wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział XII

  Obudziło mnie szarpnięcie za ramię i głos chłopaka.
- Ania! Ania, wstawaj! Szybko! Ktoś tu idzie, wstawaj...!
Otworzyłam oczy. Prędko podniosłam się z ziemi. Zaraz zrobiło mi się ciemno na chwilę przed oczami. Zawsze działo się tak, kiedy za szybko się podnosiłam.
- Wiesz kto to może być? - spytałam nerwowym szeptem.
- Nie... Właściciel? Wątpliwe. Co robimy?
Wyczułam w jego głosie niepokój. Przypomniałam sobie o broni, którą dał mi Krzysiek. Cofnęłam się w stronę torby. Zaczęłam w pośpiechu wyrzucać ubrania z niej, słysząc kroki po schodach. Dobyłam pistoletu. W głowie kłębiły mi się myśli - tysiąc na sekundę. Czy w obliczu zagrożenia naprawdę mogłabym kogoś zabić...?!
- Schowaj się z tyłu - szepnęłam do Szymona. Zacisnął pięści tak mocno, aż zbielały mu kostki palców.
- Nie. Będę obok.
Nie chciałam się z nim spierać. Serce biło mi bardzo szybko, stres skręcał mi brzuch. Kroki odbijały się echem w piwnicy. Człowiek był coraz bliżej. Wycelowałam w zamknięte drzwi. Ktoś zbliżył się do nich. Usłyszałam trzask, huk, kurz latał wokoło, drzwi leżały już na ziemi. Pył ograniczał widoczność. Ręce trzęsły mi się z każdą chwilą coraz bardziej. Zobaczyłam tylko wysoką sylwetkę należącą do mężczyzny.
- Szymon... - szepnęłam prawie niedosłyszalnie.
Mężczyzna powoli, dużymi krokami zbliżał się, a opadający już pył i kurz odsłonił jego twarz. Był łysy, na twarzy miał długą bliznę z prawego boku. Zielone oczy patrzyły bez wyrazu na nas obojga, a usta układały się w cienką kreskę.
- Anna Dąbek. Pójdziesz ze mną - powiedziałaś niskim i nieprzenikliwym głosem, a mnie przeszył dreszcz. Kim on jest?
- Nigdzie nie idę.
- Pójdziesz - rzekł kładąc rękę na broń, spoczywającą na jego pasie - albo będę musiał użyć siły.
- Kim jesteś...? - wyszeptałam wystraszona.
Wyciągnął rękę w moją stronę, lecz wiedziałam, że nie miał być to przyjazny gest. Cofnęłam się szybko łapiąc Szymona z rękę. Nieznajomy podszedł do nas i złapał mnie za ramię. Próbowałam się wyrwać, ale to nie miało sensu - łysy był za silny.
- Zostaw ją! - krzyknął niespodziewanie Szymon.
Zobaczyłam, że jego twarz zmieniła się... Miała teraz zacięty i odważny wyraz. Rzucił się na wysokiego faceta, powodując lekkie przesunięcie się go, ale tylko tyle.
- Stawiasz opór, młody? To pójdziesz z nami.
Nie było szans na jakiekolwiek negocjacje ani rozmowy. Po prostu trzeba było się poddać. Mężczyzna przerzucił mnie przez swoje ramię. Mimo wszystko próbowałam dalej się uwolnić waląc bezskutecznie w jego wielkie plecy.
- Puść mnie!!! Czego chcesz?! Zostaw nas!!! Bo będę krzyczeć!!! POMOCY!!!
- Siedź cicho, bo będę musiał cię zakneblować.
- RATUNKU! POMOCY! NIECH MI KTOŚ POMOŻE! TO PORWANIE!
Szymon bardzo mocno się skupił i wyciągnął dłonie do przodu. Pojawiła się w nich iskierka ognia, lecz zaraz zgasła.
Facet tylko zamachnął się na chłopaka i uderzył go w twarz. Chłopak upadł, a ja byłam tym przerażona, że zamurowało mnie. Szymek leżał wtedy na kamiennej posadzce zalany krwią. Nieznajomy jedną ręką sięgnął po niego i przerzucił go przez drugie ramię. Odwrócił się do wyjścia i wyszedł po schodach na zewnątrz.
   Wszystkie nasze rzeczy zostały na dole. Jedynie kanapka spoczywała w kieszeni moich szerokich spodni. Nie wiedzieliśmy, gdzie nas zabiera, kim jest, ani jak nas znalazł. Byłam zdezorientowana. Głowa mojego przyjaciela - bo tak mogłam już go nazwać - zwisała z ramienia mężczyzna i zakrwawiała jego czarną koszulkę. Dotknęłam jego twarzy, chcąc aby się ocknął. On jednak dalej leżał nieprzytomny. Kroki barczystego mężczyzny  potrząsały nami. Było mi zimno, nie wiedziałam dokąd nas niesie. W końcu usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi samochodu. Facet zdjął mnie z siebie i posadził na skórzanym siedzeniu. Zakręciło mi się w głowie. Zaraz po mnie wylądował tam Szymon. Nieznajomy usiadł z przodu oddzielonego czarną kratką od naszych miejsc.
- Szymon... Szymek... Chłopie, nie zasypiaj... Proszę! Obudź się... - szeptałam głaszcząc go po twarzy.
Zdjęłam z siebie sweterek i ostarłam jego twarz z krwi.
- Szymon...! Nie zostawiaj mnie...
- Ania, to ty, Ania? - mamrotał otempiale, a ja w oczach miałam łzy szczęścia.
Ulżyło mi.
- To ja, jak się czujesz?
- Tak... dziwnie.
- Zaraz ci przejdzie, zobaczysz! Będzie dobrze, Szymon, będzie dobrze...
- Gdzie jesteśmy? - zapytał już nieco trzeźwiej.
- Nie wiem. Pamiętasz cokolwiek?
- Mhm...
Zaczęłam myśleć nad planem ucieczki. Wróciły do mnie wspomnienia sprzed tygodni, z pobytu w Domu Awarbs. Przypominałam sobie tyle, ile mogłam. Chciałam znaleźć w mojej głowie wskazówki, co dalej mam robić i jak radzić sobie w obliczu zagrożenia. "Wyprzedź ofiarę, bo sama się nią staniesz" - to był mój motyw przewodni działania.
- Szymon, jak masz na nazwisko?
- Kamiński.
- Ile masz lat?
- 17.
- Kim ja jestem?
- Anią.
- Dobra, nic ci nie jest - powiedziałam z lekkim zadowoleniem, na jaki pozwalała obecna sytuacja. - Cieszę się.
- Dzięki, że jesteś.
- Nie ma za co. Bardziej ja powinnam powiedzieć: przepraszam, że tu jesteś.
Rozmawialiśmy szeptem.
- Co było w liście od Arka na marginesie? - zapytał.
- Wydaje mi się, że "nie zapomnij nakarmić psa" - odpowiedziałam zaskoczona jego nagłym pytaniem.
Szymek pokiwał tylko głową.
Nie wyspałam się, byłam zmęczona. Głowa ciążyła mi, a powieki same się zamykały. Postanowiłam się chwilę zdrzemnąć, zamknęłam oczy i odpłynęłam.

* * *

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz