Kolejne cztery dni były odbierane przeze mnie jak sen. Wszystko wydawało się takie... inne, bo takie też było, nie dało się niezauważyć. Pomijając to, ciągle chodziłam zamyślona. Byłam na zajęciah wielu osób, ale nie przejmowałam się nimi, nie interesowało mnie to wtedy, tylko czasem popatrzyłam, pokiwałam potakująco głową, gdy ktoś mi coś tłumaczył.
W końcu przyszedł 31 grudnia-sylwester, nowy rok. Przez te kilka dni doszłam do wniosku, że trzeba zapomnieć o wszystkim, co było. O starym domu, który okazał się śmiertelną pułapką, o przyjaciółce, która nie wie, kim jestem. Tak będzie lepiej. Może umrzeć, ale i tak jej nie zobaczę już nigdy więcej. Nie będzie mnie pamiętać, więc nie muszę się martwić, że będzie tęsknić. Teraz mój dom jest tutaj i w nim zacznę na nowo. Uśmiechnęłam się, słońce świeciło jak każdego ranka, wszystko wydawało się takie proste.
Przygotowałam się do wyjścia. Pomyślałam, że pójdę do Nicol, przy niej czułam się swobodnie. Gdy byłam już ubrana, zrobiłam tylko szybko wysokiego kucyka z włosów i wyszłam. Weszłam piętro wyżej do pokoju z numerem 49. Otworzyłam drzwi bez pukania, przecież Nicol była moją przyjaciółką. To, co zobaczyłam mnie bardzo zaskoczyło. Na łóżku siedział mój brat, a obok niego rudowłosa dziewczyna. Patrzył jej w oczy, ale gdy weszłam, szybko odwrócił wzrok speszony. Nicol też była dość zakłopotana, lecz szybko to ukroyła.
-Ja nie w porę?-powiedziałam wycofując się sztywno do drzwi. Nicol od razu zaczęła zaprzeczać:
-Nie, nie! Siadaj, o czymś chcesz pogadać?
-Właściwie... to tak wpadłam, więc już nie przeszkadzam.
Do rozmowy włączył się Krzysiek.
-Ania, jak się nie śpieszysz, to usiądź na chwilę. Proszę.
Zamamrotałam coś tylko i posłusznie usiadłam w fotelu.
-Bo chodzi o to, że...
-...Że urządzamy imprezę sylwestrową! Wpadniesz?-dokończyła Nicol z przesadną radością i wielkim uśmiechem.
Postanowiłam nie pytać o ten incydent. Udałam, że tego nie widziałam.
-Co to za impreza? Tu też takie są?
-A co, myślałaś, że w Domu nie ma imprez?
Szczerze mówiąc, to tak-pomyślałam. Popatrzyłam na szeroki uśmiech dziewczyny.
-To jak, przyjdziesz na dół o 18:00?
-Dobra, będę.
Nie lubiłam chodzić na tego typu spotkania. Muzyka techno nie bardzo mi odpowiadała, ale może tutaj inaczej to się świętuje. Wzystkiego dowiem się wieczorem, więc pozostaje mi nic, jak tylko czekać.
Wyszłam z pokoju Nicol, a za mną zaraz Krzysiek.
-Ania!-szepnął do mnie, gdy byliśmy już na schodach.
-Co?-odpowiedziałam mu szeptem.
-Musisz przyjść do mnie do pokoju. Teraz!
-Ale po co? Co się stało?
-Chodź!
Pociągnął mnie za rękę i zbiegliśmy na dół do jego pokoju w ciszy. Gdy byliśmy w środku on otworzył szufladę szafy z bielizną.
-Co ty robisz?!
Nie odpowiedział mi, tylko dalej przebierał rękami pomiędzy jego bokserkami. W końcu coś złapał ręką i przestał szukać. Odwrócił się tyłem do szafki, chowając TO COŚ za sobą.
-Posłuchaj-zaczął.- czasem bywa tu bardzo niebezpiecznie. Szczególnie w takie dni jak sylwester.
-Co przez to rozumiesz...?
-To, że musisz mieć coś w ostateczności.
Wyjął zza siebie broń. I to nie byle jaką, tylko prawdziwy pistolet.
-Oszalałeś?! Przecież ja nawet nie umiem się tym posługiwać! Nie będę do nikogo strze...!
-Ciii!-powiedział i zatkał mi usta.-Nikt nie może o tym wiedzieć. Wszyscy myślą, że nic im nie grozi... ale grozi. I to bardzo. Nasi Wysłannicy zanotowali duży wzrost osiedlających się Nabru w pobliżu naszego Domu Awarbs. Podejrzewamy, że chcą się zemścić.
-To czemu nic z tym nie zrobicie?-zapytałam z goryczą zabierając jego rękę z twarzy.
-Nie możemy. Wiele osób nie jest gotowych na walkę z nimi.
-A Wysłannicy? Przecież oni potrafią.
-Tak, ale cały czas wykonują swoją pracę.
-Ich praca na nic się nie zda, jeżeli wszyscy zginiemy-odpowiedziałam chłodno i stanowczo.-Trzeba powiadomić wszystkich. Muszą wiedzieć co się dzieje i być gotowi.
Zapanowała głucha cisza. Minuty mijały, a z korytarza słychać było śmiech różnych osób. Odwróciłam się w stronę brata i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Nie możemy pozwolić na śmierć kogokolwiek z Domu. Ilu ich jest?
-Ponad 20...
-A nas? Pokoje są do numeru 120.
-Tak, ale jest nas około 80. W tym 30 niedoświadczonych w walce i około 30 bez daru. Wychodzi na to, że walczyć może... 20 osób? 20 nas na 20 Nabru? Dorosłych i silnych?
-No to zacznij szkolić tych niedoświadczonych! Niech się czegoś w końcu nauczą!-krzyknęłam z narastającą złością.
Krzysiek właśnie patrzył otępiale w stronę drzwi. Szybkim ruchem odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego w drzwiach Arka. Był zdziwiony.
-Ona wie?-skierował pytanie patrząc na Krzyśka.
-Tak, właśnie próbuję jej to wytłumaczyć. Nie słucha i chce żebyśmy szkolili nowych.
-Trzeba ją zabezpieczyć.
-Halooo!-wtrąciłam.-Ja tu jestem!
-Tak-odpowiedział Krzysiek Arkowi, nie zwracając na mnie uwagi.-Właśnie chciałem jej dać broń.
-Dobrze-tym razem Arek zwrócił się w moją stronę.-Więc chcesz, żeby powiedzieć wszystkim?
Kiwnęłam głową.
-Też tak myślę. Powinni wiedzieć.
Krzysiek włączył się do rozmowy:
-To tylko ich wystraszy i zestresuje. Tak, możemy wzmocnić szkolenie ich, ale powiedzieć im, że mogą zginąć? To ich przerośnie, jest tu wiele rodzeństw. Odpowiedzialność za młodszych braci lub siostry będzie zbyt wielka.
-Powinni wiedzieć-powtórzył Arek.
-Tak, lepiej żeby wiedzieli, że to nie są żarty i że muszą ćwiczyć-poparłam go.
-Masz-powiedział Krzysiek dając mi do ręki pistolet z pasem.-Przypnij go sobie pod bluzą.
Założyłam pas z bronią tak jak mówił.
-Dzięki.
Popatrzyłam w oczy najpierw brata, potem przyjaciela, odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
Stanęłam na palcach rozglądając się. Tutaj było około 25 osób. Reszta jest w pokojach lub na innych piętrach. Spojrzałam na zegarek: 7:56, śniadanie jest o 8:00. Wszyscy zwykle są na posiłkach. Weszłam na trzeci schodek i krzyknęłam:
-Ej! Macie ważne polecenie!-wszystkie rozmowy ucichły i ludzi spojrzeli na mnie.-Niech kilka osób wejdzie na wszystkie piętra i zwoła każdą osobę do jadalni! Wszyscy mają tam być punkt ósma! Ci, którzy się spóźnią zostaną poddani karze. Już!
Na korytarzu znów zapanował haos. Większość poszła do jadalni, grupka osób minęła mnie biegiem na schodach. Sama usiadłam na drewnianym stopniu, byłam zmęczona kłótnią z bratem, przerażona możliwością ataku na nas i wykończona wydawaniem rozkazów. Broń uwierała mnie w bok. Szybko wyprostowałam się, bojąc, że mogłoby wystrzelić. Nie bardzo znałam się na broni.
-Hej, co się dzieje?
Odwróciłam się. Stał za mną niski chłopak o czarnych jak noc włosach i oczach w tym samym kolorze. Twarz miał dziecięcą, ale czułam, że jest starszy. Jego wyraz twarzy był stanowczy, przywódczy i zimny.
-Wszystkiego dowiesz się za chwilę, Krzysiek wam wszystko powie.
-My się chyba jeszcze nie znamy-powiedział już innym tonem, bardziej przyjaznym.-Oskar.
Wstałam żeby uścisnáć jego wyciągniętą w moją stronę dłoń.
-Ania-powiedziałam ściskając rękę. Jego była bardzo zimna.
-Miło mi. A więc do zobaczenia.
Oskar poszedł przez korytarz i wszedł do pomieszczenia jadalnego. Wstałam ze schodka i popatrzyłam na godzinę. 7:59. Z góry zeszli ostatni mieszkańcy, a ja przygotowałam się psychicznie do nadchodzących chwil. Wypuściłam i głęboko wciągnęłam powietrze do płuc zamykając chwilowo oczy. Zwróciłam się w stronę pokoju szpitalnego, myśląc, że tam też mogą być jakieś osoby. Znów popatrzyłam na zegar wiszący na korytarzu. Miałam pół minuty. Szybko pobiegłam do celu. Wpadłam do pokoju pielęgniarki szybko mówiąc, że wszyscy mają się zebrać w stołówce.
-Skarbie, ja wszystko wiem, każdy jest już na sali-odpowiedziała z uśmiechem na jej pokrytej zmarszczkami twarzy. -Leć już szybciutko, bo mało czasu do ósmej!
Zrobiłam tak jak powiedziała starsza kobieta i dotarłam na salę pare sekund przed ustaloną godziną. Usiadłam obok Nicol, przy stoliku obok okna. Do jadalni weszli Arek i Krzysiek, powodując uciszenie wszystkich rozmów.
-Nie jesteśmy całkiem bezpieczni-powiedział nie owijając w bawełnę przyjaciel.-Musimy zacząć bardziej złożone szkolenie. Osoby, które nie mają jeszcze darów, lub nie umieją z nich w pełni korzystać będą musieli uskutecznić walkę wręcz, boks, karate, co się da.
-Nabru są blisko-włączył się mój brat.-Musimy trzymać się na baczności. Postaramy się, żebyście byli bezpieczni.
W sali zapanował szum. Wszyscy byli tą informacją poruszeni. Pomyślałam, że dodam coś od siebie.
-Myślę, że powinniśmy mieć zajęcia z obrony i ataku razem-powiedziałam podnosząc głos.
-Tak-poparła mnie Nicol.
-Zjedzcie śniadanie-do głosu powócił brązowooki Arek.-Czeka nas ciężki dzień.
Wszyscy zabrali się do jedzenia w ciszy. Czasem tylko było słychać szepty.
Po śniadaniu Krzysiek ogłosił, że podzielimy się na dwie grupy. Pierwsza-osoby mające dary, druga-ci, którzy dary mają dopiero dostać. Grupę 1 prowadził Krzysiek, a 2 Arek. Wszyscy wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy się ku arenie. Mój brat i jego uczniowie na prawą połowę polany, Arek i my na lewą. Dwie grupy oddaliły się od siebie dużą odległość.
-Dobra-zaczął chłopak, kiedy ustawiliśmy się wokół niego.-Musicie nauczyć się walki. Nie będzie to łatwe, ale trzeba próbować, bo zagrożenie jest realne. Ćwiczyć będziemy w parach, więc dobierzcie się.
Zaczęłam rozglądać się po różnych osobach, większość była już ustawiona obok siebie dwójkami, a ja dalej byłam sama. Super. Spojrzałam na Arka, który zauważył moje poirytowanie. Podszedł do mnie i powiedział z uśmiechem:
-Wygląda na to, że poćwiczymy razem.
Rzeczywiście, tylko ja zostałam sama, wszyscy inni się już dobrali.
-Może jakoś uda mi się przeżyć-odpowiedziałam z chichotem.
Chłopak wyszedł przed dwószereg z uśmiechem i zaczął instruować, co mamy robić.
-Jedna osoba z pary będzie atakować, druga-bronić się...-mówił Arek.
Całe zajęcia trwały około dwie godziny. Każdy był już wykończony ciągłym 'prawym sierpowym', 'unikiem podskokiem' czy innymi komendami nauczyciela. W dodatku w połowie zepsuła się pogoda i zaczął padać deszcz. Wtedy Arek kazał nam biegać kółka. Wiadomo było, że w błocie będziemy się przewracać. Chyba ćwiczył naszą wytrzymałość. Po minionym czasie powiedział, że możemy usiąść i odpocząć. W deszczu. Na błocie, w którym wcześniej w sumie i tak się wytarzaliśmy. I kurtkach lepiących się nam do ciała. Wszyscy wręcz "skakali z radości".
Po krótkim odpoczynku i chwilowym medytowaniu, jakie zaserwował nam Arek poszliśmy do Domu. Weszłam szybko na piętro do swojego pokoju, zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania uwarzając na pistolet, o którym na zajęciach całkiem zapomniałam i wskoczyłam do wanny. Jak dobrze było się umyć z błota. Po tym, jak wyszłam z wody nie wiedziałam co mam z sobą zrobić. Najpierw pomyślałam, żeby pójść do Nicol. Chwilę potem zorientowałam się, że dzisiejsza niezręczna sytuacja mogłaby sprawić, że spotkanie nie byłoby na luzie, więc zrezygnowałam z tego pomysłu. Drugą opcją było pójście do Arka. Przez te kilka ostatnich dni zdążyłam zauważyć, że mieszka na drugim piętrze w pokoju 35. Znowu zdałam sobie sprawę, że nie wiem jaki ma dar. Ale nie mogłam ot tak wparować do jego pokoju, mógłby pomyśleć, że coś do niego mam... Więc zostało mi ostatnie wyjście: brat.
Weszłam (a w zasadzie wczołgałam) na wyższe piętro, nie zapominając o zabraniu ze sobą broni i czując zakwasy w nogach. Zapukałam do jego pokoju, przeszłam przez próg do środka i przywitałam się z siedzącym na fotelu Krzyśkiem.
-Masz ochotę trochę poćwiczyć?-zapytał.
-Po zajęciach z Arkiem? Nigdy-odpowiedziałam ze śmiechem.-Na pewno nie atak i obronę.
-A strzelanie?
Zamurowało mnie. Ja i strzelanie z pistoletu? To nie dla mnie, zaraz postrzeliłabym siebie albo kogoś obok mnie.
-Ja? Zrobiłabym jeszcze komuś krzywdę...
-Krzywdę to ty musisz umieć zrobić wrogowi-powiedział stanowczo mój brat.-Musisz wiedzieć jak się bronić. Masz wszystko przeżyć... Nigdy nie przestać żyć, rozumiesz?
-To wygląda aż tak poważnie?-wyjąkałam.
-Tak.
* * *
Wyszliśmy na mróz. Tym razem nie skierowaliśmy się stronę areny, ale w prawo. Otaczały nas drzewa, deszcz lekko jeszcze kropił. Przerażała mnie myśl, że w każdej chwili muszę być gotowa do walki. Teraz, za minutę, jutro, za miesiąc, w dzień, w nocy, lato, zimę... Cały czas.
-Jesteśmy na miejscu.
Wszędzie były puszki. Na ziemi ustawione w piramidki, wbite w gałęzie drzew, przybite do pni. Dalej widać też było tarczę strzelniczą.
-Zaczniemy od celowania do tych a pniach drzew. Wyjmij broń i nastaw ją w stronę jakiejś puszki.
Zrobiłam jak kazał celując w pierwszy lepszy cel.
-Teraz skup się. Wymierz prosto w puszkę... I wystrzel.
Wymierzyłam, wystrzeliłam, lecz nie trafiłam. Puszka została nienaruszona, tylko drzewo dostało kulką w dolną część.
-Spokojnie, nie wyjdzie ci od razu. Próbuj dalej.
Więc próbowałam. Po piątym nieudanym razie zirytowałam się. Ile można! Nienawidzę swoich "umiejętności" fizycznych.
-Nie będę dalej ćwiczyć-powiedziałam nerwowo.-To nie dla mnie! Nic mi nie wychodzi, dalszy trening nic nie da.
-Ćwicz dalej, Ania.
Byłam zdenerwowana, wszystko we mnie kipiało, nie chciałam dalej marnować kul, ale nie chciałam się też poddać. Odwróciłam się szybko, wystawiłam rękę do przodu, celując na piramidkę puszek leżących do mnie bokiem. Nacisnęłam na spust. Strzał, huk, to co wcześniej. Ale po ułamkach sekund usłyszałam coś jeszcze. Dźwięk odlatującej puszki. Szybko skierowałam wzrok w tamto miejsce. Zobaczyłam, że jedna puszka z dołu właśnie poturlała się na bok, a reszta z góry zleciała.
-Brawo-powiedział Krzysiek.-No to celuj w następne.
Teraz już czasem mi wychodziło, a czesem nie. Nie było tak źle. Szło mi coraz lepiej. Ćwiczyłam, ćwiczyłam, deszcz ustał, na niebo wyszło piękne słońce, Krzysiek biegał, żeby się rozgrzać. Minęło dużo czasu, zmęczyłam się. Wokól leżało pełno przebitych blaszanych puszek.
-Co teraz robią inni?-zapytałam.
-Są pewnie na obiedzie, może na treningu. Nie wiem.
-Wracamy?
-Możemy wracać.
* * *
Nadszedł wieczór. Mimo wszystko imprezy sylwestrowej nie odwołano. Gdyby ją odwołali, to wtedy wszyscy naprawdę się załamali i żyli w wiecznym strachu i stresie. Musieliśmy się trochę wyluzować. Ja nie mogłam ani na chwilę.
18:43. Zaczęłam szykować się na imprezę. W końcu za kilka godzin miałam otrzymać dar. A w zasadzie to poczuć go, bo cały czas jest we mnie. Włożyłam na siebie jeansy i luźną, niebieską koszulkę z jakimś nadrukiem. Narzuciłam na siebie kremową bluzę, pod koszulkę przypiełam pas z bronią i założyłam czarne trampki. Poszłam do toalety założyć biżuterię. Nie malowałam się prawie nigdy, wtedy też sobie odpuściłam. Włożyłam do uszu kremowe kolczyki w kształcie kokardek pasujące do bluzy. Rękę owinęłam czarnymi, brązowymi i czerwonymi rzemykami. Przemyłam twarz, byłam już gotowa. 18:51. Zeszłam na dół, do jadalni, gdzie było już wiele osób. Dostrzegłam wśród Nicol. Przysiadłam się do niej. Przegadałyśmy ten wieczór razem z Krzyśkiem i Arkiem, tylko ich znałam.
* * *
23:58. Dwie minuty.
-Chodźcie na dwór! Wystrzelimy petardy!-krzyknął jakiś starszy chłopak.
Reszta osób poparła go i już zaczeli wychodzić na zewnątrz. Przeraziła mnie perspektywa wyjścia z Domu. Wszędzie mógł czaić się wróg.
Mimo wszystko podążyłam z tłumem, nie mogłam stchórzyć, gdy wszyscy szli. Krzysiek próbował ich powstrzymać, ale wśród muzyki i rozmów było to raczej niemożliwe. Arek rzucił znaczące spojrzenie mojemu bratu. Wiedziałam o co chodzi. W głośnikach zabrzmiało "Crazy" zespołu AeroSmith. Niektórzy zaczęli tańczyć, inni kiwać się w rytm muzyki.
Wybiła 12:00. Spojrzałam na zegarek, sekundnik był zaraz za dwunastką. Usłyszałam huk fajerwerek. Strzelały jedna po drugiej. Popatrzyłam na Nicol. W podświadomości poczułam wielki strach. Serce zaczęło mi bić szybciej. Słyszałam huki. Fajerwerek... ale nie tylko. Zaczęłam nerwowo rozglądać się wokoło, targało mną dziwne uczucie. Czułam, że zaraz Nicol zacznie uciekać, że będzie się bać i to bardzo. Cofnęłam się kilka kroków.
-Wszystko dobrze?
Sam dźwięk z tyłu przeraził mnie. Gwałtownie odwróciłam się i zobaczyłam Krzyśka.
-Krzysiu, oni tu są-wydusiłam z siebie pełna strachu.-Są blisko, musimy się ratować!
Popatrzyłam za siebie rozglądając się po wszystkich. Każdy dobrze się bawił. Wzrokiem natrafiłam na Arka. Zachowywał się bardzo niespokojnie, podobnie jak ja. Ręce trzęsły mi się. Arek podbiegł do nas z przerażeniem.
-Musimy zwiewać, zwiewać Krzysiek, rozumiesz?! Za szybko to się stało!
-Jesteś pewny?
-Zaraz wszyscy pogrążą się w strachu! Zrób cooooś!-wołał zrozpaczony przyjaciel. Nie miałam czasu na rozmyślania o naszym podobieństwie. Wszystko wydało mi się snem, w mojej głowie wirowało setki myśli i emocji. Ręka wsunęła mi się w miejsce, gdzie była broń. Wyjęłam ją drżącą dłonią. Byłam pewna, że mi się przyda... Wystrzeliła ostatnia fajerwerka, ludzie klaskali, śmiali się. Znowu oprócz huku petardy wyczułam huk z broni palnej. Nie wiedziałam gdzie. Krzysiek stał obok zdezorientowany i przygotowany na wszystko. Czułam, że nawet na śmierć.
-OBRONA!-Krzyknął Arek najgłośniej jak mógł. Rozległy się wrzaski. Każdy oglądał się na wszystkie strony. Odszukałam wzrokiem biegnącą w naszą stronę Nicol. Podeszła do mojego brata. Popatrzyli sobie w oczy. Krzysiek zbliżył swoje usta do jej, pocałowali się.
-Kocham cię.
-Przeżyjemy to, jeszcze wszystko będzie dobrze, Krzysiek... Oni są za drzewami, jeden na wierzchołku, większa grupa czeka w głębi.
Krzysiek zaczął skupiać się. Pomiędzy lasem a nami i Domem wyrósł mur z wiatru niosący różne gałęzie, kamyki, wszystko co było w pobliżu. Inni zaczęli też działać coś swoimi darami. Zobaczyłam małego chłopaka, z którym rano rozmawiałam. Oskar był bardzo skupiony, po chwili obok niego zobaczyłam wyrastające z ziemi kolczaste, czarne rośliny. Najwyraźniej nakierował się na "mur", bo teraz tuż przed nim rósł kolejny, tylko z ciernistych roślin.
-Ania-odezwał się mój brat.-Jak zaatakują, to uciekaj. Uciekaj jak najdalej, tak? Obiecujesz?
-Ale nie zostawię cię tut...
-Obiecaj mi to-spojrzał mi prosto w oczy.-Obiecujesz, że uciekniesz?
-Tak-odpowiedziałam drżącym głosem.
Widziałam, że mur z wiatru powoli się rozpada. Nabru wchodzili do nas. Jeden po drugim... W tle dalej grała ta sama piosenka, ale mi tylko piszczało w uszach ze zdenerwowania, przerażenia. Choć byłam z tyłu, to widziałam jak jeden z Nabru wyciąga strzelbę i celuje w małą dziewczynkę. Pod wpływem wielu emocji wyciągnęłam pistolet w górę i wycelowałam w niego. Naładował broń, a ja pociągnęłam za spust. Trafiłam w jego brzuch, z którego teraz wylewała się krew. Patrzyłam na to przerażona. Zabiłam kogoś.
-Aniu, uratowałaś tą dziewczynkę, ale teraz uciekaj za dom, kocham cię, szybko!-Krzyknął Krzysiek.
-Ja ciebie też...
Odwróciłam się gwałtownie i biegłam co sił w nogach. Słyszałam jak brat krzyczy, żeby niedoświadczeni uciekali. Dyszałam mocno, gdy biegłam, a para wydostawała się z moich ust na mróz. Biegłam, biegłam i biegłam. Płuca bolałymnie od szybkiego oddechu, nogi od ciągłego ruchu. Przystanęłam obok drzewa ciężko dysząc i patrząc za siebie. Nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wiedziałam co robić. Reszta była tam, walczyli. Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy bezsilności.
Jakaś ręka dotknęła mojego ramienia co spowodowało wzrost adrenaliny, strachu i gwałtowne wyprostowanie się. To był Arek.
-Ania, jestem przy tobie. Musimy uciekać. Jak najdalej stąd.
* * *
Kończę najdłuższy rozdział, który dość trzyma w napięciu :), mi samej trzęsły się ręce, gdy to pisałam :D. Pozdrawiam Marlenę, która tworzy rysunki do mojego bloga i też innych czytelników wyczekujących kolejnych rozdziałów (Zuźkę ;p). Postaram się pisać jak najszybciej następny rozdział.
Zachęcam do komentowania ;d