niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział II

To imię i ten głos znałam. Krzysiek. Mój zaginiony brat. Starszy 3 lata, którego znałam do 12. roku życia. On miał 15 lat kiedy zaginął. Wiem, że to było podczas świąt w górach. Jak przez mgłę pamiętam notkę z gazety:
Dnia 25.12.2010 zaginął Krzysztof Dąbek lat 15, wzrost 180, kolor włosów-czarny. Każdego, kto zauważyłby go w pobliżu Karpat proszony jest o niezwoczne poinformanie policji.
Poniżej było umieszczone jego zdjęcie. Mijały dni. Tygodnie. Miesiące. Nikt nic nie widział, jedynie tylko czasem jakieś pomyłki dające nadzieję. Rodzice pogodzili się z tym, że najprawdopodobniej nie żyje. Ja nie. Zawsze miałam nadzieję, że do nas wróci, cały i zdrowy, znowu będzie rozśmieszał mnie, pomagał w lekcjach... Mama pozbawiała mnie tej nadzieji z każdym kolejnym dniem, z chłodem wymalowanym na twarzy mówiła zdanie, które już dobrze pamiętałam: Co się już stało, to się nigdy nie odstanie! Miajały lata. Powoli zaczynałam zapominać. Teraz miałam tyle lat ile on jak zaginął.
   Płakałam jeszcze bardziej, ze szczęści. Miałam w ramionach mojego brata, który zawsze się za mną wstawi, pomoże... Tyle pytań cisnęło na usta. Zdołałam wykrztusić tylko jedno słowo.
-Jak?
-Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Nie możesz wrócić do domu.
Odsunął mnie lekko od siebie, złapał za ramiona i popatrzył prosto w oczy:
-Jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy uciekać. Od kiedy nie ma cię w domu?
Byłam tak zdezorientowana jego podenerwowanym głosem i całą tą sytuacją, że nie wiedziałam. Straciłam poczucie czasu.
-Od kiedy?!
-Około godziny, może więcej.. nie wiem.
-Myślisz, że mogą cię już szukać?
Zastanowiłam się.
-Możliwe. Trzeba ich uspokoić, wymyśle jakąś wymówkę, żeby cię nie wydać. To ja do nich pój...
-Nie! Oni nie są przyjaciółmi, nawet nie myśl tam wracać.
-Że co?! Przychodzisz sobie niewiadomo skąd ani jak i zabraniasz spotkać mi się z własną rodziną?!- wybuchłam pełna żalu i narastających emocji, na ostatnie słowo położyłam duży nacisk, podkreślając jego ważność. Krzysiek emanował takim spokojem, jakby nie miał żadnych problemów zmartwień i jakby żył sobie spokojnie. Powiedział tylko:
-Rozumiem twoje oburzenie, ale to nie czas na kłótnie.
-NIE CZAS NA KŁÓ...?!
Brat szybko zasłonił mi usta ręką. Tym razem przerwało mi nawoływanie. To była mama, tato i inni z rodziny. Byłam tak zdezorientowana i nie wiedziałam po czyjej stanąć stronie. W zasadzie nie wiedziałam po co o tym myślę, bo przecież właśnie byłam w uścisku Krzyśka i nie miałam jak mu się wyrwać. Moje przemyślenia nie miały więc najmniejszego sensu. Uspokoiłam się i przestałam wyrywać. Brat poluźnił ramiona. Mimo wszystko nie wiedziałam dalej co się z nim działo.
-Więc jak? Przestaniesz prostestować i zaufasz mi?
-I tak raczej nie mam innego wyjścia.
-Trzeba działać szybko. Chodź!
Wziął mnie za rękę i pobiegliśmy przez małouczęszczaną i ciemną uliczkę. Biegliśmy, z brukowanej uliczki w ścieżkę w lesie. Było bardzo cicho i mrocznie. Pomiędzy nami były drzewa bez liści. Ich gołe gałęzie wyglądały jakby chciały nas otoczyć, dopaść. Księżyc świecił białym blaskiem, zakrywało go kilka małych chmur. Mimo to jego światło przebijało się przez nie.
   Zwolniliśmy. Było jeszcze gorzej. Tak cicho. Zaczęliśmy się rozglądać na boki. Serce biło mi jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Tak bardzo się bałam. Szliśmy powoli lecz nerwowo przed siebie.
-Gdzie idziemy...?- szepnęłam.
-Do samochodu -odpowiedział tak samo cicho.
-Do samochodu? W środku lasu
Powiedziałam już głośniej i zaczęłam się zastanawiać, czy może nie postradał zmysłów.
-Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie, zapamiętuj wszystko co powiem, to bardzo ważne. Ja nie zaginąłem. Jesteśmy z rodu Awarbats, a każdy z nich w wieku 15 lat dojrzewa i odkrywa w sobie dar, taki talent. Mamy swoje domy, które nazywamy Domy Awarbs. W nich uczymy się wszystkiego w zależności jaki dar kto ma. Ale musimy się ukrywać. Nawet nasi rodzice chcą nas pozbawić tego, nie chcą żebyśmy żyli, bo wiedzą, że możemy zabić ich braci i siostry z rodu Nabru. Oni są źli, zabijają ludzi i nas, Awarbatsów. Żywią się myślami, szczególnie tymi dobrymi. Sami przeszli na "ciemną stronę" i teraz są jak zwierzęta.
"Heh, tekst niczym ze Star Wars"- pomyślałam głupkowato.
-Potrzebują tylko myśli. Pozbawiają życia innych istot, żeby przeżyć. Ci, którzy próbowali tego nie robić, z szaleństwa popełniali samobójstwa.
-Nie da się im jakoś pomóc?
-Nie... Dla nich nie ma już pomocy. Mają do wyboru zabijać innych lub zabić siebie. Dobra, ale wróćmy do rodziców. Oni są rodziną Nabru, wtedy w górach.. Zostawili mnie wśród innych. To było okropne dla 15letniego chłopca. Musiałem się bronić, uciekać. Cudem mi się udało... Nie chcę o tym opowiadać. Oni robią to zawsze 25.12., wtedy jest zima, śnieg, nikt ich nie podejrzewa. Zabijają lub straszą niewinne dzieci, żeby potem nie mogły w pełni władać swoimi darami. Po tym jak uciekłem znalazł mnie jeden z dorosłych Awarbats i zabrał mnie do Domu. Tam szkoliłem się. Pewnie zastanawia cię jaki mam dar. Więc patrz.
Popatrzyłam na niego, nie wiedziałam o co mu chodzi. Po chwili liście z ziemi lekko się poderwały do góry. Zawiało je wkoło mnie otaczając moje nogi.
-Władasz wiatrem?
-Haha, tak. Mi przypadł żywioł, bardzo silna broń.
Szliśmy dalej przez ciemny las. Już się tak bardzo nie bałam. Dalej było cicho. Pogrążyłam się w myślach. Co ze mną będzie? Mam tak wszystko zostawić? Przecież mam przyjaciół.
-Łucja! Nie mogę jej zostawić, przecież mnie potrzebuje! Nie mogę, rozumiesz Krzysiek? Nie!-zaczęłam wydzierać się jak opętana.
-Cicho, ciii...
Znów mnie przytulił, a ja znowu cieszyłam się, że brat jest przy mnie. Mimo jego obecności czułam samotność, co będzie z Łucją chorą na raka?
-Nie chcę jej zostawić..
Z oczu popłynęła łza. Powoli się uspokajałam. Spojrzałam na twarz brata. Był... przerażony.
-Co ci...
Po raz kolejny zostałam przez niego uciszona. Złapał mnie za ramię, przybliżył usta do ucha i szepnął jak najcichszym głosem:
-Oni tu są. Bądź cicho, jak dam znak, biegnij przed siebie. W razie czego walcz jak potrafisz, kocham cię.
Drzewa znów wydały mi się tak mroczne. Za każdym z nich mógł się czaić ktoś, kto chciał mnie zabić. Patrzyłam wokoło siebie. Zerknęłam na Krzyśka. Jego prawa ręka uniosła się szybko wskazując naprzód. Natychmiast ruszyłam biegiem przed siebie, słyszałam za sobą szybkie kroki. Biegłam ile sił w nogach, nie patrzyłam do tyłu. Nagle coś mocno uderzyło mnie w tył głowy, upadłam. Potem tylko słyszałam piszczenie w uchu, którym uderzyłam o ziemię. Otoczyła mnie ciemność.

* * *

   Obudziłam się w samochodzie leżąc na tylnych siedzeniach. Czułam pulsujący ból głowy. Chciałam się podnieść, ale było mi zbyt słabo. Ktoś popatrzył na mnie z siedzenia kieriwcy i czułam jak samochód zjeżdża na pobocze.
-Dobrze się czujesz?
Brat. Krzysiek. Dotarło do mnie co się wydarzyło. Nie chciałam pytać jakim cudem przeżyliśmy. Zaciekawiło mnie to, gdzie się zatrzymaliśmy. Słońce świeciło zza horyzontu. Podniosłam się lekko. Ujrzałam piękne drzewa, las. Pośród nich stał drewniany dom. Miał około trzy piętra, był ogromny. Takiego wspaniałego budynku zrobionego z natury jeszcze nie widziałam. Po prawej porastały go zielone rośli, po prawej miał zachwycające szczegółami płaskorzeźby wykonane w brzozowym drewnie. Obok domu płynął szybko potok. Jego szum uspokajał mnie. Poczułam się jak u siebie.
-Witaj w Domu Awarbs, siostrzyczko.

* * *

Koniec drugiego rozdziału ;) Pozdrawiam czytelników, mam nadzieję, że wytrwaliście do końca :D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz