poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział IV

   Rano obudził mnie wschód słońca. Wyciągnęłam nogi spod pierzyny, wstałam z łóżka i podeszłam do okna zachwycona widokiem. Dzisiaj był 27.12.2013. Do końca roku było tylko kilka dni, za ten czas miałam dowiedzieć się, jaki mam dar. Byłam tego bardzo ciekawa. Musiałam jednak zaczekać te cztery dni, więc pomyślałam, że wtedy mogłabym się przyglądać co robią inni i jak tu jest.
Poszłam do toalety ułożyć moje lekko kręcone włosy. Przeczesałam je palcami, zaplotłam w długi warkocz i zawiązałam brązową gumką do włosów, którą miałam na prawym nadgarstku. Przemyłam twarz zimną wodą, a potem otworzyłam torbę z ubraniami od Krzyśka. Przejrzałam całą jej zawartość. Wybrałam dla siebie czarny T-Shirt z nadrukiem "gazety", fioletową bluzę, jeansy i czarno-białe trampki.
Wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się w dwie strony korytarza. Nikogo tam nie było, wszyscy pewnie jeszcze spali. Zeszłam na dół schodami i przeszłam głównym korytarzem do jadalni. Było to duże pomieszczenie z wieloma średniej wielkości okrągłymi stołami i krzesłami. Wszystko było z drewna, tak jak z resztą cały dom. Wróciłam na korytarz i wyszłam na dwór. Dopiero teraz zauważyłam, że jest tam duża huśtawka. Leżał na niej zielony kocyk. Usiadłam na huśtawce, ściągnęłam buty, podciągnęłam kolana pod brodę i przykryłam się kocem. Przyglądałam się wschodzącemu słońcu. Mimo ciepłego nakrycia zrobiło mi się zimno.
-Też zawsze lubię patrzeć na to. Widać, że Bóg jest artystą. Inaczej nie stworzyłby tak pięknego świata.
Aż podskoczyłam słysząc ten głęboki męski głos. Arek.
-Przestraszyłeś mnie - powiedziałam odwracając się. Chłopak patrzył przed siebie. Po chwili wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na mnie.
-Przepraszam, nie chciałem. Już lepiej się czujesz? -zapytał z troską.
-Tak, o wiele mi lepiej - odpowiedziałam z uśmiechem. Arek przysiadł się koło mnie.
-Opowiedz mi o tym wszystkim. Dalej nie mogę w to wszystko uwierzyć, że tu jestem, że magia istnieje, a ja jestem jej częścią.
Uśmiechnął się szeroko, co było tak oszałamiające, że gdybym stała to pewnie bym upadła.
-Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko. Opowiedz mi o tym, co tu robicie, czego się uczycie, jak wygląda dzień w Domu, czy dary się powtarzają, kim są Wysłannicy...
-No to zacznijmy od darów. Rzadko się zdarza, żeby się powtarzały. Jeżeli już tak jest, to te osoby będą połączone więzią, której się nie da zerwać bez posiadania ogromnej mocy.  Będą musiały się chronić niezależnie od tego czy chcą czy nie.
-Znasz kogoś takiego?
Arek uśmiechnął się.
-Elka i Robert, są parą. Łaczy uch teraz ta Więź Darów i nie tylko. Właśnie tak się często zdarza z tymi co mają takie same dary-powiedział z zawadiackim uśmiechem.
-Co się zdarza?
-Miłość.
Słońce pokazało się już całe na niebie. Zamyśliłam się lekko, chłopak zmienił temat.
-Pytałaś jeszcze o Wysłanników. Są to wyszkolone osoby, które odnajdują dzieci z rodu Awarbats i zaprowadzają je tutaj. Ogólnie jest tylko kilka Domów, szkoleń Wysłanników jeszcze mniej. Jak dobrze, że Krzysiek to wszystko zbudował, możesz być dumna ze swojego brata.
-Co? On to zbudował? To jego dzieło?
Byłam w szoku.
-Tak, jest naszym Opiekunem.
-Nie wiedziałam...
-Jesteś w dobrych rękach. Tu, z nami nic ci nie będzie- spojrzał mi głęboko w oczy- Ze mną możesz być bezpieczna.
Speszyłam się strasznie, złapałam jedną ręką za kark i spoglądałam to na ziemię, to w jego brązowe oczy, które teraz były zwrócone w dal. Nawet nie patrząc na mnie zmienił temat. Jak on wyczuł, że jestem zmieszana?
-Chciałaś wiedzieć jak wygląda normalny dzień w Domu Awarbs. Do normalnych to on się wcale nie zalicza -zaczął z szerokim uśmiechem, a mnie przestało to interesować. Zapatrzyłam się w jego głębokie oczy i słuchałam tylko jednym uchem.
-U każdego wygląda inaczej. Zależy to od jego daru. A wszystko jest... Słuchasz mnie jeszcze?
Zaśmiał się cicho a ja wyrwałam się z zapatrzenia.
-Ykhym, przepraszam. Ten no, ja muszę już iść doo.. Krzyśka. Tak, do niego pójdę. Ja. No to idę. To do zobaczenia-zakończyłam z przelotnym uśmiechem podczas gdy już wkładałam stopy w tramki.
-Ania?
-Co? -zapytałam z bardzo wyraźnym zniecierpliwieniem, kiedy byłam już przy drzwiach wejściowych.
-Nie przewróć się jak będziesz uciekała po schodach-powiedział z uśmiechem człowieka, który właśnie kogoś pojechał.
-Napewno przybiegłbyś mi z pomocą, przecież przy tobie mam być bezpieczna -odpowiedziałam z ogromnym uśmiechem zdziwiona tym, jak potrafię wykorzystać sytuację. Widziałam, że to już było ostatnie słowo wypowiedziane w tej wymianie zdań, więc otworzyłam drzwi i przeszłam korytarzem do schodów.
Zdziwił mnie charakter Arka. Nie wiedziałam co o nim sądzić, najpierw troskliwy, potem jakby trochę do mnie zarywał, a na końcu droczył. No nie wiem. Mimo wszystko byłam pewna, że potrafi zadbać o kogoś. Tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam.
  Przestałam o tym myśleć i poszłam do pokoju brata. Już nie spał.
-Szykujesz się na jakąś lekcje czy coś?
-Tak, najpierw mam z Elą. Jak chcesz to możesz popatrzeć.
Kiwnęłam tylko potakująco głową.
-Wszystko okej?
-Tak -odpowiedziałam szybko.
Krzysiek nie był usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, ale dał mi spokój.
Poszliśmy na trzecie piętro, gdzie jak się domyśliłam, miała pokój Ela. Byłam ciekawa jaka jest. Podeszliśmy do pokoju z numerem 71a, obok niego były drzwi z numerem 71b. Byłam lekko zdziwiona. Nie było innych pokojów "a" i "b".
-Czemu 71 jest...
-A i b? Tu mieszkają Elka i Robert. połączeni...
-... Więzią Darów -tym razem to ja dokończyłam wywołując na jego twarzy zdziwienie.
-Skąd wiesz?
-Rozmawiałam dzisiaj z Arkiem, opowiedział mi trochę o tym wszystkim. Dalej się dziwię, że nie powiedziałeś mi, że to ty założyłeś Dom Awarbs.
Uśmiechnął się i spojrzał w bok.
-Nie było okazji. Dobra, chodźmy już do niej, bo stoimy przed drzwiami jakbyśmy bali się wejść.
Więc zapukaliśmy do drzwi z plakietką 71a, odpowiedział nam melodyjny głos Eli.
-Wejdźcie, wejdźcie. Otwarte!
Krzysiek położył mi rękę na ramię wprowadzając do pomieszczenia. Pokój był szczerze mówiąc gorszy od mojego. Miał już trochę obdarte ściany, łóżko nie było tak dostojnie wykończone jak moje. Może to było kwestią lat używania.
Ela siedziała po turecku na swoim łóżku. Była to szczupła dziewczyna o czarnych, bardzo kręconych włosach, cerze, o której większość dziewczyn mogła tylko pomarzyć, zielonych oczach i szpicowatym nosie. Miała zamknięte oczy.
-Cześć Ania!
-Skąd wiesz jak się nazywam?-zapytałam ze zdziwieniem.
-Wszyscy już wiedzą. Jesteś siostrą Krzyśka-odpowiedziała z uśmiechem.
-Ja nazywam się Ela Lesowska.
Uścosnęłyśmy sobie dłonie.
Do pokoju wszedł mój brat.
-No to od czego zaczynamy?
-Może od tego, że dowiem się jaki dar ma Ela?-wtrąciłam.
-Nawet jak ma zamknięte oczy to widzi wszystkie żywe organizmy, czuje ich obecność i myśli, ale ich nie słyszy. Tak samo jest z Robertem-teraz zwrócił się w stronę dziewczyny-Musimy iść na arenę. Tam zaczniemy ćwiczenia.
Wyszliśmy w trójkę z pokoju. Elka zarzuciła na siebie skórzaną kurtkę, a ja i Krzysiek poszliśmy (a w zasadzie pobiegliśmy) do swoich pokoi po coś cieplejszego. Spotkaliśmy się na dole przy drzwiach wyjściowych. Przeszliśmy przez nie, a potem nakierowaliśmy się w stronę  lasu za domem.. Myśląc logicznie doszłam do wniosku, że tam musi być ta arena. Szliśmy coraz głębiej i głębiej, a słońce jaśniało już w połowie nieba rozświetlając konary i korony drzew od lewej strony - wschodu.
  Doszliśmy na małą polanę wśród drzew. Był w jej środku narysowany wielki, czerwony okrąg. Musiała to być arena. Elka usiadła w środku koła po turecku. Zamknęła oczy i skupiła się. Po chwili wstała już z otwartymi powiekami.
-Zaczynamy.
Krzysiek uniósł ręce z rozpostartymi palcami przywołując silny podmuch wiatru. Zatrzymał go przed dziewczyną, która najwyraźniej była na to przygotowana. Wiatr kotłował się przed nią. Mój brat zrobił ruch koła i wiatr otoczył Elkę tworząc małe tornado. Krzysiek zmierzał w stronę niewidocznej dziewczyny. Podszedł do wała z powietrza i... zamierzył się ręką z całej siły w niego na wysokości ramienia. Krzyknęłam zakrywając usta rękoma. Przecież on może jej coś zrobić! Wszystko działo się w ułamkach sekund. Zobaczyłam nogę wystającą zza tornada i uderzającą w rękę chłopaka. No tak. Ela wiedziała, co się dzieje mimo tego, że nie mogła nic zobaczyć, wyczuła go. Reszta treningu trwała podobnie. Po części zajęć obronnych przeszli do ćwiczeń z ataku, ciosów, uników w starciu "face to face" z przeciwnikiem. Stanęli obok siebie, a ja podeszłam bliżej, żeby słyszeć, co mówi Krzysiek. Gdy mnie zobaczył, powiedział:
-No, stań koło nas, też poćwiczysz.
-Yyy ja?-zapytałam przypominając sobie moją kordynację i refleks z zajęć w-f. Byłam beznadziejna.
-Nie widzę to nikogo innego. No, już ustawiaj się koło Elki.
Posłuchałam go, mimo że wiedziałam jak źle mogło to się skończyć.
-Najpierw zaczniemy od ustawienia nóg - zaczął instruować mój brat. -Muszą być daleko rozstawione. Jedna z tyłu, druga przed nią lekko zgięta. Pozycja musi być stabilna i pewna.
Podszedł do każdej z nas i pokazał co jest ważne. Potem mówił dalej:
-Teraz nogi. Musicie umieć dobrze kopać. Ma to być wysoko, żeby dosięgnęło przeciwnika, mocno, żeby go powaliło i szybko, żeby go zaskoczyło. Wyprzedź ofiarę, bo to ty się nią staniesz.
Ostatnie zdanie postanowiłam zapamiętać, bo było naprawdę mądre. Po tych słowach zaczęliśmy ćwiczyć ruchy nóg. Elka miała już jakieś doświadczenie, ale i tak uczyła się razem ze mną podstaw. Najpierw musiałyśmy trzymać równowagę na jednej nodze przez długi czas. Krzysiek kazał nam też krążenie rąk dla utrudnienia. Po kilku moich upadkach i podniesieniach zmieniliśmy przeszkodę w ćwiczeniu. Trzeba bylo przechylać się na różne strony podawane przez naszego nauczyciela. Robiło się coraz nudniej i wszystkie ruchy wykonywane przeze mnie były już automatyczne. Powiedziałam to na głos a brat wyszczerzył zęby i stwierdził:
-O taki efekt chodziło.
Skończyliśmy więc ćwiczenia na arenie i poszliśmy do lasu. Krzysiek zaczął zdzierać z niektórych drzew korę mniej więcej na poziomym środku drzewa na wysokości jego piersi. Patrzyłam na to zdziwiona, nie wiedziałam po co to robi.
Spojrzałam na Elkę. Na ustach malował jej się teraz lekki uśmiech pewności.
-Po co on zdziera tą korę z drzew?
-Zobaczysz-odpowiedziała krótko sympatycznym głosem patrząc w stronę słońca. Krzysiek skończył i odwrócił się w naszą stronę.
-Drzewa z obdartą korą to wasi wrogowie. Miejsca, w których jest uszkodzone to ich serce. Musicie kopnąć go w to miejsce. Noto ruszajcie!
Każda z nas podbiegła do jakiegokolwiek oznaczego drzewa. Wycelowałam w miejsce, wyrzuciłam nogę w górę uderzając niżej niż wydrapana kora. Odbiłam się od drzewa siłą kopnięcia i spadłam na plecy uderzając głową o ziemię. Krzysiek od razu rzucił się w moją stronę biegiem.
-Ania!  Nic ci nie jest?!
-Nie, wszystko OK.
Mimo mojego zapewnienia brat biegł co sił w nogach. Po chwili był już obok i klęcząc na ziemi objął mnie ramieniem.
-Chodź, musimy cię zabrać do pielęgniarki. Twoja głowa była już nadwyrężona.
-Nie, nie trzeba. Nic mi nie jest.
Poatrzyłam na Elkę. Właśnie szła w naszą stronę. Kucnęła przy nas i powiedziała:
-Ania, musisz iść się zbadać. Jeżeli tego nie zrobisz, możesz stracić możliwość posiadania daru.
Te słowa bardzo dobrze zrozumiałam i wstałam z ziemi podtrzymując się na Krzyśku. W trójkę ruszyliśmy w stronę Domu. Przerwałam ciszę, która nas otaczała cicho mówiąc:
-Przepraszam, że rozwaliłam wam zajęcia...
To nie twoja wina-powiedział Krzysiek.-Za dużo od ciebie wymagałem.
-A mi i tak nie chciało się dłużej ćwiczyć - dopowiedziała z uśmiechem Ela.
Cieszyłam się, że nie byli na mnie źli. Popatrzyłam przed siebie i zobaczyłam tylne mury domu. Wyglądał jak jeden z domów w okolicy mojego starego mieszkania. Pomyślałam o Łucji. Pewnie się o mnie martwi, muszę do niej pojechać albo chociaż zadzwonić.
Weszliśmy do Domu Awarbs prawym bocznym wejściem: drewnianymi drzwiami ze srebrną klamką. Prowadziły prosto do pokoju szpitalnego. Krzysiek i Elka zaprowadzili mnie do łóżka, gdzie usiadłam. Dziewczyna poszła po pielęgniarkę a brat został ze mną.
-Można stąd gdzieś zadzwonić?-zapytałam.
Krzysiek odpowiedział mechanicznie zamyślony wskazując na drzwi.
-Tak, tak. Na korytarzu mamy telefon.
Po chwili Ela wróciła z pielęgniarką. Była to chudziutka i niska starsza pani o zaróżowionych policzkach i bardzo sympatycznym wyrazie twarzy. Na nosie miała okulary z czarnymi oprawkami, a na szyi lśniące, białe perły. Ubrana była jak zwykła pielęgniarka, na biało. Podeszła do mnie, zadała kilka pytań o to co mnie boli, obejrzała te miejsca, pobrała krew i powiedziała, że nic mi nie jest i mogę iść. Wyszłam razem z Elą, a Krzysiek został i rozmawiał jeszcze z pielęgniarką.
-Ania, ja zaraz mam następne zajęcia, ale mogę z tobą zostać jeśli chcesz.
-Nie, nie, idź, ja i tak chcę jeszcze do kogoś zadzwonić.
-Napewno?
-Tak, wszystko OK.
-No dobrze, to do zobaczenia.
-Do zobaczenia-odpowiedziałam z wdzięcznym uśmiechem.
Podeszłam do wiszącego na ścianie, białego telefonu. Odetchnęłam głęboko i wybrałam numer. Usłyszałam w słuchawce głos Łucji.
-Halo?
-Łucja? To ja... Ania.
Głos zaczął mi się łamać.
-Jaka Ania? Nie znam nikogo takiego...
-Nie wygłupiaj się.
Zaśmiałam się bardzo nerwowo.
-Przepraszam, straciłam pamięć i nie pamiętam większości osób. Nie wiem, kim jesteś... Przepraszam, cześć.
-Łucja...
Usłyszałam odkładaną słuchawkę, ale odpowiedziałam cicho:
-Cześć...
Wszystko się tak nagle zmieniło. Nie wiedziałam co zrobić. Jakby tego było mało, zza rogu wyszedł Krzysiek. Widząc moją minę szybko podbiegł do mnie i z niepokojem zapytał:
-Co cię boli? Co jest? Wiedziałem, że jednak nie jest dobrze!
-Nie... nie... wszystko z głową okej. Ja pójdę odpocząć. Tak, idę do pokoju się położyć.
Zwróciłam się w stronę schodów lekko się chwiejąc. Krzysiek z przerażeniem cały czas podtrzymywał mnie pod rękę, a ja mechanicznie szłam do przodu po schodach. Byłam w lekkim szoku. Doszliśmy do pokoju, weszliśmy do środka. Wszystko leżało na tych samych miejscach jak wtedy, gdy wychodziliśmy, ale w mojej głowie wszystko się poprzestawiało.
   Usiadłam na łóżku pogrążona głęboko w myślach. Myślałam i myślałam o tym wszystkim. O naszych wspomnieniach. O tym, że te, które przeżyłyśmy tylko we dwie będę pamiętała tylko ja i nikt inny. Poczułam się samotna. Myślałam tak długo, że nie wiadomo kiedy za oknem zrobiło się ciemno. Z całych moich przemyśleń wynikł jeden wniosek: to dobrze, że zapomniała. Nie będzie tęsknić, bo nie ma za kim, bo mnie nie pamięta. Dobrze.
   Położyłam się w ubraniach i przytuliłam do kołdry. Pomyślałam, że jutro będzie nowy dzień, że pójdę na zajęcia kogoś i będę się przyglądać, że wszystko będzie dobrze. I zasnęłam.

* * *

Tym kończę Rozdział IV i przepraszam za błędy w pisowni, ale piszę na komórce i czasem nie uważam na to, co napiszę ;)
Pozdrawiam i miłego wieczoru xd.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział III

   Krzysiek pomógł wyjść mi z samochodu. Objął mnie wokół pasa, żebym nie upadła. Lekko kulałam na lewą nogę, brat szedł podtrzymując mnie z drugiej strony. Dróżką wyłożoną kamieniami zbliżaliśmy się do domu. Im byliśmy bliżej, tym było wyraźniej słychać rozmowy różnych osób. Podeszliśmy do wielkich, drewnianych drzwi, a właściwie wrót z wielką kołatką. Krzysiek zastukał nim jakiś rytm, a potem drzwi się otworzyły. Stał za nimi wysoki szatyn. Spojrzałam w górę, prosto w jego oczy. Były koloru brązowego. Zerknął na mnie, a ja szybko opuściłam wzrok. Na oko miał jakieś 17 lat.
-Cześć, nazywam się Arek.
Wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się szeroko. Uścisnęliśmy sobie dłoń.
-Ania.
-Oprowadzić cię po domu?
Krzysiek wtrącił się, gdy już chciałam się zgodzić.
-Ekhem, Ania jest zmęczona, musi iść się położyć.
-Mieliście...
-...Nieprzyjemne spotkanie. Szczegóły opowiem potem-dokończył mój brat. Postanowiłam nie pytać, nie miałam na to siły, chciałam tylko się położyć i zasnąć. W głowie czułam pulsujący ból. Złapałam się ręką w bolące miejsce. Poczułam, że dotykam czegoś płynnego. Skrzywiłam się. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Tak jak się spodziewałam była na niej moja własna krew.
-Chodź, musimy iść do pomieszczenia szpitalnego cię opatrzyć.
Weszliśmy do budynku. Większość osób była w moim wieku, trochę młodsza lub starsza. Wszyscy przyglądali nam się z ciekawością, gdy przechodziliśmy obok rozmowy ucichały, niektórzy okazywali milczące zrozumienie, inni tylko patrzyli beznamiętnie, niektórzy witali się z Krzyśkiem. Dziewczyna o rudych, prostych włosach, piegowatej twarzy i szczupłej sylwetce podeszła do nas i przywitała się:
-Hej! Nicol jestem.
Uśmiechnęłam się do niej blado.
-Krzysiek, idź coś zjeść, ja zaprowadzę ją do pokoju-powiedziała nowa znajoma ze szczerym uśmiechem. Krzysiek nie był zbyt szczęśliwy na ten pomysł.
-No nie wiem...
-Idź -powiedziałam - już wystarczająco się zmęczyłeś.
Pocałowałam go w policzek. Nicol objęła mnie tak jak brat wcześniej tylko delikatniej. Najpierw poszłyśmy do pokoju szpitalnego. Była to duża sala z kilkoma łóżkami i zasłonami. Był też tam pokój ze wszystkimi potrzebnymi do opatrunków rzeczami. Właśnie tam poszłyśmy i pielęgniarka nakleiła mi kawał plastra na głowę. Wyszłyśmy. Nakierowałyśmy się w stronę drewnianych schodów.
-Kim jest dla ciebie Krzysiek? Jak wychodził wtedy z Domu był bardzo zestresowany -spytała dość nieśmiało rudowłosa.
-To mój brat.
Dziewczyna okazywała lekkie zdziwienie.
-Brat? Myślałam, że jesteście parą.
Zaśmiałam się, co, jak się zaraz okazało, było bolesne dla moich mięśni ciała.
   Wchodziłyśmy powoli po schodach. W końcu dotarłyśmy na pierwsze piętro. Było tam wiele drzwi z numerami id 1-30. Zauważyłam, że brakuje pokojów z numerami 25 i 12. Po chwili zrozumiałam, że to ma związek z datą.
-Twój pokój to ten.
Wskazała mi drzwi z numerem 11 i podała mi klucz. Szczrze mówiąc nie wiem skąd on wziął jej się w dłoni. Podeszłam, przekręciłam kluczyk wielkości kciuka w zamku i nacisnęłam na klamkę. Przede mną ukazał się wspaniały pokój. Jego ściany były zrobione z białego, brzozowego drewna. Przymknęłam oczy i wciągnęłam głeboko powietrze. Jego naturalny zapach uderzył w moje nozdrza, a ja poczułam się jakbym mieszkała tu od zawsze. Otworzyłam szerzej drzwi. Zobaczyłam, że pokój jest przyjemnie mały. Po lewej stronie stało jedoosobowe łóżko z kołdrą w niebieskim kolorze ułożoną na nim nie pozostawiając żadnego zagięcia. Biała poduszka w błękitne groszki leżała na górze, za nią była rzeźbiona w kwiaty rama z brązowego drewna.
Po prawej stronie stał ceglany kominek, w którym już się paliły kołki dając przyjemne ciepło. Koło niego był duży, biały bujany fotel. Przede mną na końcu pokoju było duże, prostokątne okno z widokiem na sosnowo-brzozowy las i na strumyk, który częściowo był od góry skuty lodem.
Z prawej strony, przed kominkiem .były drzwi. Prowadziły do toalety. Kafeliki były w dwóch odcieniach niebieskiego i zielone na podłodze jak i przy dole ścian. Ściana tworzyła "fale". Na dole zielona, wyżej ciemnoniebieska, na górze błękitna. W pomieszczeniu mieściła się wanna w jasnoniebieskie kafelki, kabina WC i umywalka zrobiona z białego granitu.
-I jak? Podoba się?
-Jest... cudowny.
Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Choć byłam strasznie zmęczona, chciałam żeby Nicol opowiedziała mi coś o Domu Awarbs. Dziewczyna usiadła koło mnie, a ja zapytałam jej:
-Jaki masz dar?
-Światło. Mogę z nim robić wszystko. Zabrać je z lampy, trzymać u siebie i oświetlić drogę, znów spowrotem umieścić je w lampie. Hehe, lubię też nabierać młodych, którzy dopiero przybyli do domu, że tu lampy są na klaśnięcie.
W tym momencie zademonstrowała: klasnęła- światło zgasło, drugi raz klasnęła- znów zrobiło się jasno. Zaczęłam się śmiać. Uśmiechnięta Nicol podniosła się i wyszła z pokoju mówiąc, żebym odpoczęła. Poczułam znużenie i byłam już zmęczona wszystkim, więc zdjęłam buty, położyłam się na łóżku, przykryłam i wpatrzona w trzaskający ogień w kominku zasnęłam.

* * *

   Obudziłam się i spojrzałam na okno. Słońce właśnie zachodziło, a to miejsce wydało mi się jeszcze piękniejsze. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Wiele osób kręciło się na korytarzu, ale nie zwracali na mnie szczególnej uwagi. Wszyscy gdzieś spieszyli. Chodzili od pokoju do pokoju, schodzili na dół. Zaciekawiło mnie to, skierowałam się w stronę schodów. Większość osób już tam była, trzymali coś w rękach. Wzrokiem odszukałam Nicol. Tylko ją znałam. Zaczęłam przechodzić pomiędzy innymi raz po raz nadeptując im na nogi, ale oni nic mi nie mówili. Byli pogrążeni w myślach i smutku. Widziałam to na ich twarzach. W końcu dotarłam do mojej znajomej.
-Co się dzieje?
-Zaraz się zacznie. Chodź.
Wyciągnęła mnie przed wszystkich ciągnąc za nadgarstek, wyszłyśmy na dwór a reszta ruszyła za nami. Gdy wszyscy już byli na zewnątrz, z lasu wyszedł Krzysiek. Był w takim nastroju jak wszyscy.
-Siostry i bracia z rodu Awarbats! Dzisiaj wszyscy jesteśmy pełni zadumy i żalu. Wczoraj zapewne Nabru zabili wiele ludzi takich jak my. Przez cały rok Wysłannicy zbierali młodych ludzi Awarbats i przyprowadzali ich tutaj, gdzie mogą bezpiecznie żyć. Niestety nie jesteśmy w stanie uratować wszuystkich, dlatego dziś, jak co roku oddajmy im szacunek. Oddajmy szacunek niewinnym dzieciom.
W tym momencie wszyscy potarli zapałkami o siarkę zapalając je. Zorientowałam się, że te rzeczy w ich dłoniach to były lampiony. Zapalili je od środka i puszczali do góry patrząc jak odlatują rozświetlając czarną noc.
   Wszyscy powoli zaczęli schodzić się w ciszy do Domu. Ja nie wiedziałam co o tym sądzić. Powiedział, że jacyś Wysłannicy szukali osoby z rodu Awarbats przez cały rok. Czemu więc Krzysiek czekał aż do tego dnia? Zapomniał o mnie? Zastanawiał się, czy jestem mu potrzebna? Czy mnie uratować, czy zostawić? Może wcale mnie nie chciał tu przywieźć. Poczułam w oczach łzy złości i smutku. Poszłam zaraz za nim do jego pokoju. Nie potrafiłam zapanować nad emocjami.
-Czemu?! Czemu przyszedłeś tak późno?! Nie chciałeś mnie, tak?! Pewnie byłoby ci na rękę nie męczenie się z kimś takim jak ja! A ja tak się cieszyłam, że brat jest przy mnie!
Krzysiek podszedł do mnie i otarł łzę z policzka.
-Kocham cię, nawet nie wiesz jak chciałem przyjść wcześniej... Ale nie mogłem. Nasi rodzice stwarzali za duże pozory, że cię kochają. Jeszcze po moim "zaginięciu" tak bardzo musiałaś im zaufać. Zostali ci tylko oni. Pokochałaś ich. Nie byłabyś w stanie ich opuścič, nie uwierzyłabyć gdybyś sama nie zobaczyła, że oni cię nie kochają i tak naprawdę chcą, żebyś zniknęła. Z innymi tak nie było, większość była traktowana jak śmiecie i bardzo łatwo nam zaczynali ufać. Z tobą było inaczej, nie mogłaś się dowiedzieć, że ja tak naprawdę nie zaginąłem, więc oni chcieli żebyś im całkiem zaufała. Kocham cię, Ania. Zawsze będziesz moją małą, najdroższą siostrą, pamiętaj.
Uspokoiłam się i przytuliłam do niego. Wierzyłam mu. Wierzyłam mu całym sercem, on był jedyną osobą, której mogłam teraz zaufać.
-Idź do siebie spać, jutro zaczniemy zajęcia. Przed tym będę musiał ci opowiedzieć jeszcze o tym dniu, kiedy uciekliśmy...
-Wiem, miałam właśnie spytać, czy mi powiesz, co się wtedy wydarzyło. -A! Masz jeszcze rzeczy do ubrania. Kupiłem ci kilka luźnych koszulek, weź coś jako piżamę i śpij dobrze. Dobranoc.
Brat podał mi dużą torbę.
-Dobranoc.
Poszłam na górę do swojego pokoju, wzięłam ciepłą kąpiel w wannie, ubrałam się w dużą koszulkę z długim rękawem w brązowym kolorze i jakieś różowe spodenki przed kolano. Weszłam pod ciepłą kołdrę drugi raz w tym dniu i już po chwili spałam.

* * *

Koniec trzeciego rozdziału ;D. Życzę Wam na jutrzejszą Wigilię wszystkiego dobrego!!!
Pozdrawiam :)

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział II

To imię i ten głos znałam. Krzysiek. Mój zaginiony brat. Starszy 3 lata, którego znałam do 12. roku życia. On miał 15 lat kiedy zaginął. Wiem, że to było podczas świąt w górach. Jak przez mgłę pamiętam notkę z gazety:
Dnia 25.12.2010 zaginął Krzysztof Dąbek lat 15, wzrost 180, kolor włosów-czarny. Każdego, kto zauważyłby go w pobliżu Karpat proszony jest o niezwoczne poinformanie policji.
Poniżej było umieszczone jego zdjęcie. Mijały dni. Tygodnie. Miesiące. Nikt nic nie widział, jedynie tylko czasem jakieś pomyłki dające nadzieję. Rodzice pogodzili się z tym, że najprawdopodobniej nie żyje. Ja nie. Zawsze miałam nadzieję, że do nas wróci, cały i zdrowy, znowu będzie rozśmieszał mnie, pomagał w lekcjach... Mama pozbawiała mnie tej nadzieji z każdym kolejnym dniem, z chłodem wymalowanym na twarzy mówiła zdanie, które już dobrze pamiętałam: Co się już stało, to się nigdy nie odstanie! Miajały lata. Powoli zaczynałam zapominać. Teraz miałam tyle lat ile on jak zaginął.
   Płakałam jeszcze bardziej, ze szczęści. Miałam w ramionach mojego brata, który zawsze się za mną wstawi, pomoże... Tyle pytań cisnęło na usta. Zdołałam wykrztusić tylko jedno słowo.
-Jak?
-Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Nie możesz wrócić do domu.
Odsunął mnie lekko od siebie, złapał za ramiona i popatrzył prosto w oczy:
-Jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy uciekać. Od kiedy nie ma cię w domu?
Byłam tak zdezorientowana jego podenerwowanym głosem i całą tą sytuacją, że nie wiedziałam. Straciłam poczucie czasu.
-Od kiedy?!
-Około godziny, może więcej.. nie wiem.
-Myślisz, że mogą cię już szukać?
Zastanowiłam się.
-Możliwe. Trzeba ich uspokoić, wymyśle jakąś wymówkę, żeby cię nie wydać. To ja do nich pój...
-Nie! Oni nie są przyjaciółmi, nawet nie myśl tam wracać.
-Że co?! Przychodzisz sobie niewiadomo skąd ani jak i zabraniasz spotkać mi się z własną rodziną?!- wybuchłam pełna żalu i narastających emocji, na ostatnie słowo położyłam duży nacisk, podkreślając jego ważność. Krzysiek emanował takim spokojem, jakby nie miał żadnych problemów zmartwień i jakby żył sobie spokojnie. Powiedział tylko:
-Rozumiem twoje oburzenie, ale to nie czas na kłótnie.
-NIE CZAS NA KŁÓ...?!
Brat szybko zasłonił mi usta ręką. Tym razem przerwało mi nawoływanie. To była mama, tato i inni z rodziny. Byłam tak zdezorientowana i nie wiedziałam po czyjej stanąć stronie. W zasadzie nie wiedziałam po co o tym myślę, bo przecież właśnie byłam w uścisku Krzyśka i nie miałam jak mu się wyrwać. Moje przemyślenia nie miały więc najmniejszego sensu. Uspokoiłam się i przestałam wyrywać. Brat poluźnił ramiona. Mimo wszystko nie wiedziałam dalej co się z nim działo.
-Więc jak? Przestaniesz prostestować i zaufasz mi?
-I tak raczej nie mam innego wyjścia.
-Trzeba działać szybko. Chodź!
Wziął mnie za rękę i pobiegliśmy przez małouczęszczaną i ciemną uliczkę. Biegliśmy, z brukowanej uliczki w ścieżkę w lesie. Było bardzo cicho i mrocznie. Pomiędzy nami były drzewa bez liści. Ich gołe gałęzie wyglądały jakby chciały nas otoczyć, dopaść. Księżyc świecił białym blaskiem, zakrywało go kilka małych chmur. Mimo to jego światło przebijało się przez nie.
   Zwolniliśmy. Było jeszcze gorzej. Tak cicho. Zaczęliśmy się rozglądać na boki. Serce biło mi jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Tak bardzo się bałam. Szliśmy powoli lecz nerwowo przed siebie.
-Gdzie idziemy...?- szepnęłam.
-Do samochodu -odpowiedział tak samo cicho.
-Do samochodu? W środku lasu
Powiedziałam już głośniej i zaczęłam się zastanawiać, czy może nie postradał zmysłów.
-Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie, zapamiętuj wszystko co powiem, to bardzo ważne. Ja nie zaginąłem. Jesteśmy z rodu Awarbats, a każdy z nich w wieku 15 lat dojrzewa i odkrywa w sobie dar, taki talent. Mamy swoje domy, które nazywamy Domy Awarbs. W nich uczymy się wszystkiego w zależności jaki dar kto ma. Ale musimy się ukrywać. Nawet nasi rodzice chcą nas pozbawić tego, nie chcą żebyśmy żyli, bo wiedzą, że możemy zabić ich braci i siostry z rodu Nabru. Oni są źli, zabijają ludzi i nas, Awarbatsów. Żywią się myślami, szczególnie tymi dobrymi. Sami przeszli na "ciemną stronę" i teraz są jak zwierzęta.
"Heh, tekst niczym ze Star Wars"- pomyślałam głupkowato.
-Potrzebują tylko myśli. Pozbawiają życia innych istot, żeby przeżyć. Ci, którzy próbowali tego nie robić, z szaleństwa popełniali samobójstwa.
-Nie da się im jakoś pomóc?
-Nie... Dla nich nie ma już pomocy. Mają do wyboru zabijać innych lub zabić siebie. Dobra, ale wróćmy do rodziców. Oni są rodziną Nabru, wtedy w górach.. Zostawili mnie wśród innych. To było okropne dla 15letniego chłopca. Musiałem się bronić, uciekać. Cudem mi się udało... Nie chcę o tym opowiadać. Oni robią to zawsze 25.12., wtedy jest zima, śnieg, nikt ich nie podejrzewa. Zabijają lub straszą niewinne dzieci, żeby potem nie mogły w pełni władać swoimi darami. Po tym jak uciekłem znalazł mnie jeden z dorosłych Awarbats i zabrał mnie do Domu. Tam szkoliłem się. Pewnie zastanawia cię jaki mam dar. Więc patrz.
Popatrzyłam na niego, nie wiedziałam o co mu chodzi. Po chwili liście z ziemi lekko się poderwały do góry. Zawiało je wkoło mnie otaczając moje nogi.
-Władasz wiatrem?
-Haha, tak. Mi przypadł żywioł, bardzo silna broń.
Szliśmy dalej przez ciemny las. Już się tak bardzo nie bałam. Dalej było cicho. Pogrążyłam się w myślach. Co ze mną będzie? Mam tak wszystko zostawić? Przecież mam przyjaciół.
-Łucja! Nie mogę jej zostawić, przecież mnie potrzebuje! Nie mogę, rozumiesz Krzysiek? Nie!-zaczęłam wydzierać się jak opętana.
-Cicho, ciii...
Znów mnie przytulił, a ja znowu cieszyłam się, że brat jest przy mnie. Mimo jego obecności czułam samotność, co będzie z Łucją chorą na raka?
-Nie chcę jej zostawić..
Z oczu popłynęła łza. Powoli się uspokajałam. Spojrzałam na twarz brata. Był... przerażony.
-Co ci...
Po raz kolejny zostałam przez niego uciszona. Złapał mnie za ramię, przybliżył usta do ucha i szepnął jak najcichszym głosem:
-Oni tu są. Bądź cicho, jak dam znak, biegnij przed siebie. W razie czego walcz jak potrafisz, kocham cię.
Drzewa znów wydały mi się tak mroczne. Za każdym z nich mógł się czaić ktoś, kto chciał mnie zabić. Patrzyłam wokoło siebie. Zerknęłam na Krzyśka. Jego prawa ręka uniosła się szybko wskazując naprzód. Natychmiast ruszyłam biegiem przed siebie, słyszałam za sobą szybkie kroki. Biegłam ile sił w nogach, nie patrzyłam do tyłu. Nagle coś mocno uderzyło mnie w tył głowy, upadłam. Potem tylko słyszałam piszczenie w uchu, którym uderzyłam o ziemię. Otoczyła mnie ciemność.

* * *

   Obudziłam się w samochodzie leżąc na tylnych siedzeniach. Czułam pulsujący ból głowy. Chciałam się podnieść, ale było mi zbyt słabo. Ktoś popatrzył na mnie z siedzenia kieriwcy i czułam jak samochód zjeżdża na pobocze.
-Dobrze się czujesz?
Brat. Krzysiek. Dotarło do mnie co się wydarzyło. Nie chciałam pytać jakim cudem przeżyliśmy. Zaciekawiło mnie to, gdzie się zatrzymaliśmy. Słońce świeciło zza horyzontu. Podniosłam się lekko. Ujrzałam piękne drzewa, las. Pośród nich stał drewniany dom. Miał około trzy piętra, był ogromny. Takiego wspaniałego budynku zrobionego z natury jeszcze nie widziałam. Po prawej porastały go zielone rośli, po prawej miał zachwycające szczegółami płaskorzeźby wykonane w brzozowym drewnie. Obok domu płynął szybko potok. Jego szum uspokajał mnie. Poczułam się jak u siebie.
-Witaj w Domu Awarbs, siostrzyczko.

* * *

Koniec drugiego rozdziału ;) Pozdrawiam czytelników, mam nadzieję, że wytrwaliście do końca :D.

Rozdział I

   - Wesołych świąt!!! Szczęśliwego nowego  roku!!! -ryknął do mnie ktoś z rodziny. Niebardzo więdząc kto, odpowiedziałam przed siebie tłumiąc cisnące się do oczu łzy:
-Nawzajem...
Nie, przyszły rok nie mógł być szczęśliwy.
 Przymknęłam lekko oczy i ruszyłam do drzwi czując, że już dłużej nie wytrzymam. Szybko założyłam na siebie długi, czarny płaszcz włożyłam nogi w skórzane kozaki, łzy spływały mi już po policzku, nerwowo złapałam za klamkę.
-A ty gdzie się wybierasz, Ania?
To był głos mojej mamy. Zdziwionej mamy.
-Muszę.. przejść się na świeżym powietrzu-odpowiedziałam nie odwracając się.
   Otworzyłam drzwi nie zwracając uwagi na protesty mamy, a mroźny wiatr rozwiał moje włosy. Wyszłam w ciemną noc. Tylko jedna lampa świeciła wśród domów. Oddalając się od domu słyszałam przycichające już śpiewane kolędy. Teraz już nie próbowałam opanować łez. W głowie cały czas miałam bliską mi przyjaciółkę mówiącą:
-Jestem coraz słabsza... Ja tego nie wytrzymam... Nie chcę się leczyć, nie chcę pomocy. Sama mogę to zakończyć. Raz na zawsze. Już nikt nie będzie musiał się ze mną męczyć.
"Raz na zawsze" - te słowa odbijały sę echem w moich myślach. Nie, nie, nie, ona nie może tego zrobić! Nakierowałam się w stronę światła latarni, usiadłam na krawężniku obok. Znając moje szczęście każdy wie co się wydarzy. Światło zgasło, a ja zostałam sama pośród ciemności.
- Może to i dobrze, nikt mnie teraz nie zobaczy...- powiedziałam sama do siebie. Pogrążyłam się w myślach. Nie chciałam jej stracić. Jej nałóg palenia, to że piła w tak młodym wieku tylko pomogło nowotworowi w jej ciele się rozprzestrzenić. Ona nie chce żyć. Od jakiegoś czasu planuje samobójstwo. To wszystko działo się tak szybko, nie wiedziałam co robić. Może mogłabym założyć fundację na rzecz jej rehebilitacji? Albo zorganizować wolontariat do pomocy? Moje przemyślenia przerwało szczekanie psa. Zwierzę zbliżało się bardzo szybko. Bardziej niepokojącą rzeczą było to, że za psem szedł jego właściciel, który wyglądał gorzej niż sam czworonóg. Szybko wstałam, a gdy to robiłam kości w nogach głośno mi strzyknęły. Bolało. Pies był już blisko.
- Boguś, do nogi! -krzyknął zakapturzony właściciel głosem niskim i groźnym, niepasującym do nazwy zwierzęcia.
-A co taka młoda panienka robi sama w noc wigilijną? -powiedział głosem budzącym niesmak.
-Nie powinno to pana interesować.
-Taak? A to się jeszcze okaże!
Szybkim ruchem złapał mnie za rękę, jego obleśne i silne palce otoczyły mój nadgarstek. Wykręcił mi go do tyłu. Zaczęłam drzeć się o pomoc, ale on tylko zakrył mi usta. Zaczął szeptać zdyszanym, nieświeżym oddechem:
-Uspokój się, gówniaro, bo jak nie, to już Boguś się tobą zajmie. Trochę zgłodniał przez dwa dni.
Zaśmiał się podle. Nie mogłam pozwolić na takie pomiatanie sobą. Kopnęłam go w krocze, a wydostając się z jego uścisku w obrocie uderzyłam go ręką w twarz. To było bardzo złe posunięcie. Mężczyzna złapał mnie wtedy za łokieć, a ja nie mogłam się wyrwać. Popatrzyłam za niego. Zbliżał się ktoś inny. Skradał się z ciężką, metalową rurą. Poziom mojego strachu wzrósł jeszcze bardziej. Gdy już miałam się zacząć wydzierać, nieznajomy dał znak, żebym siedziała cicho. Czy on jest po mojej stronie? W myślach kłębiło mi się pełno myśli, wszystko działo się w ciągu kilkunastu sekund. Nieznajomy zbliżył się. Pierwszy mężczyzna zobaczył, że ja na coś patrzę i odwrócił się. Drugi nieznajomy podniósł metalowy przedmiot i wymierzył mu cios w głowę. Zły facet leżał już na ziemi. Byłam przerażona.
-No i co?! Co teraz zrobimy? On może nie żyć! Kim jesteś, kim on był i dlaczego mi pomagasz? O Jezu.
-Nie bój się, już wszystko dobrze.
Powiedział i objął mnie delikatnie. Zaczęłam cicho płakać w jego ramionach.
-Jestem Krzysiek i mam wrażenie, że coś nas łączy.
Tak. To imię już znałam. Znałam je wręcz doskonale, nie mogłam w to uwierzyć. Wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane.

* * *

Witam na moim blogu ;). Dopiero zaczynam. Mam nadzieję, że zaciekawią was dalsze losy dziewczyny. Pozdrawiam wszystkich i życzę, żeby te święta były naprawdę szczęśliwe.
(Następne rozdziały będą pewnie dłuższe :D.)