środa, 8 stycznia 2014

Rozdział VI

   Przerażenie trochę minęło. Poczułam się przy nim lepiej, na ile było to możliwe w tej sytuacji. Rozpłakałam się, a Arek objął mnie.
-Hej, Ania, wszystko będzie OK. Teraz musimy uciekać, dopóki nie wiedzą, że tu jesteśmy.
Z trudem powstrzymałam potok łez i ruszyłam za chłopakiem. Szliśmy szybkim marszem rozglądając się na boki. Zapytałam cicho:
-Czemu nie zostałeś... z innymi..?
-Nie mogłem, nawet gdybym chciał, to nie mogę być z dala od ciebie. Mamy te same dary. Więź Darów, rozumiesz?
-Tak-odpowiedziałam krótko.
Znowu zapadła cisza. Szliśmy dalej pomiędzy drzewami. Nie wiedziałam, gdzie idziemy. Wyczułam, że Arek też tego nie wie, co mnie trochę zaniepokoiło. Co jeżeli ciągle chodzimy w kółko? Albo, co gorsza, wracamy? Trudno, musieliśmy iść przed siebie i tyle. Nie było innego wyjścia. Zrobiło mi się niedobrze z nadmiaru emocji. Brzuch bolał mnie ze stresu.
-Zaczekaj chwilę...-poprosiłam mojego towarzysza podpierając się jedną ręką drzewa i pochylając się wciąganęłam głęboko powietrze.
  Arek nie odpowiedział mi, więc podniosłam głowę i zobaczyłam, że stanął jak wryty. Gdy chciałam podejść do niego, dał mi ręką znak, żebym została. Nie wiem jak się zorientował, że zamierzam iść, stał tyłem. Poczułam, że bardziej ściska mi żołądek i gardło. Nabru. Tak, to pewnie jeden z nich. Znów w mojej ręce znalazł się pistolet gotowy do strzału. Mimo znaku Arka i mimo mojego strachu wyszłam zza drzewa i stanęłam obok chłopaka. Usłyszałam męski głos z dala. Zdziwiłam się. Kto siedzi w lesie i mówi sam do siebie?
-Arek-szepnęłam.-Co on robi?
-To jest chyba Joseph H'akim. Szaleniec z Ameryki. Tak, to on.
-To Nabru? Co on robi?
-Nie, on jest zwykłym człowiekiem. Po tym, jak zamordował swoją żonę, oszalał. Odsiedział wyrok i przyjechał tutaj. Teraz czyta wiersze i recytuje je do... żony. Mieszka w lesie.
-Skąd wiesz?
-Wszyscy wiedzą. Ktoś kiedyś go spotkał i opowiedział o tym. Mówił, że przestawił się Joseph H'akim, a potem traktował go, jakby wcale nikogo obok niego nie było. Dziwny człowiek.
Ta historia wydawała się niewiarygodna lecz właśnie około 20 metrów dalej stał mężczyzna trzymający książeczkę w dłoni i zerkający do niej co chwilę mówił coś w stronę nieba.
-Może wie, jak stąd wyjść?-powiedziałam i hardo ruszyłam w jego stronę.
-Stój!-powstrzymał mnie Arek.-On może być niebezpieczny. Obejdźmy go po prostu...
-...I dalej błądźmy w lesie, tak?
Zamilknął. Po chwili odpowiedział:
-Dobra. Możemy iść, ale bądź za mną. Ja się go zapytam.
-Bohater się znalazł...-powiedziałam pod nosem.
Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, chociaż widziałam, że zrobił się poirytowany.
   Podeszliśmy na odległość kilku metrów.
- Niechaj czterdzieści tysięcy
Braci połączy serca - suma uczuć
Wciąż będzie mniejsza...-recytował mężczyzna. Rozpoznałam ten fragment z "Romeo i Julia". Przyjrzałam się nieznajomemu. Był ubrany w stare łachmany, brązowy płaszcz był pokryty wieloma dziurami, po bokach miał wielkie kieszenie, a na rękawie była czerwona łata z grubego materiału. Sięgał mu do kolan, był rozpięty (czemu nie można było się dziwić, połowy guzików nie było) i tym samym ukazywał jego brudną i pomiętą koszulę z flanelowego matriału, dzisiaj rzadko spotykanego. Jego spodnie były w takim stanie jak i reszta ubioru. Wielkie, stare buty z wypukłymi czubkami były z błota, a lewy miał dziurę z boku. Sam mężczyzna miał około 40 lat. Jego twarz była okrągła, ale wychudzona. Włosy koloru blond miał rozmierzwione i krótko ścięte, ale niesymetrycznie. Na szpiczastym nosie było wiele piegów, na jego twarzy można było dostrzec kilka zmarszczek wokół niebieskich oczu. Na jego brodzie widać było kilkudniowy zarost. Musiał gdzieś mieszkać, przecież jak by zgolił brodę... Zaciekawił mnie ten szczegół.
- ...Od mojej miłości.
Cóż ty chcesz dla niej zrobić?-recytował dalej, Arek przerwał mu.
-Ykhym, panie H'akim... Wie pan może którędy wyjść z lasu?
Mężczyzna nie zwrócił na niego uwagi i recytował wiersz dalej. Próbowałam jakoś wejść w głąb jego umysłu, poczuć to, co on zaraz będzie czuł. Taki był mój dar, czułam to, ale ten człowiek był inny i nic do mnie nie dotarło. Popatrzyliśmy z Arkiem na siebie zdziwieni. Widocznie obydwoje chcieliśmy zrobić to samo. Mój strach ustąpił zdziwieniu.
-Proszę pana-powiedziałam z aktorskim wyostrzonym wyrzutem.-Czemu pan nie odpowie?
W tym momencie schował tomik Szekspira i wyjął z lewej kieszeni małą książeczkę. Przerzucał strony, a w końcu zatrzymał się na jakiejś i odszukał wzrokiem pewne ręcznie zapisane piórem fragmenty, które zaraz nam zarecytował:
-Nie wiadomo, co będzie, gdy pójdziesz przed siebie,
Ale wiedz, że będzie to złe dla ciebie.
Serce przejście ci wskaże,
O miłości wciąż marzę, muszę iść za jego głosem.
Nie przejmujmy się żadnym ciosem. Nie zawracaj, bo twoje ciało... Zostanie z niego już mało,
Duszy cię pozbawi,
Twe serce będzie krwawić...
Skręć w stronę-dobro lub zło,
W której poczujesz, że to jest to.

Tym niezajomy zakończył tą część i przerzucił kartki na początek mówiąc coś o miłości, już nie słuchaliśmy. Odeszliśmy kawałek od niego.
-Ania, nie słuchaj go. On mówił tylko o miłości!
-Przecież dobitnie zasugerował, że nie można wrócić, bo nas zabiją, prosto czeka nas niebezpieczeństwo i musimy skręcić na zachód lub wschód.
-Według mnie to był tylko wiersz z przenośnym znaczeniem.
-Nie mógł być tylko tym, to wskazówka.
-Dobra, jeśli nawet, to trzeba wybrać czy zachód, czy wschód.
-Myślę... że wschód.
Arek zdziwił się.
-Bo?
-Bo wschód jest jak początek. Początek dnia, dla nas ma być początkiem czegoś nowego, tak?
Chłopak zamilkł. Dla mnie było to tak oczywiste, czułam to i wiedziałam, że musimy właśnie tam iść. Ruszyłam w inną przeciwną stronę do tej, ku której chylił się księżyc. Była przecież jeszcze noc. Słyszałam kroki Arka za sobą, szłam pewna siebie w przód. Chłopak dogonił mnie i szedł już obok. Zaczęłam się w końcu zastanawiać, co będzie dalej. Co będzie, gdy już wyjdziemy? Co wtedy zrobimy? Czy Krzysiek i Nicol są bezpieczni? Ile osób zginęło..? Gdzie jest reszta? W głowie miałam jeszcze tysiące innych przerażających pytań, pełno wątpliwości było w moich myślach. Moje życie z dnia na dzień zmieniło się ogromnie. Opuściłam dom, dowiedziałam się, że na Ziemi są rasy Nabru, że mam dar, poznałam Arka, z którym łączy mnie Więź Darów i co najważniejsze: znów byłam razem z bratem obok siebie.
   Teraz wszystko pokomplikowało się jeszcze bardziej. Krzysiek został tam, ja byłam tu z jego przyjacielem, błądząc w lesie...
   Usłyszałam huczenie sowy i wzdrygnęłam się zarówno ze strachu jak i z zimna. Chuchnęłam na moje ochłodzone ręce, żeby je ogrzać. Arek podszedł i złapał mnie za dłoń. Jego ręka była taka ciepła.
-Zimno ci, prawda?-zapytał, a mi serce zaczęło bić mocniej.-Spokojnie, zaraz zrobi ci się cieplej.
Uśmiechnął się do mnie pokrzepująco, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
-Arek... Co będzie dalej?
-Nie wiem... Ale jak jesteśmy obok siebie, to nic złego nie może się stać, pamiętaj, ze mną jesteś bezpieczna.
-Wiem, Arek. Dziękuję.
Chłopak zatrzymał się i stanął na wprost mnie. Blisko mnie. Bardzo blisko. Moje serce biło jeszcze mocniej niż przedtem, co wydawało się niemożliwe.
-Ania...
Jego ręka powędrowała w stronę mojego policzka. Dotknął go czule. Zrobiło mi się słabo, a nogi uginały się pode mną.
-...Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Odsunął się odchrząkając i znów nasze dłonie złączyły się w uścisku. Poszliśmy dalej, a ja myślałam o tym, co przed chwilą się wydarzyło, dopóki nie dostrzegliśmy z daleka świateł i drogi. Niebo było już lekko zaczerwienione, światało.
   Byłam wykończona ciągłym chodzeniem, całym tym nieprawdopodobnym zdarzeniem. Dotarliśmy do drogi i usiedliśmy na ziemi. Oparłam głowę na jego ramieniu i powiedziałam z ulgą:
-Nareszcie...

* * *

  Przeszliśmy przez asfalt. Przed nami rozpościerał się widok wielkiego miasta. Wszędzie były światła z okien bloków, reflektorów samochodów, lamp ulicznych... Wielkie oszklone budynki były dobrze widoczne. Po jednej stronie drogi był las, z którego wyszliśmy, po drugiej, ustawione w szeregu domy o różnych kolorach. Beton pokrywał większość ziemi, nie podobało mi się to, przytłaczało. Mieszkałam na obrzeżach miasta, ale o wiele lepiej czułam się u rodziny na wsi. Tam były drzewa, dużo miejsca. Teraz widać było tylko te betonowe budynki. Mimo wszystko ucieszyłam się, że wyszliśmy z tego mrocznego lasu.
-Co teraz?-spytałam.
-Musimy dowiedzieć się, gdzie jesteśmy i znaleźć jakiś hotel, żeby się umyć, mieć gdzie nocować przez najbliższe dni. Trzeba jeszcze pójść do banku wypłacić jakąś gotówkę na ubrania i hotel.
-Dobra, to może pójdźmy do kogoś i zapytajmy, gdzie jesteśmy?
-Chodźmy-odpowiedział twierdząco.
Ruszyliśmy w stronę miłego, niebieskiego, małego domku. Zapukaliśmy w szare drzwi. Otworzyła nam niska kobieta o brązowych, krótkich włosach, na nosie miała okulary, ubrana w czarną spódnicę i koszulę w kratę włożoną do niej. Na nogach miała czarne buty na obcasach. Krótko mówiąc-elegancka pani.
-Dzień dobry-powitała nas dość zdziwiona.-Państwo do kogo?
-Właściwie-powiedział Arek z uśmiechem-to do pani. Zgubiliśmy się. Nie wiemy gdzie jesteśmy, więc chcieliśmy się zapytać...
-Przy ulicy Anny Marii.
-Ale gdzie?-wtrąciłam.
-Jak to, gdzie?-odpowiedziała zaskoczona.-W Warszawie.

* * *

2 komentarze:

  1. Gdybyś widziała mój zaciesz, gdy zobaczyłam nowy rozdział! Mówiłam! Mówiłam Arek i Ania mają te same dary! Hah! Ciekawe ci będzie dalej i co z Krzyskiem i Nicol. Czy wyczuwa romansik między Arkiem, a Anią?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co byś zrobiła gdyby całe Twoje życie stanęło na głowie ?

    Siedemnastoletnia Zosia mieszka z mamą w domku na przedmieściach Warszawy. Ma na pozór wszystko, czego jej potrzeba i czuje się szczęśliwa. Wszystko zmienia się w ciągu jednego dnia, kiedy matka dziewczyny ginie w wypadku samochodowym. Zosia musi przeprowadzić się do znienawidzonego ojca, który zaczął nowe życie w Londynie. Jak dziewczyna poradzi sobie w nowej szkole ? Czy pogodzi się ze śmiercią matki ? Czy znajdzie przyjaciół i zrozumienie, czy tylko ból i tęsknotę ?
    http://sophieandzayn.blogspot.com/
    Zapraszamy!

    OdpowiedzUsuń