Nie cieszyłam się z tego, gdzie teraz byliśmy. Warszawa? Ogromne miasto pełne różnych, niepoczytalnych osób, być może Nabru i nie wiadomo jeszcze kogo. Persprktywa przebywania w tym miejscu pełnym różnych zakamarków, gdzie mógł się czaić wróg, była dla mnie nie za przyjemna. Musiałam jednak cieszyć się choćby z tego, że już jestem z dala od lasu.
Po tym, jak dowiedzieliśmy się, gdzie jesteśmy, ruszyliśmy w stronę hotelu, Arek kierował. Ciekawie, skąd wiedział, gdzie iść? Szliśmy chodnikami obok ruchliwych ulic, patrzyłam na przejeżdżające samochody myśląc o tym, co będzie dalej. Wszystko się przede mną zawaliło. Został mi tylko Arek, nie wiedziałam co się działo z Nicol, Krzyśkiem... całą resztą. To było dla mnie za dużo, takie niewiarygodne wydarzenia, a działo się to tak szybko, tak nagle. Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o ramię Arka pochylając głowę.
-Wszystko dobrze?-spytał zaniepokojony.
-Nie, nic nie jest dobrze, Arek...
-Wiem, Ania, ale musimy to przetrwać. Musisz być silna, nie poddać się.
-Słabo mi, Arek...-wydyszałam.
Potem otoczyła mnie ciemność.
* * *
Otworzyłam najpierw jedno oko. Światło z góry mnie oślepiło. "Jestem już w niebie?"-pomyślałam. Otworzyłam drugie. "Jak w niebie mają lampy, to tak..."-dopowiedziałam sobie w myślach sarkastycznie. Na suficie zobaczyłam właśnie prostokątną żarówkę, która mnie raziła. Przymknęłam oczy myśląc, gdzie jestem. Spróbowałam coś powiedzieć, ale tylko bezsilnie otworzyłam usta. Ktoś złapał mnie za rękę, a serce zaczęło bić mi mocniej.
-Cii, Aniu, wszystko będzie dobrze-usłyszałam kojący głos Arka.-Jesteś w szpitalu, zasłabłaś, jesteś przemęczona. Spokojnie, wszystko jest okej. Poleżysz trochę i dojdziesz do siebie. Będzie dobrze.
Nie bardzo wiedziałam, co mówił, ale uspokoił mnie głos kogoś, kogo znałam. Odetchnęłam. Obróciam głowę na bok, w stronę Arka.
-Co... mi...-powiedziałam prawie bezgłośnie.
-Cii, straciłaś przytomność, już jest dobrze.
Ścisnął moją rękę pokrzepiająco.
-Zaraz przyjdę-rzucił i odszedł.
Zaczęłam myśleć o tym, gdzie jestem. W pokoju szpitalnym w Domu Awarbs? Podniosłam się słabo siadając i opierając się górną częścią pleców o ramę łóżka. Zobaczyłam przed sobą nieznane mi miejsce. Byłam w normalnym szpitalu. Wszystkie zdarzenia dopiero teraz do mnie dotarły. Atak Nabru, ucieczka Arka ze mną, Joseph H'akim, Warszawa. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Nie chciało mi się już nad tym wszystkim zastanawiać, męczyło mnie to. Co ma być, to będzie. I koniec. Odchrząknęłam, gdy zobaczyłam zbliżającego się Arka z jedzeniem.
-Co to?-wyszeptałam.
-Rosołek, samo zdrowie-odpowiedział z szerokim uśmiechem.-Musisz się posilić, dobrze? Zjesz?
Pokiwałam potakująco głową czując głód. Od dawna przecież nic nie jadłam. Spożyłam zupę. Poczułam jak wracają mi siły.
-Arek, co powiedziałeś lekarzowi...? Przecież pewnie pytali o rodziców i tak dalej...
-Oficjalnie-powiedział cicho.-Jesteś Ania Makowska a ja Arek Makowski, twój brat. Nasi rodzice zginęli kilka miesięcy temu, opiekowali się nami dziadkowie, a ja, gdy osiągnąłem pełnoletność podjąłęm opiekę nad tobą sam. Wyjechaliśmy do Warszawy, bo chciałem się spotkać z kolegą i wziąłem ciebie ze sobą, bo nie chciałem cię zostawić samej. Cała historia.
-Wszystko wymyśliłeś na poczekaniu?
-Nie, Ania... Ta historia jest mniej więcej prawdziwa. Moi rodzice naprawdę zginęli.
-Tak mi przykro...-nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Arek zrobił się w tamtej chwili taki wrażliwy, delikatny. Teraz to ja złapałam jego dłoń. Zwrócił głowę w moją stronę. Popatrzyliśmy sobie prosto w oczy. W jego wzroku dostrzegłam coś, czego wcześniej nie widziałam.
-Ania... Od kiedy cię tylko zobaczyłem, to...
Serce zaczęło bić mi bardzo mocno, miałam wrażenie, że wszyscy wokół słyszą jego uderzenia.
-Ja się w tobie...
-Witaj Aniu!-zobaczyłam wchodzącego do sali doktora, który przerwał Arkowi.-Jak się czujesz? Lepiej?
Moje serce uspokoiło się, ale poczułam się głupio w zaistniałej sytuacji.
-Ykhym, już dobrze, panie doktorze. Naprawdę świetnie. Kiedy będę mogła wyjść?-zapytałam z nadzieją i uśmiechem.
-O, już niedługo, skoro czujesz się już dobrze-zwrócił głowę pokrytą siwymi włosami ku chłopakowi.-Zjadła obiad?
-Całą miskę zupy-odpowiedział z zakłopotanym uśmiechem.
-Więc myślę, że za jakąś godzinkę cię wypiszemy.
Doktor wyszedł z sali, a Arek spojrzał na mnie. Zapytałam:
-Yyy, może porozmawiamy o tym, jak wyjdę ze szpitala, dobrze?
-Tak, to dobry pomysł. Dobrze się czujesz?
-Wszystko w porządku. Tylko trochę boli mnie ręka.
Popatrzyłam na bolący lewy łokieć. Miałam tam zdartą skórę. Była na nim zaschnięta krew.
Przegadaliśmy godzinę o różnych sprawach związanych z Domem. O osobach ważnych, tych popularnych, bardzo uzdolnionych itp. Cały czas oczekiwania minął szybko, doktror przyszedł, powiedział, że mogę już iść.
W zapiętej po szyję kurtce wyszłam na mróz razem z Arkiem. Przed nami przechodziły dziesiątki osób spieszących się gdzieś. Wszędzie widać było porządek, wszystko miało swoje miejsce, każdy przedmiot, każdy budynek.
-Jak się czujesz?-spytał chyba po raz setny Arek podając mi butelkę wody.
-Mówiłam już, wszystko jest OK, nic mi nie jest, tak?
-No dobrze, dobrze, nie denerwuj się.
Weszliśmy na pasy, żeby przejść na drugą stronę.
-Ja się nie...-zaczęłam, a potem zauważyłam, że Arek zatrzymał się na środku drogi.-Co jest?!
-Zaczekaj.
Zamknął oczy. Z lewej strony nadjeżdżał z dużą prędkością czerwony samochód.
-Rusz się!-krzyknęłam zdezorientowana.
Pojazd był coraz bliżej. Wpadłam na drogę wyciągając ręce w jego stronę,popchnęłam go na chodnik.
-Oszalałeś?!
-Musiałem coś sprawdzić-powiedział spokojnie.
-Co niby takiego?! Oboje mogliśmy zginąć.
-Nie mogliśmy.
-Co?
-Więź Darów, rzucisz mi się na ratunek w każdej chwili, nawet nieświadomie.
-I chciałeś to sprawdzić? A co, jeżeli to mnie by potrącił ten samochód?!
-Nie potrąciłby. Ja musiałbym próbować cię chronić, ale nie było zagrożenia dla ciebie.
-Jesteś... niemożliwy!
Wyszczerzył zęby wstając z krawężnika. Wyciągnął rękę do siedzącej mnie.
-Idziesz ze mną?
-Chyba nie mam innego wyjścia...
Przeszliśmy w końcu przez ulicę i szliśmy dalej chodnikiem w stronę hotelu, w którym mieliśmy się zatrzymać. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. "Hotel pod Słonecznymi Kalafiorami". Brzmi intrygująco. Logo tego hotelu było na drewnianej, owalnej desce i miało dwa uśmiechnięte kalafiory opalające się na plaży, gdzie świeciło słońce. Pomyślałam, że to bardzo... pomysłowe, żeby nie urazić autora.
Drewniane, zaokrąglone, wielkie drzwi z koładką odróżniały się od betonowych budynków. Wejście było pomiędzy dwoma blokami, w wąskiej przerwie.
-No, Ania, witaj w Słonecznych Kalafiorach, hotelu dla osób z rodu Awarbats. Nabru nie widzą go. Jest najbezpieczniejszym schronieniem dla nas. Ale są tu też zwykli ludzie, więc mogą być wśród nich szpiedzy. Trzeba uważać. Mimo wszystko, jesteśmy bezpieczni.
-Krzysiek będzie wiedział, że tu jesteśmy? Jak się skontaktujemy z resztą?
-Pewnie podejrzewa, że tu jesteśmy.
-A tak przy okazji... Od kiedy on i Nicol...
-Od zawsze coś do siebie czują, tylko dopiero teraz to przyznali. Cała historia jest skomplikowana i związana z przeszłością, powstaniem Domu...
-Opowiesz mi o wszystkim?
-Kiedyś pewnie tak-odpowiedział z uśmiechem.-Nie dziś, musisz odpocząć. Wejdźmy do środka.
Otworzyliśmy ciężkie drzwi i weszliśmy do środka. Wszystko było z drewna, podobnie jak w Domu Awarbs. Po prawej stronie zauważyliśmy recepcjonistkę ubraną w czarną spódnicę i białą koszulę z czerwonym kołnieżykiem i kieszonką w tym kolorze. Włosy miała upięte w kok, kosmyk zakręconych, bląd włosów zwisał z boku jej okrągłej twarzy. Na rzęsach miała nałożony tusz, jej cera była idealna, bez pryszczy, bez przebarwień. Na oko miała jakieś 25 lat.
-Cześć, Alicja, dasz nam jakiś pokój?-zapytał z wysilonym uśmiechem chłopak.
-Arek, czemu nie jesteś w Domu?
-Wiesz, były małe... komplikacje. Potem ci wszystko opowiem. A teraz dasz nam ten pokój, czy nie?
-Już daję-odpowiedziała i zlustrowała nas wzrokiem, podając kluczyk z przywieszką.-713.
-Dobra, dzięki. Wpadnij wieczorem, wszystko ci opowiemy.. A to jest Ania, siostra Krzyśka.
Uścisnęłyśmy sobie dłonie przedstawiając się.
Razem z Arkiem poszliśmy na górę po schodach. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście jest tu tak dużo pokoi, że mieliśmy ten z numerem 713. Już na piętrze zorientowałam się, że numery są pomieszane, nie po kolei, bez żadej zasady. Przy jednych drzwiach był numer 4, a zaraz obok 611. Zauważyłam też, że ściany tutaj są pochyłe. Odszukaliśmy pokój z naszym numerem i weszliśmy do niego. Nie przypatrywałam się szczegółom, nie miałam na to ochoty. Zobaczyłam tylko dwa łóżka, drzwi do toalety. Położyłam się na łóżku stojącym przy oknie. Myślałam, że w szpitalu się wystarczająco wyspałam, ale się myliłam. Zasnęłam od razu.
* * *
Arek i Ania <3 Aria, Anek? Już mi odwala :P My na sb mówimy Olek porostu, ale to jest związek przyjacielski :P Bynajmniej dla jednej strony..., ale koniec o mnie! Rozdział cudo! Porostu kocham cię za to opowiadanie!!! Prawda jest taka że podbiłaś moje serce Arkiem i nic tego nie zmieni! Ostatnio mu powiedziałam że skoro wkoczylibyśmy za sobą w ogień to łączy nas Więź Darów, a on na to że mam odstawić marsjanki :P Chyba go posłucham i zamiast ćpać apap wezmę się za pisanie Juliet ;) Kocham i zapraszam do sb! OLA :$
OdpowiedzUsuńHahaha dziękuję bardzo, już patrzę :D
UsuńDziękuję bardzo :D jestem pozytywnie zaskoczona tą nominacją,
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hania xd
Hej! Zostałaś nominowana do Liebster Award. Info tutaj: http://juliet-opentanapisarka.blogspot.com/p/zostaam-nominowana-do-liebster-blog.html
OdpowiedzUsuń