeli wychodzić na zewnątrz. Przeraziła mnie perspektywa wyjścia z Domu. Wszędzie mógł czaić się wróg.
Mimo wszystko podążyłam z tłumem, nie mogłam stchórzyć, gdy wszyscy szli. Krzysiek próbował ich powstrzymać, ale wśród muzyki i rozmów było to raczej niemożliwe. Arek rzucił znaczące spojrzenie mojemu bratu. Wiedziałam o co chodzi. W głośnikach zabrzmiało "Crazy" zespołu AeroSmith. Niektórzy zaczęli tańczyć, inni kiwać się w rytm muzyki.
Wybiła 12:00. Spojrzałam na zegarek, sekundnik był zaraz za dwunastką. Usłyszałam huk fajerwerek. Strzelały jedna po drugiej. Popatrzyłam na Nicol. W podświadomości poczułam wielki strach. Serce zaczęło mi bić szybciej. Słyszałam huki. Fajerwerek... ale nie tylko. Zaczęłam nerwowo rozglądać się wokoło, targało mną dziwne uczucie. Czułam, że zaraz Nicol zacznie uciekać, że będzie się bać i to bardzo. Cofnęłam się kilka kroków. 
-Wszystko dobrze?
Sam dźwięk z tyłu przeraził mnie. Gwałtownie odwróciłam się i zobaczyłam Krzyśka. 
-Krzysiu, oni tu są-wydusiłam z siebie pełna strachu.-Są blisko, musimy się ratować!
Popatrzyłam za siebie rozglądając się po wszystkich. Każdy dobrze się bawił. Wzrokiem natrafiłam na Arka. Zachowywał się bardzo niespokojnie, podobnie jak ja. Ręce trzęsły mi się. Arek podbiegł do nas z przerażeniem.
-Musimy zwiewać, zwiewać Krzysiek, rozumiesz?! Za szybko to się stało!
-Jesteś pewny?
-Zaraz wszyscy pogrążą się w strachu! Zrób cooooś!-wołał zrozpaczony przyjaciel. Nie miałam czasu na rozmyślania o naszym podobieństwie. Wszystko wydało mi się snem, w mojej głowie wirowało setki myśli i emocji. Ręka wsunęła mi się w miejsce, gdzie była broń. Wyjęłam ją drżącą dłonią. Byłam pewna, że mi się przyda... Wystrzeliła ostatnia fajerwerka, ludzie klaskali, śmiali się. Znowu oprócz huku petardy wyczułam huk z broni palnej. Nie wiedziałam gdzie. Krzysiek stał obok zdezorientowany i przygotowany na wszystko. Czułam, że nawet na śmierć.
-OBRONA!-Krzyknął Arek najgłośniej jak mógł. Rozległy się wrzaski. Każdy oglądał się na wszystkie strony. Odszukałam wzrokiem biegnącą w naszą stronę Nicol. Podeszła do mojego brata. Popatrzyli sobie w oczy. Krzysiek zbliżył swoje usta do jej, pocałowali się.
-Kocham cię.
-Przeżyjemy to, jeszcze wszystko będzie dobrze, Krzysiek... Oni są za drzewami, jeden na wierzchołku, większa grupa czeka w głębi.
Krzysiek zaczął skupiać się. Pomiędzy lasem a nami i Domem wyrósł mur z wiatru niosący różne gałęzie, kamyki, wszystko co było w pobliżu. Inni zaczęli też działać coś swoimi darami. Zobaczyłam małego chłopaka, z którym rano rozmawiałam. Oskar był bardzo skupiony, po chwili obok niego zobaczyłam wyrastające z ziemi kolczaste, czarne rośliny. Najwyraźniej nakierował się na "mur", bo teraz tuż przed nim rósł kolejny, tylko z ciernistych roślin. 
-Ania-odezwał się mój brat.-Jak zaatakują, to uciekaj. Uciekaj jak najdalej, tak? Obiecujesz?
-Ale nie zostawię cię tut...
-Obiecaj mi to-spojrzał mi prosto w oczy.-Obiecujesz, że uciekniesz?
-Tak-odpowiedziałam drżącym głosem.
Widziałam, że mur z wiatru powoli się rozpada. Nabru wchodzili do nas. Jeden po drugim... W tle dalej grała ta sama piosenka, ale mi tylko piszczało w uszach ze zdenerwowania, przerażenia. Choć byłam z tyłu, to widziałam jak jeden z Nabru wyciąga strzelbę i celuje w małą dziewczynkę. Pod wpływem wielu emocji wyciągnęłam pistolet w górę i wycelowałam w niego. Naładował broń, a ja pociągnęłam za spust. Trafiłam w jego brzuch, z którego teraz wylewała się krew. Patrzyłam na to przerażona. Zabiłam kogoś. 
-Aniu, uratowałaś tą dziewczynkę, ale teraz uciekaj za dom, kocham cię, szybko!-Krzyknął Krzysiek.
-Ja ciebie też... 
Odwróciłam się gwałtownie i biegłam co sił w nogach. Słyszałam jak brat krzyczy, żeby niedoświadczeni uciekali. Dyszałam mocno, gdy biegłam, a para wydostawała się z moich ust na mróz. Biegłam, biegłam i biegłam. Płuca bolałymnie od szybkiego oddechu, nogi od ciągłego ruchu. Przystanęłam obok drzewa ciężko dysząc i patrząc za siebie. Nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wiedziałam co robić. Reszta była tam, walczyli. Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy bezsilności. 
Jakaś ręka dotknęła mojego ramienia co spowodowało wzrost adrenaliny, strachu i gwałtowne wyprostowanie się. To był Arek.
-Ania, jestem przy tobie. Musimy uciekać. Jak najdalej stąd.

* * *

Kończę najdłuższy rozdział, który dość trzyma w napięciu :), mi samej trzęsły się ręce, gdy to pisałam :D. Pozdrawiam Marlenę, która tworzy rysunki do mojego bloga i też innych czytelników wyczekujących kolejnych rozdziałów (Zuźkę ;p). Postaram się pisać jak najszybciej następny rozdział.
Zachęcam do komentowania ;d