piątek, 31 stycznia 2014

LIEBSTER BLOG AWARD

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana do LIEBSTER BLOG AWARD przez Weronikę (niektore-rzeczy-sa-wieczne.blogspot.com) i Olę (juliet-opentanapisarka.blogspot.com). Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona nominacją obu dziewczyn, naprawdę dużo to dla mnie znaczy [mój zaciesz zaraz po zobaczeniu Waszych komentarzy :D], dziękuję :)
Czym jest Liebster Blog Award?
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu pytań należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Oto pytania, które dostałam od Weroniki:

1. Ulubiony bohater książkowy?
Percy Jackson

2. Ostatnio przeczytana książka?
Arthur Conan Doyle "Przygody Sherlocka Holmesa"

3. Znak zodiaku?
Bliźnięta

4. Ostatnio usłyszana piosenka?
System Of A Down - Metro

5. Masz rodzeństwo?
Mam, starszego brata i siostrę.

6. Plany na przyszłość?
Jest ich naprawdę bardzo dużo :)
Mam wiele zainteresowań-gitara, aktorstwo, kabaret, gotowanie, sport amatorskie śpiewanie i tańczenie, ale najbardziej kocham pisanie i chyba to będę chciała robić w życiu w przyszłości. Oczywiście chcę też założyć rodzinę i żyć w spokojnej, pięknej okolicy, gdzie będę mogła pisać, pisać i pisać ;).

7. Co sprawiło, że założyłaś bloga?
Potrzebowałam przelać emocje w opowiadanie, a jak już zaczęłam pisać to pomyślałam: może założę bloga, nikt nie będzie wiedział, które sytuacje wydarzyły się naprawdę w moim życiu, a co tylko wymyśliłam. To daje duże możliwości i wytchnienie.

8. Dlaczego prowadzisz bloga o takiej tematyce?
Fantastyka. To ona pozwala mi połączyć życie prywatne z moją wielką wyobraźnią. Mogę opisać wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy wplatając to w historię o Ani. Dlaczego akurat temat o dziewczynie, która musi przełamać się, uciec od przeszłości i zacząć nowe życie, magiczne życie? Ponieważ to dodaje mi odwagi na przyszłość, co się już stało, to tego nie zmienię, trzeba pogodzić się z przeszłością i zacząć żyć teraz. Nigdy nie przestać żyć, czyli nigdy nie poddać się naciskom innych, nie dać się zniszczyć. W opowieści o Ani ma to dosłowne znaczenie, ale w życiu jest ono przenośnią.
Podsumowując: fantastyka jest najlepszym sposobem na opisanie siebie i oderwanie od rzeczywistości.

9. Z czym nigdy się nie rozstajesz? 
Z kluczami od domu :D

10. Ulubiony cytat?
"Kiedy życie daje ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe."

11. Książka, która najbardziej zapadła ci w pamięć? Dlaczego ta?
"Kląwa Tygrysa" autorstwa Colleen Houck. Tą książkę po protu kocham! Zapamiętałam ją najbardziej ze wszystkich przeczytanych przeze mnie książek (a było ich dużo :D), dlatego, że gdy ją czytałam, to byłam w całkiem innym świecie. Przenosiłam się do tamtych chwil całą duszą i trudno było mi się oderwać. Była też całkiem w moim stylu-fantastyka, romase, nastolatka w podróży, wszystko napisane tak, jak właśnie lubię. Przeczytałam trzy części już... Właśnie, muszę kupić czwartą, podobno już wyszła :P.
Każdej dziewczynie bardzo gorąco polecam tą książkę.

Uff skończyłam ;)
Teraz jeszcze pytania od Oli:

1. Co Cię pcha do przodu?
Najbardziej to przyjaciele, którzy są przy mnie, marzenia, które chcę spełnić, zdarzenia, nadające życiu sens. Motywacje, to, gdy ktoś pokazuje mi, że warto iść dalej, że trzeba dążyć do celu, nie poddać się. To, co pcha mnie dalej, to też świadomość, że gdy przejdę przez różne trudności może być już dobrze, choć wiem, że zawsze pojawiają się problemy, ale to jest naturalne.
Nadzieja.

2. Bez czego nie wyobrażasz sobie przyszłości?
Bez przyjaciół, muzyki, jedzenia (hehe), miłości.
3. Jak będzie wyglądać twoja przyszłość?
Nie wiem, nikt nie wie :) wszystko może potoczyć się inaczej, niż planuję. Wszystko może się zmienić.

4. Za kim najbardziej tęsknisz?
Nad tym pytaniem musiałam zastanowić się dłuższy czas, bo tak naprawdę nie ma osób, za którymi bardzo tęsknię, wszyscy są obok. W końcu pomyślałam o jedej osobie.  osobie, która jest jak moja przyjaciółka, siostra, najlepszy krytyk, która jest no jak ja xd Bardzo, bardzo chciałabym ją w końcu zobaczyć.

5. Jak często łapiesz się na kłamstwie?
Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym.

6. Największe marznie?
Szczęście.

7. Ulubiona gra?
Moja własna, w którą grał i wygrał pan Grzegorz Napieralski osobiście. 
8. Od kiedy prowadzisz bloga?
Od końca grudnia xd

9. Rzecz, która wniosła coś do twojego życia?
Odkrycie w sobie pasji, które mam zamiar rozwijać.

10. Największy błąd?
Nie wiem, co było moim największym błędem, chyba wyobrażanie sobie za wiele w danej sytuacji xd

11. Czego żałujesz?
Żaluję tego, że nie mam dużo czasu na pisanie, czytanie, że cały czas mi go brakuje i nie mogę go znaleźć wśród szkolnych i domowych obowiązków. Jestem niestety bezsilna wobec tych czynników ;D i muszę się pogodzić z tymi dwoma, trzema godzinami czasu na pisanie w tygodniu roboczym.

Teraz, kiedy już odpowiedziałam podam blogi, które zostały przeze mnie nominowane (kolejność nie ma żadnego znaczenia):
1. http://opentanapisarka.blogspot.com/?m=1
2. http://powerinthemask.blogspot.com/?m=1
3. http://prawda-klamstwo.blogspot.com/?m=1
4. http://uciekacnadno.blogspot.com/?m=1
5. http://podtwojaobrona.blogspot.com/?m=1
6. http://from-hate-to-love-is-only-one-step.blogspot.com/?m=1
8. http://it-starts-with-a-melody.blogspot.com/?m=1
Przepraszam, że tak mało, ale więcej ciekawych blogów nie znam (i tak niektóre z wymienionych dopiero poznałam xd).

A to są moje pytania ;D:
1. Co Cię natchnęło do napisania opowiadania na taki właśnie temat?
2. Co motywuje cię do dalszego pisania?
3. Jakie jest Twoje drugie imię?
4. Jakich sytuacji w życiu nie lubisz najbardziej?
5. Kiedy najlepiej Ci się pisze?
6. Skąd czerpiesz inspirację?
7. Jakie są twoje zainteresowania?
8. Gdzie najbardziej lubisz tworzyć?
9. Jakie są pozytywne strony życia?
10. Co jest według ciebie najważniejsze w życiu?
11. Co dodaje Ci wiary w siebie?

Do pytania 9. Polecam wypisanie jak najwięcej, w chwilach zdołowania, kiedy nie chce się żyć, warto popatrzeć na nie, od razu robi się lepiej :)

Dziękuję jeszcze raz za nominacje :)
Pozdrawiam, Hania

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział VIII

   Obudziłam się. Leżałam we własnym łóżku w moim domu. Moim starym, rodzinnym domku.
-Ania, zejdź no na dół! Śniadanie zaraz całkiem ci wystygnie!
To był głos mojej mamy. "Co jest?!"-zapytałam sama siebie. Przecież Awarbats, Nabru... Nie mogłam sobie tego wszystkiego wyśnić albo wymyślić. Krzysiek...! Mój brat. On.. nie żyje? A to wszystko był sen? Nie, niemożliwe! To wszystko musiało dziać się naprawdę. Usiadłam na łóżku rozglądając się po pokoju. Wszystko było takie samo jak przed moją ucieczką, wszystko leżało tam, gdzie pamiętam.
-Ania! Długo mam cię jeszcze wołać?
Co teraz? Myślałam gorączkowo. Co mam robić? Ruszyłam ze swojego pokoju do kuchni. Mama stała tyłem do mnie mieszając coś w patelni. Odwróciła się powoli, powoli, a ja zobaczyłam jej twarz, która była pokryta krwią. Krzyknęłam i chciałam uciekać, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca, byłam przerażona.
-No, no, Aniu. Chyba się mnie nie boisz, co?
Podeszła bliżej wyszczerzając zęby i skoczyła w moją stronę. Zamknęłam oczy.
   -Nie, nie, mamo! Proszę! Nie! Mamo!
Usłyszałam inny głos.
-Ciii, ciiicho, wszystko jest dobrze, jesteś bezpieczna. Wzzystko dobrze...
Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam Arka. To był tylko koszmar.
-Arek...
Przytulił mnie mocno i powtarzał, że jest ze mną, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy w Słonecznych Kalafiorach...
Gdy już się uspokoiłam, to rozejrzałam się po pokoju. Było ciemno.
-Która godzina?
-Yyy...-Zaskoczony chłopak spojrzał na zegarek.-W pół do drugiej. Jeszcze śpij, dużo czasu do świtu.
-Nie chce już zasypiać. Nie chce przeżyć tego koszmaru po raz drugi.
-Co ci się śniło?
Opowiedziałam krótko co i jak, a on tylko objął mnie ramieniem.
-Czy ona taka naprawdę może być? Moja mama? Przecież ja ją kocham... a raczej kochałam...
-Wszystko będzie dobrze, serio, jesteś bezpieczna, a o rodzinie najlepiej zapomnieć.
"To znaczy tak"-pomyślałam.
-Nie mówmy już o tym, ok?
-Nie ma sprawy-powiedział Arek uśmiechając się do mnie ciepło.-Zapomnijmy o tym.
-Tak, zapomnijmy...- powiedziałam, a po chwili dodałam-Przepraszam, że cię obudziłam.
-Nie spałem.
-Co? W ogóle nie spałeś? Dlaczego?
-Nie mogłem zasnąć... ciągle myślałem o tym wszystkim... To nie jest takie proste, Ania. Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej, kiedy przyszłaś do Domu Awarbs.
-Czyli?
-Mamy te same dary, przewidywanie uczuć innych.
-No tak... Tylko ja za bardzo nie wiem, jak się nim posługiwać i w ogóle, to na sylwestra to jakoś samo wyszło, teraz nie wiem jak to zrobić...
-Spokojnie, tamto było pod wpływem emocji i napięcia, też miałem to uczucie, poćwiczymy jes,cze razem i nauczysz się w pełni z niego korzystać, mamy czas.
-Właśnie. Ile mamy tu jeszcze zostać?
-Nie wiem, musimy się dowiedzieć co z resztą... Jeżeli są już w miarę bezpieczni, przyślą tu kogoś, żeby nas powiadomić. Krzysiek powinien wiedzieć, gdzie jesteśmy.
-A co jeżeli Krzyśka już... nie...-rozpłakałam się na samą myśl o tym, że brat mógł zginąć.-nie ma?
-Nie myśl tak, Aniu, kochana, wszystko jest pewnie w porządku, Krzysiek jest silny, nie da się tak łatwo obezwładnić i powalić, spokojnie Aniu-zapewniał mnie obejmując i kołysząc, aż się uspokoiłam.
-Przepraszam... Arek... Teraz jestem dla ciebie kłopotem... Musisz się mną zajmować...
-Nawet tak nie myśl. Zabraniam ci-przestał mnie tulić i usiadł naprzeciwko łapiąc mnie za ramiona i tym samym zmuszając, żebym popatrzyła mu w jego głębokie, brązowe oczy.-Nie jesteś moim kłopotem. To dla mnie sama przyjemność przebywać w twoim towarzystwie, rozmawiać z tobą i robić wszystko, żebyś była bezpieczna, tak? A teraz otrzyj twarz z łez i uśmiechnij się.
Zaczęłam błądzić oczami to na dół, to na jego pocieszną twarz, w końcu roześmiałam się.
-Dziękuję.
-Ależ proszę bardzo. Czy teraz pani, panno Anno, zechce przejść się w towarzystwie mojej osoby do kuchni, żeby uraczyć się jakimś produktem spożywczym?-zapytał z powagą i aktorską dostojnością godną księcia. Roześmiałam się głośno, a potem opanowując wielkie rozbawienie odpowiedziałam:
-Ależ oczywiście, panie Arkadiuszu, że zechcę przejść się z panem ku jadalni, aby coś spożyć.
-Więc chodźmy, bo już głodny jestem-powiedział ze śmiechem, a ja również śmiałam się jak głupia.
Mimo, że był środek nocy, to w niektórych pokojach było zaświecone światło, które wychodziło ze szpar spod drzwi.
-Co oni robią w środku nocy?-spytałam szeptem zdziwiona.
-Ci, co tu są... niekoniecznie muszą być... do końca... yyy... normalni.
-To są Awarbats?-nic już nie rozumiałam.-Czy zwykli ludzie?
-Żaden zwykły człowiek tu nie trafia...
-Mówiłeś, że tylko Nabru nie mają tu wstępu-przerwałam mu.
-...Zwykły nie, tylko ten zagubiony-dokończył.
-Czyli że co? Że tutaj są osoby, które się zgubiły?
-Zagubiły w życiu.
Przeszliśmy do końca pochyłych ścian korytarza i doszliśmy do schodów.
-I co oni tu robią..?
-Mieszkają, rozmawiają z innymi, a jak wreszcie zrozumieją, że warto żyć, wtedy idą i szukają szczęścia.
-Skąd wiedzą, że mają tu iść?-powiedziałam stawiając nogę na kolejny niższy schodek. Dla mnie to wszystko wydawało się chore i niemożliwe. No, ale przypomniało mi się...:w końcu to ja byłam z rodu Awarbats.
-Po prostu wiedzą. A ty, skąd masz dar?
-Dobra, rozumiem, ale mimo wszystko to jest jak dla mnie dziwne. A co jeżeli Nabru poczułby się zagubiony czy coś..?
-Nabru są jak zwierzęta. To nie ludzie. W ludziach zawsze jest cząstka dobra, a w nich tego nie ma-powiedział z chłodem i oschłością.
Nie odpowiedziałam. Właśnie zeszliśmy z ostatniego stopnia na parter. Przeszliśmy przez korytarz dochądząc do jakiegoś pomieszczenia. Domyśliłam się, że to zapewne kuchnia.
-Ile razy tu byłeś?-zapytałam trochę głośniej.
-Kilka razy..-powiedział szukając włącznika światła. W końcu natrafił na niego ręką i wcisnął, a w pokoju zrobiło się jasno.
Kuchnia była małym, przytulnym pokojem, na środku stał stół na drewnianych nogach i z ceratą w czerwoną kratę. Polewej stronie była kuchenka przylegająca do kafelków w kremowym kolorze, obok stała duża zmywarka, a koło niej był zlew. Po prawej stronie znajdowały się brązowe szafki, jedna na górze była oszklona, widać było w niej kieliszki i szklanki. Na samym końcu zobaczyłam wysoką, szeroką, szarą lodówkę. No marzenie. Szczególnie jak jest się głodnym w środku nocy.
-No to-zaczął Arek z uśmiechem zacierając ręce-co jemy?
-Hahaha, wszystko co jest!-odpowiedziałam z przesadzonym zapałem.
Chłopak podszedł do lodówki i otworzył ją. Wyjął masło, jakieś wędliny, pomidora, sałtę, a potem wyłożył je na stół. Znowu odwrócił się w stronę mebli i przyniósł chleb i bułki.
-Voilá! Do stołu podano!-powiedział teatralnie i z akcentem na ostatnie sylaby.
Wybuchłam śmiechem. Szynkę, kilka warzyw i pieczywo potraktował jak królewskie jedzenie. Zaiste, gdy jest się głodnym, każda potrawa jest najlepsza. Arek wyjął dwa małe tależe w nebieskie wzory i położył jeden przede mnie, drugi obok.
   Jedliśmy w kuchni opowiadając sobie różne anegdoty z życia i śmiejąc się przy tym jak opentani, chłopak nawet zrobił mi herbatę, nastawiając wcześniej w starym, blaszanym czajniku wodę. Było naprawdę miło. Lubiłam jego poczucie humoru, to, jak potrafił mnie uspokoić i pocieszyć. Naprawdę bardzo to wszystko doceniałam.
Kiedy jedzenie już zniknęło ze stołu, z gorącej herbaty umknęła ostatnia chmurka pary, a my poczuliśmy się senni, wstaliśmy z krzeseł. Ruszyliśmy do wyjścia.
   Gdy byliśmy już przed schodami, Arek przytrzymał mnie za rękę.
-Czekaj. Ania, cały czas chcę ci coś powiedzieć...-serce zaczęło mi głośno dudnić po raz drugi.-Bo.. Ja cię po prostu kocham! Kocham cię, Ania, naprawdę.
Uśmechnęłam się szeroko przybliżając do niego, a on delikatnie ujął moją twarz. Nasze ciała zbliżyły się do siebie, a moje serce wariowało. Emocje, dużo emocji, tych pozytywnych, było własnie teraz we mnie i ciągle rosły.
-Arek-szepnęłam i odczekałam kilka setnych sekudny, sekundę, dwie, nie wiem ile, wydawało mi się to tak długim czasem.-Ja ciebie też.
Gdy nasze usta były oddalone od siebie o milimetry, kiedy dzieliło nas tak niewiele od pocałunku, jak patrzyliśmy sobie głęboko w oczy... coś nam przerwało. To był krzyk kobiety. Z jej wrzasku można było usłyszeć, że jest przerażona.
-Arek, coś się tam stało!-powiedziałam głośno i wbiegłam po schodach zapominając o tej romantycznej sytuacji.
Teraz najważnejsze było dotrzeć do źródła krzyku i zobaczyć, co się tam dzieje, a w razie czego nawet i poświęcić życie lub zdrowie.
Byłam przygotowana na najgorsze.

* * *

Tak zakańczam VIII rozdział, trochę długo go nie było (za co BARDZO przepraszam xd), ale naprawdę nie miałam za wiele czasu. Bardzo dziękuję raz jeszcze za nominacje od Oli i Weroniki :D
Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru. :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział VII

    Nie cieszyłam się z tego, gdzie teraz byliśmy. Warszawa? Ogromne miasto pełne różnych, niepoczytalnych osób, być może Nabru i nie wiadomo jeszcze kogo. Persprktywa przebywania w tym miejscu pełnym różnych zakamarków, gdzie mógł się czaić wróg, była dla mnie nie za przyjemna. Musiałam jednak cieszyć się choćby z tego, że już jestem z dala od lasu.
   Po tym, jak dowiedzieliśmy się, gdzie jesteśmy, ruszyliśmy w stronę hotelu, Arek kierował. Ciekawie, skąd wiedział, gdzie iść? Szliśmy chodnikami obok ruchliwych ulic, patrzyłam na przejeżdżające samochody myśląc o tym, co będzie dalej. Wszystko się przede mną zawaliło. Został mi tylko Arek, nie wiedziałam co się działo z Nicol, Krzyśkiem... całą resztą. To było dla mnie za dużo, takie niewiarygodne wydarzenia, a działo się to tak szybko, tak nagle. Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o ramię Arka pochylając głowę.
-Wszystko dobrze?-spytał zaniepokojony.
-Nie, nic nie jest dobrze, Arek...
-Wiem, Ania, ale musimy to przetrwać. Musisz być silna, nie poddać się.
-Słabo mi, Arek...-wydyszałam.
Potem otoczyła mnie ciemność.

* * *

   Otworzyłam najpierw jedno oko. Światło z góry mnie oślepiło. "Jestem już w niebie?"-pomyślałam. Otworzyłam drugie. "Jak w niebie mają lampy, to tak..."-dopowiedziałam sobie w myślach sarkastycznie. Na suficie zobaczyłam właśnie prostokątną żarówkę, która mnie raziła. Przymknęłam oczy myśląc, gdzie jestem. Spróbowałam coś powiedzieć, ale tylko bezsilnie otworzyłam usta. Ktoś złapał mnie za rękę, a serce zaczęło bić mi mocniej.
-Cii, Aniu, wszystko będzie dobrze-usłyszałam kojący głos Arka.-Jesteś w szpitalu, zasłabłaś, jesteś przemęczona. Spokojnie, wszystko jest okej. Poleżysz trochę i dojdziesz do siebie. Będzie dobrze.
Nie bardzo wiedziałam, co mówił, ale uspokoił mnie głos kogoś, kogo znałam. Odetchnęłam. Obróciam głowę na bok, w stronę Arka.
-Co... mi...-powiedziałam prawie bezgłośnie.
-Cii, straciłaś przytomność, już jest dobrze.
Ścisnął moją rękę pokrzepiająco.
-Zaraz przyjdę-rzucił i odszedł.
Zaczęłam myśleć o tym, gdzie jestem. W pokoju szpitalnym w Domu Awarbs? Podniosłam się słabo siadając i opierając się górną częścią pleców o ramę łóżka. Zobaczyłam przed sobą nieznane mi miejsce. Byłam w normalnym szpitalu. Wszystkie zdarzenia dopiero teraz do mnie dotarły. Atak Nabru, ucieczka Arka ze mną, Joseph H'akim, Warszawa. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Nie chciało mi się już nad tym wszystkim zastanawiać, męczyło mnie to. Co ma być, to będzie. I koniec. Odchrząknęłam, gdy zobaczyłam zbliżającego się Arka z jedzeniem.
-Co to?-wyszeptałam.
-Rosołek, samo zdrowie-odpowiedział z szerokim uśmiechem.-Musisz się posilić, dobrze? Zjesz?
Pokiwałam potakująco głową czując głód. Od dawna przecież nic nie jadłam. Spożyłam zupę. Poczułam jak wracają mi siły.
-Arek, co powiedziałeś lekarzowi...? Przecież pewnie pytali o rodziców i tak dalej...
-Oficjalnie-powiedział cicho.-Jesteś Ania Makowska a ja Arek Makowski, twój brat. Nasi rodzice zginęli kilka miesięcy temu, opiekowali się nami dziadkowie, a ja, gdy osiągnąłem pełnoletność podjąłęm opiekę nad tobą sam. Wyjechaliśmy do Warszawy, bo chciałem się spotkać z kolegą i wziąłem ciebie ze sobą, bo nie chciałem cię zostawić samej. Cała historia.
-Wszystko wymyśliłeś na poczekaniu?
-Nie, Ania... Ta historia jest mniej więcej prawdziwa. Moi rodzice naprawdę zginęli.
-Tak mi przykro...-nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Arek zrobił się w tamtej chwili taki wrażliwy, delikatny. Teraz to ja złapałam jego dłoń. Zwrócił głowę w moją stronę. Popatrzyliśmy sobie prosto w oczy. W jego wzroku dostrzegłam coś, czego wcześniej nie widziałam.
-Ania... Od kiedy cię tylko zobaczyłem, to...
Serce zaczęło bić mi bardzo mocno, miałam wrażenie, że wszyscy wokół słyszą jego uderzenia.
-Ja się w tobie...
-Witaj Aniu!-zobaczyłam wchodzącego do sali doktora, który przerwał Arkowi.-Jak się czujesz? Lepiej?
Moje serce uspokoiło się, ale poczułam się głupio w zaistniałej sytuacji.
-Ykhym, już dobrze, panie doktorze. Naprawdę świetnie. Kiedy będę mogła wyjść?-zapytałam z nadzieją i uśmiechem.
-O, już niedługo, skoro czujesz się już dobrze-zwrócił głowę pokrytą siwymi włosami ku chłopakowi.-Zjadła obiad?
-Całą miskę zupy-odpowiedział z zakłopotanym uśmiechem.
-Więc myślę, że za jakąś godzinkę cię wypiszemy.
Doktor wyszedł z sali, a Arek spojrzał na mnie. Zapytałam:
-Yyy, może porozmawiamy o tym, jak wyjdę ze szpitala, dobrze?
-Tak, to dobry pomysł. Dobrze się czujesz?
-Wszystko w porządku. Tylko trochę boli mnie ręka.
Popatrzyłam na bolący lewy łokieć. Miałam tam zdartą skórę. Była na nim zaschnięta krew.
   Przegadaliśmy godzinę o różnych sprawach związanych z Domem. O osobach ważnych, tych popularnych, bardzo uzdolnionych itp.  Cały czas oczekiwania minął szybko, doktror przyszedł, powiedział, że mogę już iść.
  W zapiętej po szyję kurtce wyszłam na mróz razem z Arkiem. Przed nami przechodziły dziesiątki osób spieszących się gdzieś. Wszędzie widać było porządek, wszystko miało swoje miejsce, każdy przedmiot, każdy budynek.
-Jak się czujesz?-spytał chyba po raz setny Arek podając mi butelkę wody.
-Mówiłam już, wszystko jest OK, nic mi nie jest, tak?
-No dobrze, dobrze, nie denerwuj się.
Weszliśmy na pasy, żeby przejść na drugą stronę.
-Ja się nie...-zaczęłam, a potem zauważyłam, że Arek zatrzymał się na środku drogi.-Co jest?!
-Zaczekaj.
Zamknął oczy. Z lewej strony nadjeżdżał z dużą prędkością czerwony samochód.
-Rusz się!-krzyknęłam zdezorientowana.
Pojazd był coraz bliżej. Wpadłam na drogę wyciągając ręce w jego stronę,popchnęłam go na chodnik.
-Oszalałeś?!
-Musiałem coś sprawdzić-powiedział spokojnie.
-Co niby takiego?! Oboje mogliśmy zginąć.
-Nie mogliśmy.
-Co?
-Więź Darów, rzucisz mi się na ratunek w każdej chwili, nawet nieświadomie.
-I chciałeś to sprawdzić? A co, jeżeli to mnie by potrącił ten samochód?!
-Nie potrąciłby. Ja musiałbym próbować cię chronić, ale nie było zagrożenia dla ciebie.
-Jesteś... niemożliwy!
Wyszczerzył zęby wstając z krawężnika. Wyciągnął rękę do siedzącej mnie.
-Idziesz ze mną?
-Chyba nie mam innego wyjścia...
Przeszliśmy w końcu przez ulicę i szliśmy dalej chodnikiem w stronę hotelu, w którym mieliśmy się zatrzymać. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. "Hotel pod Słonecznymi Kalafiorami". Brzmi intrygująco. Logo tego hotelu było na drewnianej, owalnej desce i miało dwa uśmiechnięte kalafiory opalające się na plaży, gdzie świeciło słońce. Pomyślałam, że to bardzo... pomysłowe, żeby nie urazić autora.
Drewniane, zaokrąglone, wielkie drzwi z koładką odróżniały się od betonowych budynków. Wejście było pomiędzy dwoma blokami, w wąskiej przerwie.
-No, Ania, witaj w Słonecznych Kalafiorach, hotelu dla osób z rodu Awarbats. Nabru nie widzą go. Jest najbezpieczniejszym schronieniem dla nas. Ale są tu też zwykli ludzie, więc mogą być wśród nich szpiedzy. Trzeba uważać. Mimo wszystko, jesteśmy bezpieczni.
-Krzysiek będzie wiedział, że tu jesteśmy? Jak się skontaktujemy z resztą?
-Pewnie podejrzewa, że tu jesteśmy.
-A tak przy okazji... Od kiedy on i Nicol...
-Od zawsze coś do siebie czują, tylko dopiero teraz to przyznali. Cała historia jest skomplikowana i związana z przeszłością, powstaniem Domu...
-Opowiesz mi o wszystkim?
-Kiedyś pewnie tak-odpowiedział z uśmiechem.-Nie dziś, musisz odpocząć. Wejdźmy do środka.
Otworzyliśmy ciężkie drzwi i weszliśmy do środka. Wszystko było z drewna, podobnie jak w Domu Awarbs. Po prawej stronie zauważyliśmy recepcjonistkę ubraną w czarną spódnicę i białą koszulę z czerwonym kołnieżykiem i kieszonką w tym kolorze. Włosy miała upięte w kok, kosmyk zakręconych, bląd włosów zwisał z boku jej okrągłej twarzy. Na rzęsach miała nałożony tusz, jej cera była idealna, bez pryszczy, bez przebarwień. Na oko miała jakieś 25 lat.
-Cześć, Alicja, dasz nam jakiś pokój?-zapytał z wysilonym uśmiechem chłopak.
-Arek, czemu nie jesteś w Domu?
-Wiesz, były małe... komplikacje. Potem ci wszystko opowiem. A teraz dasz nam ten pokój, czy nie?
-Już daję-odpowiedziała i zlustrowała nas wzrokiem, podając kluczyk z przywieszką.-713.
-Dobra, dzięki. Wpadnij wieczorem, wszystko ci opowiemy.. A to jest Ania, siostra Krzyśka.
Uścisnęłyśmy sobie dłonie przedstawiając się.
  Razem z Arkiem poszliśmy na górę po schodach. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście jest tu tak dużo pokoi, że mieliśmy ten z numerem 713. Już na piętrze zorientowałam się, że numery są pomieszane, nie po kolei, bez żadej zasady. Przy jednych drzwiach był numer 4, a zaraz obok 611. Zauważyłam też, że ściany tutaj są pochyłe. Odszukaliśmy pokój z naszym numerem i weszliśmy do niego. Nie przypatrywałam się szczegółom, nie miałam na to ochoty. Zobaczyłam tylko dwa łóżka, drzwi do toalety. Położyłam się na łóżku stojącym przy oknie. Myślałam, że w szpitalu się wystarczająco wyspałam, ale się myliłam. Zasnęłam od razu.

* * *

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział VI

   Przerażenie trochę minęło. Poczułam się przy nim lepiej, na ile było to możliwe w tej sytuacji. Rozpłakałam się, a Arek objął mnie.
-Hej, Ania, wszystko będzie OK. Teraz musimy uciekać, dopóki nie wiedzą, że tu jesteśmy.
Z trudem powstrzymałam potok łez i ruszyłam za chłopakiem. Szliśmy szybkim marszem rozglądając się na boki. Zapytałam cicho:
-Czemu nie zostałeś... z innymi..?
-Nie mogłem, nawet gdybym chciał, to nie mogę być z dala od ciebie. Mamy te same dary. Więź Darów, rozumiesz?
-Tak-odpowiedziałam krótko.
Znowu zapadła cisza. Szliśmy dalej pomiędzy drzewami. Nie wiedziałam, gdzie idziemy. Wyczułam, że Arek też tego nie wie, co mnie trochę zaniepokoiło. Co jeżeli ciągle chodzimy w kółko? Albo, co gorsza, wracamy? Trudno, musieliśmy iść przed siebie i tyle. Nie było innego wyjścia. Zrobiło mi się niedobrze z nadmiaru emocji. Brzuch bolał mnie ze stresu.
-Zaczekaj chwilę...-poprosiłam mojego towarzysza podpierając się jedną ręką drzewa i pochylając się wciąganęłam głęboko powietrze.
  Arek nie odpowiedział mi, więc podniosłam głowę i zobaczyłam, że stanął jak wryty. Gdy chciałam podejść do niego, dał mi ręką znak, żebym została. Nie wiem jak się zorientował, że zamierzam iść, stał tyłem. Poczułam, że bardziej ściska mi żołądek i gardło. Nabru. Tak, to pewnie jeden z nich. Znów w mojej ręce znalazł się pistolet gotowy do strzału. Mimo znaku Arka i mimo mojego strachu wyszłam zza drzewa i stanęłam obok chłopaka. Usłyszałam męski głos z dala. Zdziwiłam się. Kto siedzi w lesie i mówi sam do siebie?
-Arek-szepnęłam.-Co on robi?
-To jest chyba Joseph H'akim. Szaleniec z Ameryki. Tak, to on.
-To Nabru? Co on robi?
-Nie, on jest zwykłym człowiekiem. Po tym, jak zamordował swoją żonę, oszalał. Odsiedział wyrok i przyjechał tutaj. Teraz czyta wiersze i recytuje je do... żony. Mieszka w lesie.
-Skąd wiesz?
-Wszyscy wiedzą. Ktoś kiedyś go spotkał i opowiedział o tym. Mówił, że przestawił się Joseph H'akim, a potem traktował go, jakby wcale nikogo obok niego nie było. Dziwny człowiek.
Ta historia wydawała się niewiarygodna lecz właśnie około 20 metrów dalej stał mężczyzna trzymający książeczkę w dłoni i zerkający do niej co chwilę mówił coś w stronę nieba.
-Może wie, jak stąd wyjść?-powiedziałam i hardo ruszyłam w jego stronę.
-Stój!-powstrzymał mnie Arek.-On może być niebezpieczny. Obejdźmy go po prostu...
-...I dalej błądźmy w lesie, tak?
Zamilknął. Po chwili odpowiedział:
-Dobra. Możemy iść, ale bądź za mną. Ja się go zapytam.
-Bohater się znalazł...-powiedziałam pod nosem.
Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, chociaż widziałam, że zrobił się poirytowany.
   Podeszliśmy na odległość kilku metrów.
- Niechaj czterdzieści tysięcy
Braci połączy serca - suma uczuć
Wciąż będzie mniejsza...-recytował mężczyzna. Rozpoznałam ten fragment z "Romeo i Julia". Przyjrzałam się nieznajomemu. Był ubrany w stare łachmany, brązowy płaszcz był pokryty wieloma dziurami, po bokach miał wielkie kieszenie, a na rękawie była czerwona łata z grubego materiału. Sięgał mu do kolan, był rozpięty (czemu nie można było się dziwić, połowy guzików nie było) i tym samym ukazywał jego brudną i pomiętą koszulę z flanelowego matriału, dzisiaj rzadko spotykanego. Jego spodnie były w takim stanie jak i reszta ubioru. Wielkie, stare buty z wypukłymi czubkami były z błota, a lewy miał dziurę z boku. Sam mężczyzna miał około 40 lat. Jego twarz była okrągła, ale wychudzona. Włosy koloru blond miał rozmierzwione i krótko ścięte, ale niesymetrycznie. Na szpiczastym nosie było wiele piegów, na jego twarzy można było dostrzec kilka zmarszczek wokół niebieskich oczu. Na jego brodzie widać było kilkudniowy zarost. Musiał gdzieś mieszkać, przecież jak by zgolił brodę... Zaciekawił mnie ten szczegół.
- ...Od mojej miłości.
Cóż ty chcesz dla niej zrobić?-recytował dalej, Arek przerwał mu.
-Ykhym, panie H'akim... Wie pan może którędy wyjść z lasu?
Mężczyzna nie zwrócił na niego uwagi i recytował wiersz dalej. Próbowałam jakoś wejść w głąb jego umysłu, poczuć to, co on zaraz będzie czuł. Taki był mój dar, czułam to, ale ten człowiek był inny i nic do mnie nie dotarło. Popatrzyliśmy z Arkiem na siebie zdziwieni. Widocznie obydwoje chcieliśmy zrobić to samo. Mój strach ustąpił zdziwieniu.
-Proszę pana-powiedziałam z aktorskim wyostrzonym wyrzutem.-Czemu pan nie odpowie?
W tym momencie schował tomik Szekspira i wyjął z lewej kieszeni małą książeczkę. Przerzucał strony, a w końcu zatrzymał się na jakiejś i odszukał wzrokiem pewne ręcznie zapisane piórem fragmenty, które zaraz nam zarecytował:
-Nie wiadomo, co będzie, gdy pójdziesz przed siebie,
Ale wiedz, że będzie to złe dla ciebie.
Serce przejście ci wskaże,
O miłości wciąż marzę, muszę iść za jego głosem.
Nie przejmujmy się żadnym ciosem. Nie zawracaj, bo twoje ciało... Zostanie z niego już mało,
Duszy cię pozbawi,
Twe serce będzie krwawić...
Skręć w stronę-dobro lub zło,
W której poczujesz, że to jest to.

Tym niezajomy zakończył tą część i przerzucił kartki na początek mówiąc coś o miłości, już nie słuchaliśmy. Odeszliśmy kawałek od niego.
-Ania, nie słuchaj go. On mówił tylko o miłości!
-Przecież dobitnie zasugerował, że nie można wrócić, bo nas zabiją, prosto czeka nas niebezpieczeństwo i musimy skręcić na zachód lub wschód.
-Według mnie to był tylko wiersz z przenośnym znaczeniem.
-Nie mógł być tylko tym, to wskazówka.
-Dobra, jeśli nawet, to trzeba wybrać czy zachód, czy wschód.
-Myślę... że wschód.
Arek zdziwił się.
-Bo?
-Bo wschód jest jak początek. Początek dnia, dla nas ma być początkiem czegoś nowego, tak?
Chłopak zamilkł. Dla mnie było to tak oczywiste, czułam to i wiedziałam, że musimy właśnie tam iść. Ruszyłam w inną przeciwną stronę do tej, ku której chylił się księżyc. Była przecież jeszcze noc. Słyszałam kroki Arka za sobą, szłam pewna siebie w przód. Chłopak dogonił mnie i szedł już obok. Zaczęłam się w końcu zastanawiać, co będzie dalej. Co będzie, gdy już wyjdziemy? Co wtedy zrobimy? Czy Krzysiek i Nicol są bezpieczni? Ile osób zginęło..? Gdzie jest reszta? W głowie miałam jeszcze tysiące innych przerażających pytań, pełno wątpliwości było w moich myślach. Moje życie z dnia na dzień zmieniło się ogromnie. Opuściłam dom, dowiedziałam się, że na Ziemi są rasy Nabru, że mam dar, poznałam Arka, z którym łączy mnie Więź Darów i co najważniejsze: znów byłam razem z bratem obok siebie.
   Teraz wszystko pokomplikowało się jeszcze bardziej. Krzysiek został tam, ja byłam tu z jego przyjacielem, błądząc w lesie...
   Usłyszałam huczenie sowy i wzdrygnęłam się zarówno ze strachu jak i z zimna. Chuchnęłam na moje ochłodzone ręce, żeby je ogrzać. Arek podszedł i złapał mnie za dłoń. Jego ręka była taka ciepła.
-Zimno ci, prawda?-zapytał, a mi serce zaczęło bić mocniej.-Spokojnie, zaraz zrobi ci się cieplej.
Uśmiechnął się do mnie pokrzepująco, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
-Arek... Co będzie dalej?
-Nie wiem... Ale jak jesteśmy obok siebie, to nic złego nie może się stać, pamiętaj, ze mną jesteś bezpieczna.
-Wiem, Arek. Dziękuję.
Chłopak zatrzymał się i stanął na wprost mnie. Blisko mnie. Bardzo blisko. Moje serce biło jeszcze mocniej niż przedtem, co wydawało się niemożliwe.
-Ania...
Jego ręka powędrowała w stronę mojego policzka. Dotknął go czule. Zrobiło mi się słabo, a nogi uginały się pode mną.
-...Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Odsunął się odchrząkając i znów nasze dłonie złączyły się w uścisku. Poszliśmy dalej, a ja myślałam o tym, co przed chwilą się wydarzyło, dopóki nie dostrzegliśmy z daleka świateł i drogi. Niebo było już lekko zaczerwienione, światało.
   Byłam wykończona ciągłym chodzeniem, całym tym nieprawdopodobnym zdarzeniem. Dotarliśmy do drogi i usiedliśmy na ziemi. Oparłam głowę na jego ramieniu i powiedziałam z ulgą:
-Nareszcie...

* * *

  Przeszliśmy przez asfalt. Przed nami rozpościerał się widok wielkiego miasta. Wszędzie były światła z okien bloków, reflektorów samochodów, lamp ulicznych... Wielkie oszklone budynki były dobrze widoczne. Po jednej stronie drogi był las, z którego wyszliśmy, po drugiej, ustawione w szeregu domy o różnych kolorach. Beton pokrywał większość ziemi, nie podobało mi się to, przytłaczało. Mieszkałam na obrzeżach miasta, ale o wiele lepiej czułam się u rodziny na wsi. Tam były drzewa, dużo miejsca. Teraz widać było tylko te betonowe budynki. Mimo wszystko ucieszyłam się, że wyszliśmy z tego mrocznego lasu.
-Co teraz?-spytałam.
-Musimy dowiedzieć się, gdzie jesteśmy i znaleźć jakiś hotel, żeby się umyć, mieć gdzie nocować przez najbliższe dni. Trzeba jeszcze pójść do banku wypłacić jakąś gotówkę na ubrania i hotel.
-Dobra, to może pójdźmy do kogoś i zapytajmy, gdzie jesteśmy?
-Chodźmy-odpowiedział twierdząco.
Ruszyliśmy w stronę miłego, niebieskiego, małego domku. Zapukaliśmy w szare drzwi. Otworzyła nam niska kobieta o brązowych, krótkich włosach, na nosie miała okulary, ubrana w czarną spódnicę i koszulę w kratę włożoną do niej. Na nogach miała czarne buty na obcasach. Krótko mówiąc-elegancka pani.
-Dzień dobry-powitała nas dość zdziwiona.-Państwo do kogo?
-Właściwie-powiedział Arek z uśmiechem-to do pani. Zgubiliśmy się. Nie wiemy gdzie jesteśmy, więc chcieliśmy się zapytać...
-Przy ulicy Anny Marii.
-Ale gdzie?-wtrąciłam.
-Jak to, gdzie?-odpowiedziała zaskoczona.-W Warszawie.

* * *

wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział V

   Kolejne cztery dni były odbierane przeze mnie jak sen. Wszystko wydawało się takie... inne, bo takie też było, nie dało się niezauważyć. Pomijając to, ciągle chodziłam zamyślona. Byłam na zajęciah wielu osób, ale nie przejmowałam się nimi, nie interesowało mnie to wtedy, tylko czasem popatrzyłam, pokiwałam potakująco głową, gdy ktoś mi coś tłumaczył.
   W końcu przyszedł 31 grudnia-sylwester, nowy rok. Przez te kilka dni doszłam do wniosku, że trzeba zapomnieć o wszystkim, co było. O starym domu, który okazał się śmiertelną pułapką, o przyjaciółce, która nie wie, kim jestem. Tak będzie lepiej. Może umrzeć, ale i tak jej nie zobaczę już nigdy więcej. Nie będzie mnie pamiętać, więc nie muszę się martwić, że będzie tęsknić. Teraz mój dom jest tutaj i w nim zacznę na nowo. Uśmiechnęłam się, słońce świeciło jak każdego ranka, wszystko wydawało się takie proste.
Przygotowałam się do wyjścia. Pomyślałam, że pójdę do Nicol, przy niej czułam się swobodnie. Gdy byłam już ubrana, zrobiłam tylko szybko wysokiego kucyka z włosów i wyszłam. Weszłam piętro wyżej do pokoju z numerem 49. Otworzyłam drzwi bez pukania, przecież Nicol była moją przyjaciółką. To, co zobaczyłam mnie bardzo zaskoczyło. Na łóżku siedział mój brat, a obok niego rudowłosa dziewczyna. Patrzył jej w oczy, ale gdy weszłam, szybko odwrócił wzrok speszony. Nicol też była dość zakłopotana, lecz szybko to ukroyła.
-Ja nie w porę?-powiedziałam wycofując się sztywno do drzwi. Nicol od razu zaczęła zaprzeczać:
-Nie, nie! Siadaj, o czymś chcesz pogadać?
-Właściwie... to tak wpadłam, więc już nie przeszkadzam.
Do rozmowy włączył się Krzysiek.
-Ania, jak się nie śpieszysz, to usiądź na chwilę. Proszę.
Zamamrotałam coś tylko i posłusznie usiadłam w fotelu.
-Bo chodzi o to, że...
-...Że urządzamy imprezę sylwestrową! Wpadniesz?-dokończyła Nicol z przesadną radością i wielkim uśmiechem.
Postanowiłam nie pytać o ten incydent. Udałam, że tego nie widziałam.
-Co to za impreza? Tu też takie są?
-A co, myślałaś, że w Domu nie ma imprez?
Szczerze mówiąc, to tak-pomyślałam. Popatrzyłam na szeroki uśmiech dziewczyny.
-To jak, przyjdziesz na dół o 18:00?
-Dobra, będę.
Nie lubiłam chodzić na tego typu spotkania. Muzyka techno nie bardzo mi odpowiadała, ale może tutaj inaczej to się świętuje. Wzystkiego dowiem się wieczorem, więc pozostaje mi nic, jak tylko czekać.
   Wyszłam z pokoju Nicol, a za mną zaraz Krzysiek.
-Ania!-szepnął do mnie, gdy byliśmy już na schodach.
-Co?-odpowiedziałam mu szeptem.
-Musisz przyjść do mnie do pokoju. Teraz!
-Ale po co? Co się stało?
-Chodź!
Pociągnął mnie za rękę i zbiegliśmy na dół do jego pokoju w ciszy. Gdy byliśmy w środku on otworzył szufladę szafy z bielizną.
-Co ty robisz?!
Nie odpowiedział mi, tylko dalej przebierał rękami pomiędzy jego bokserkami. W końcu coś złapał ręką i przestał szukać. Odwrócił się tyłem do szafki, chowając TO COŚ za sobą.
-Posłuchaj-zaczął.- czasem bywa tu bardzo niebezpiecznie. Szczególnie w takie dni jak sylwester.
-Co przez to rozumiesz...?
-To, że musisz mieć coś w ostateczności.
Wyjął zza siebie broń. I to nie byle jaką, tylko prawdziwy pistolet.
-Oszalałeś?! Przecież ja nawet nie umiem się tym posługiwać! Nie będę do nikogo strze...!
-Ciii!-powiedział i zatkał mi usta.-Nikt nie może o tym wiedzieć. Wszyscy myślą, że nic im nie grozi... ale grozi. I to bardzo. Nasi Wysłannicy zanotowali duży wzrost osiedlających się Nabru w pobliżu naszego Domu Awarbs. Podejrzewamy, że chcą się zemścić.
-To czemu nic z tym nie zrobicie?-zapytałam z goryczą zabierając jego rękę z twarzy.
-Nie możemy. Wiele osób nie jest gotowych na walkę z nimi.
-A Wysłannicy? Przecież oni potrafią.
-Tak, ale cały czas wykonują swoją pracę.
-Ich praca na nic się nie zda, jeżeli wszyscy zginiemy-odpowiedziałam chłodno i stanowczo.-Trzeba powiadomić wszystkich. Muszą wiedzieć co się dzieje i być gotowi.
Zapanowała głucha cisza. Minuty mijały, a z korytarza słychać było śmiech różnych osób. Odwróciłam się w stronę brata i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Nie możemy pozwolić na śmierć kogokolwiek z Domu. Ilu ich jest?
-Ponad 20...
-A nas? Pokoje są do numeru 120.
-Tak, ale jest nas około 80. W tym 30 niedoświadczonych w walce i około 30 bez daru. Wychodzi na to, że walczyć może... 20 osób? 20 nas na 20 Nabru? Dorosłych i silnych?
-No to zacznij szkolić tych niedoświadczonych! Niech się czegoś w końcu nauczą!-krzyknęłam z narastającą złością.
Krzysiek właśnie patrzył otępiale w stronę drzwi. Szybkim ruchem odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego w drzwiach Arka. Był zdziwiony.
-Ona wie?-skierował pytanie patrząc na Krzyśka.
-Tak, właśnie próbuję jej to wytłumaczyć. Nie słucha i chce żebyśmy szkolili nowych.
-Trzeba ją zabezpieczyć.
-Halooo!-wtrąciłam.-Ja tu jestem!
-Tak-odpowiedział Krzysiek Arkowi, nie zwracając na mnie uwagi.-Właśnie chciałem jej dać broń.
-Dobrze-tym razem Arek zwrócił się w moją stronę.-Więc chcesz, żeby powiedzieć wszystkim?
Kiwnęłam głową.
-Też tak myślę. Powinni wiedzieć.
Krzysiek włączył się do rozmowy:
-To tylko ich wystraszy i zestresuje. Tak, możemy wzmocnić szkolenie ich, ale powiedzieć im, że mogą zginąć? To ich przerośnie, jest tu wiele rodzeństw. Odpowiedzialność za młodszych braci lub siostry będzie zbyt wielka.
-Powinni wiedzieć-powtórzył Arek.
-Tak, lepiej żeby wiedzieli, że to nie są żarty i że muszą ćwiczyć-poparłam go.
-Masz-powiedział Krzysiek dając mi do ręki pistolet z pasem.-Przypnij go sobie pod bluzą.
Założyłam pas z bronią tak jak mówił.
-Dzięki.
Popatrzyłam w oczy najpierw brata, potem przyjaciela, odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
Stanęłam na palcach rozglądając się. Tutaj było około 25 osób. Reszta jest w pokojach lub na innych piętrach. Spojrzałam na zegarek: 7:56, śniadanie jest o 8:00. Wszyscy zwykle są na posiłkach. Weszłam na trzeci schodek i krzyknęłam:
-Ej! Macie ważne polecenie!-wszystkie rozmowy ucichły i ludzi spojrzeli na mnie.-Niech kilka osób wejdzie na wszystkie piętra i zwoła każdą osobę do jadalni! Wszyscy mają tam być punkt ósma! Ci, którzy się spóźnią zostaną poddani karze. Już!
Na korytarzu znów zapanował haos. Większość poszła do jadalni, grupka osób minęła mnie biegiem na schodach. Sama usiadłam na drewnianym stopniu, byłam zmęczona kłótnią z bratem, przerażona możliwością ataku na nas i wykończona wydawaniem rozkazów. Broń uwierała mnie w bok. Szybko wyprostowałam się, bojąc, że mogłoby wystrzelić. Nie bardzo znałam się na broni.
-Hej, co się dzieje?
Odwróciłam się. Stał za mną niski chłopak o czarnych jak noc włosach i oczach w tym samym kolorze. Twarz miał dziecięcą, ale czułam, że jest starszy. Jego wyraz twarzy był stanowczy, przywódczy i zimny.
-Wszystkiego dowiesz się za chwilę, Krzysiek wam wszystko powie.
-My się chyba jeszcze nie znamy-powiedział już innym tonem, bardziej przyjaznym.-Oskar.
Wstałam żeby uścisnáć jego wyciągniętą w moją stronę dłoń.
-Ania-powiedziałam ściskając rękę. Jego była bardzo zimna.
-Miło mi. A więc do zobaczenia.
Oskar poszedł przez korytarz i wszedł do pomieszczenia jadalnego. Wstałam ze schodka i popatrzyłam na godzinę. 7:59. Z góry zeszli ostatni mieszkańcy, a ja przygotowałam się psychicznie do nadchodzących chwil. Wypuściłam i głęboko wciągnęłam powietrze do płuc zamykając chwilowo oczy. Zwróciłam się w stronę pokoju szpitalnego, myśląc, że tam też mogą być jakieś osoby. Znów popatrzyłam na zegar wiszący na korytarzu. Miałam pół minuty. Szybko pobiegłam do celu. Wpadłam do pokoju pielęgniarki szybko mówiąc, że wszyscy mają się zebrać w stołówce.
-Skarbie, ja wszystko wiem, każdy jest już na sali-odpowiedziała z uśmiechem na jej pokrytej zmarszczkami twarzy. -Leć już szybciutko, bo mało czasu do ósmej!
Zrobiłam tak jak powiedziała starsza kobieta i dotarłam na salę pare sekund przed ustaloną godziną. Usiadłam obok Nicol, przy stoliku obok okna. Do jadalni weszli Arek i Krzysiek, powodując uciszenie wszystkich rozmów.
-Nie jesteśmy całkiem bezpieczni-powiedział nie owijając w bawełnę przyjaciel.-Musimy zacząć bardziej złożone szkolenie. Osoby, które nie mają jeszcze darów, lub nie umieją z nich w pełni korzystać będą musieli uskutecznić walkę wręcz, boks, karate, co się da.
-Nabru są blisko-włączył się mój brat.-Musimy trzymać się na baczności. Postaramy się, żebyście byli bezpieczni.
W sali zapanował szum. Wszyscy byli tą informacją poruszeni. Pomyślałam, że dodam coś od siebie.
-Myślę, że powinniśmy mieć zajęcia z obrony i ataku razem-powiedziałam podnosząc głos.
-Tak-poparła mnie Nicol.
-Zjedzcie śniadanie-do głosu powócił brązowooki Arek.-Czeka nas ciężki dzień.
Wszyscy zabrali się do jedzenia w ciszy. Czasem tylko było słychać szepty.
Po śniadaniu Krzysiek ogłosił, że podzielimy się na dwie grupy. Pierwsza-osoby mające dary, druga-ci, którzy dary mają dopiero dostać. Grupę 1 prowadził Krzysiek, a 2 Arek. Wszyscy wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy się ku arenie. Mój brat i jego uczniowie na prawą połowę polany, Arek i my na lewą. Dwie grupy oddaliły się od siebie dużą odległość.
-Dobra-zaczął chłopak, kiedy ustawiliśmy się wokół niego.-Musicie nauczyć się walki. Nie będzie to łatwe, ale trzeba próbować, bo zagrożenie jest realne. Ćwiczyć będziemy w parach, więc dobierzcie się.
Zaczęłam rozglądać się po różnych osobach, większość była już ustawiona obok siebie dwójkami, a ja dalej byłam sama. Super. Spojrzałam na Arka, który zauważył moje poirytowanie. Podszedł do mnie i powiedział z uśmiechem:
-Wygląda na to, że poćwiczymy razem.
Rzeczywiście, tylko ja zostałam sama, wszyscy inni się już dobrali.
-Może jakoś uda mi się przeżyć-odpowiedziałam z chichotem.
Chłopak wyszedł przed dwószereg z uśmiechem i zaczął instruować, co mamy robić.
-Jedna osoba z pary będzie atakować, druga-bronić się...-mówił Arek.
Całe zajęcia trwały około dwie godziny. Każdy był już wykończony ciągłym 'prawym sierpowym', 'unikiem podskokiem' czy innymi komendami nauczyciela. W dodatku w połowie zepsuła się pogoda i zaczął padać deszcz. Wtedy Arek kazał nam biegać kółka. Wiadomo było, że w błocie będziemy się przewracać. Chyba ćwiczył naszą wytrzymałość. Po minionym czasie powiedział, że możemy usiąść i odpocząć. W deszczu. Na błocie, w którym wcześniej w sumie i tak się wytarzaliśmy. I kurtkach lepiących się nam do ciała. Wszyscy wręcz "skakali z radości".
   Po krótkim odpoczynku i chwilowym medytowaniu, jakie zaserwował nam Arek poszliśmy do Domu. Weszłam szybko na piętro do swojego pokoju, zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania uwarzając na pistolet, o którym na zajęciach całkiem zapomniałam i wskoczyłam do wanny. Jak dobrze było się umyć z błota. Po tym, jak wyszłam z wody nie wiedziałam co mam z sobą zrobić. Najpierw pomyślałam, żeby pójść do Nicol. Chwilę potem zorientowałam się, że dzisiejsza niezręczna sytuacja mogłaby sprawić, że spotkanie nie byłoby na luzie, więc zrezygnowałam z tego pomysłu. Drugą opcją było pójście do Arka. Przez te kilka ostatnich dni zdążyłam zauważyć, że mieszka na drugim piętrze w pokoju 35. Znowu zdałam sobie sprawę, że nie wiem jaki ma dar. Ale nie mogłam ot tak wparować do jego pokoju, mógłby pomyśleć, że coś do niego mam... Więc zostało mi ostatnie wyjście: brat.
   Weszłam (a w zasadzie wczołgałam) na wyższe piętro, nie zapominając o zabraniu ze sobą broni i czując zakwasy w nogach. Zapukałam do jego pokoju, przeszłam przez próg do środka i przywitałam się z siedzącym na fotelu Krzyśkiem.
-Masz ochotę trochę poćwiczyć?-zapytał.
-Po zajęciach z Arkiem? Nigdy-odpowiedziałam ze śmiechem.-Na pewno nie atak i obronę.
-A strzelanie?
Zamurowało mnie. Ja i strzelanie z pistoletu? To nie dla mnie, zaraz postrzeliłabym siebie albo kogoś obok mnie.
-Ja? Zrobiłabym jeszcze komuś krzywdę...
-Krzywdę to ty musisz umieć zrobić wrogowi-powiedział stanowczo mój brat.-Musisz wiedzieć jak się bronić. Masz wszystko przeżyć... Nigdy nie przestać żyć, rozumiesz?
-To wygląda aż tak poważnie?-wyjąkałam.
-Tak.
* * *
Wyszliśmy na mróz. Tym razem nie skierowaliśmy się stronę areny, ale w prawo. Otaczały nas drzewa, deszcz lekko jeszcze kropił. Przerażała mnie myśl, że w każdej chwili muszę być gotowa do walki. Teraz, za minutę, jutro, za miesiąc, w dzień, w nocy, lato, zimę... Cały czas.
-Jesteśmy na miejscu.
Wszędzie były puszki. Na ziemi ustawione w piramidki, wbite w gałęzie drzew, przybite do pni. Dalej widać też było tarczę strzelniczą.
-Zaczniemy od celowania do tych a pniach drzew. Wyjmij broń i nastaw ją w stronę jakiejś puszki.
Zrobiłam jak kazał celując w pierwszy lepszy cel.
-Teraz skup się. Wymierz prosto w puszkę... I wystrzel.
Wymierzyłam, wystrzeliłam, lecz nie trafiłam. Puszka została nienaruszona, tylko drzewo dostało kulką w dolną część.
-Spokojnie, nie wyjdzie ci od razu. Próbuj dalej.
Więc próbowałam. Po piątym nieudanym razie zirytowałam się. Ile można! Nienawidzę swoich "umiejętności" fizycznych.
-Nie będę dalej ćwiczyć-powiedziałam nerwowo.-To nie dla mnie! Nic mi nie wychodzi, dalszy trening nic nie da.
-Ćwicz dalej, Ania.
Byłam zdenerwowana, wszystko we mnie kipiało, nie chciałam dalej marnować kul, ale nie chciałam się też poddać. Odwróciłam się szybko, wystawiłam rękę do przodu, celując na piramidkę puszek leżących do mnie bokiem. Nacisnęłam na spust. Strzał, huk, to co wcześniej. Ale po ułamkach sekund usłyszałam coś jeszcze. Dźwięk odlatującej puszki. Szybko skierowałam wzrok w tamto miejsce. Zobaczyłam, że jedna puszka z dołu właśnie poturlała się na bok, a reszta z góry zleciała.
-Brawo-powiedział Krzysiek.-No to celuj w następne.
Teraz już czasem mi wychodziło, a czesem nie. Nie było tak źle. Szło mi coraz lepiej. Ćwiczyłam, ćwiczyłam, deszcz ustał, na niebo wyszło piękne słońce, Krzysiek biegał, żeby się rozgrzać. Minęło dużo czasu, zmęczyłam się. Wokól leżało pełno przebitych blaszanych puszek.
-Co teraz robią inni?-zapytałam.
-Są pewnie na obiedzie, może na treningu. Nie wiem.
-Wracamy?
-Możemy wracać.
* * *
   Nadszedł wieczór. Mimo wszystko imprezy sylwestrowej nie odwołano. Gdyby ją odwołali, to wtedy wszyscy naprawdę się załamali i żyli w wiecznym strachu i stresie. Musieliśmy się trochę wyluzować. Ja nie mogłam ani na chwilę.
18:43. Zaczęłam szykować się na imprezę. W końcu za kilka godzin miałam otrzymać dar. A w zasadzie to poczuć go, bo cały czas jest we mnie. Włożyłam na siebie jeansy i luźną, niebieską koszulkę z jakimś nadrukiem. Narzuciłam na siebie kremową bluzę, pod koszulkę przypiełam pas z bronią i założyłam czarne trampki. Poszłam do toalety założyć biżuterię. Nie malowałam się prawie nigdy, wtedy też sobie odpuściłam. Włożyłam do uszu kremowe kolczyki w kształcie kokardek pasujące do bluzy. Rękę owinęłam czarnymi, brązowymi i czerwonymi rzemykami. Przemyłam twarz, byłam już gotowa. 18:51. Zeszłam na dół, do jadalni, gdzie było już wiele osób. Dostrzegłam wśród Nicol. Przysiadłam się do niej. Przegadałyśmy ten wieczór razem z Krzyśkiem i Arkiem, tylko ich znałam.
* * *
23:58. Dwie minuty.
-Chodźcie na dwór! Wystrzelimy petardy!-krzyknął jakiś starszy chłopak.
Reszta osób poparła go i już zaczeli wychodzić na zewnątrz. Przeraziła mnie perspektywa wyjścia z Domu. Wszędzie mógł czaić się wróg.
Mimo wszystko podążyłam z tłumem, nie mogłam stchórzyć, gdy wszyscy szli. Krzysiek próbował ich powstrzymać, ale wśród muzyki i rozmów było to raczej niemożliwe. Arek rzucił znaczące spojrzenie mojemu bratu. Wiedziałam o co chodzi. W głośnikach zabrzmiało "Crazy" zespołu AeroSmith. Niektórzy zaczęli tańczyć, inni kiwać się w rytm muzyki.
Wybiła 12:00. Spojrzałam na zegarek, sekundnik był zaraz za dwunastką. Usłyszałam huk fajerwerek. Strzelały jedna po drugiej. Popatrzyłam na Nicol. W podświadomości poczułam wielki strach. Serce zaczęło mi bić szybciej. Słyszałam huki. Fajerwerek... ale nie tylko. Zaczęłam nerwowo rozglądać się wokoło, targało mną dziwne uczucie. Czułam, że zaraz Nicol zacznie uciekać, że będzie się bać i to bardzo. Cofnęłam się kilka kroków. 
-Wszystko dobrze?
Sam dźwięk z tyłu przeraził mnie. Gwałtownie odwróciłam się i zobaczyłam Krzyśka. 
-Krzysiu, oni tu są-wydusiłam z siebie pełna strachu.-Są blisko, musimy się ratować!
Popatrzyłam za siebie rozglądając się po wszystkich. Każdy dobrze się bawił. Wzrokiem natrafiłam na Arka. Zachowywał się bardzo niespokojnie, podobnie jak ja. Ręce trzęsły mi się. Arek podbiegł do nas z przerażeniem.
-Musimy zwiewać, zwiewać Krzysiek, rozumiesz?! Za szybko to się stało!
-Jesteś pewny?
-Zaraz wszyscy pogrążą się w strachu! Zrób cooooś!-wołał zrozpaczony przyjaciel. Nie miałam czasu na rozmyślania o naszym podobieństwie. Wszystko wydało mi się snem, w mojej głowie wirowało setki myśli i emocji. Ręka wsunęła mi się w miejsce, gdzie była broń. Wyjęłam ją drżącą dłonią. Byłam pewna, że mi się przyda... Wystrzeliła ostatnia fajerwerka, ludzie klaskali, śmiali się. Znowu oprócz huku petardy wyczułam huk z broni palnej. Nie wiedziałam gdzie. Krzysiek stał obok zdezorientowany i przygotowany na wszystko. Czułam, że nawet na śmierć.
-OBRONA!-Krzyknął Arek najgłośniej jak mógł. Rozległy się wrzaski. Każdy oglądał się na wszystkie strony. Odszukałam wzrokiem biegnącą w naszą stronę Nicol. Podeszła do mojego brata. Popatrzyli sobie w oczy. Krzysiek zbliżył swoje usta do jej, pocałowali się.
-Kocham cię.
-Przeżyjemy to, jeszcze wszystko będzie dobrze, Krzysiek... Oni są za drzewami, jeden na wierzchołku, większa grupa czeka w głębi.
Krzysiek zaczął skupiać się. Pomiędzy lasem a nami i Domem wyrósł mur z wiatru niosący różne gałęzie, kamyki, wszystko co było w pobliżu. Inni zaczęli też działać coś swoimi darami. Zobaczyłam małego chłopaka, z którym rano rozmawiałam. Oskar był bardzo skupiony, po chwili obok niego zobaczyłam wyrastające z ziemi kolczaste, czarne rośliny. Najwyraźniej nakierował się na "mur", bo teraz tuż przed nim rósł kolejny, tylko z ciernistych roślin. 
-Ania-odezwał się mój brat.-Jak zaatakują, to uciekaj. Uciekaj jak najdalej, tak? Obiecujesz?
-Ale nie zostawię cię tut...
-Obiecaj mi to-spojrzał mi prosto w oczy.-Obiecujesz, że uciekniesz?
-Tak-odpowiedziałam drżącym głosem.
Widziałam, że mur z wiatru powoli się rozpada. Nabru wchodzili do nas. Jeden po drugim... W tle dalej grała ta sama piosenka, ale mi tylko piszczało w uszach ze zdenerwowania, przerażenia. Choć byłam z tyłu, to widziałam jak jeden z Nabru wyciąga strzelbę i celuje w małą dziewczynkę. Pod wpływem wielu emocji wyciągnęłam pistolet w górę i wycelowałam w niego. Naładował broń, a ja pociągnęłam za spust. Trafiłam w jego brzuch, z którego teraz wylewała się krew. Patrzyłam na to przerażona. Zabiłam kogoś. 
-Aniu, uratowałaś tą dziewczynkę, ale teraz uciekaj za dom, kocham cię, szybko!-Krzyknął Krzysiek.
-Ja ciebie też... 
Odwróciłam się gwałtownie i biegłam co sił w nogach. Słyszałam jak brat krzyczy, żeby niedoświadczeni uciekali. Dyszałam mocno, gdy biegłam, a para wydostawała się z moich ust na mróz. Biegłam, biegłam i biegłam. Płuca bolałymnie od szybkiego oddechu, nogi od ciągłego ruchu. Przystanęłam obok drzewa ciężko dysząc i patrząc za siebie. Nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wiedziałam co robić. Reszta była tam, walczyli. Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy bezsilności. 
Jakaś ręka dotknęła mojego ramienia co spowodowało wzrost adrenaliny, strachu i gwałtowne wyprostowanie się. To był Arek.
-Ania, jestem przy tobie. Musimy uciekać. Jak najdalej stąd.

* * *

Kończę najdłuższy rozdział, który dość trzyma w napięciu :), mi samej trzęsły się ręce, gdy to pisałam :D. Pozdrawiam Marlenę, która tworzy rysunki do mojego bloga i też innych czytelników wyczekujących kolejnych rozdziałów (Zuźkę ;p). Postaram się pisać jak najszybciej następny rozdział.
Zachęcam do komentowania ;d