Rano obudził mnie wschód słońca. Wyciągnęłam nogi spod pierzyny, wstałam z łóżka i podeszłam do okna zachwycona widokiem. Dzisiaj był 27.12.2013. Do końca roku było tylko kilka dni, za ten czas miałam dowiedzieć się, jaki mam dar. Byłam tego bardzo ciekawa. Musiałam jednak zaczekać te cztery dni, więc pomyślałam, że wtedy mogłabym się przyglądać co robią inni i jak tu jest.
Poszłam do toalety ułożyć moje lekko kręcone włosy. Przeczesałam je palcami, zaplotłam w długi warkocz i zawiązałam brązową gumką do włosów, którą miałam na prawym nadgarstku. Przemyłam twarz zimną wodą, a potem otworzyłam torbę z ubraniami od Krzyśka. Przejrzałam całą jej zawartość. Wybrałam dla siebie czarny T-Shirt z nadrukiem "gazety", fioletową bluzę, jeansy i czarno-białe trampki.
Wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się w dwie strony korytarza. Nikogo tam nie było, wszyscy pewnie jeszcze spali. Zeszłam na dół schodami i przeszłam głównym korytarzem do jadalni. Było to duże pomieszczenie z wieloma średniej wielkości okrągłymi stołami i krzesłami. Wszystko było z drewna, tak jak z resztą cały dom. Wróciłam na korytarz i wyszłam na dwór. Dopiero teraz zauważyłam, że jest tam duża huśtawka. Leżał na niej zielony kocyk. Usiadłam na huśtawce, ściągnęłam buty, podciągnęłam kolana pod brodę i przykryłam się kocem. Przyglądałam się wschodzącemu słońcu. Mimo ciepłego nakrycia zrobiło mi się zimno.
-Też zawsze lubię patrzeć na to. Widać, że Bóg jest artystą. Inaczej nie stworzyłby tak pięknego świata.
Aż podskoczyłam słysząc ten głęboki męski głos. Arek.
-Przestraszyłeś mnie - powiedziałam odwracając się. Chłopak patrzył przed siebie. Po chwili wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na mnie.
-Przepraszam, nie chciałem. Już lepiej się czujesz? -zapytał z troską.
-Tak, o wiele mi lepiej - odpowiedziałam z uśmiechem. Arek przysiadł się koło mnie.
-Opowiedz mi o tym wszystkim. Dalej nie mogę w to wszystko uwierzyć, że tu jestem, że magia istnieje, a ja jestem jej częścią.
Uśmiechnął się szeroko, co było tak oszałamiające, że gdybym stała to pewnie bym upadła.
-Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko. Opowiedz mi o tym, co tu robicie, czego się uczycie, jak wygląda dzień w Domu, czy dary się powtarzają, kim są Wysłannicy...
-No to zacznijmy od darów. Rzadko się zdarza, żeby się powtarzały. Jeżeli już tak jest, to te osoby będą połączone więzią, której się nie da zerwać bez posiadania ogromnej mocy. Będą musiały się chronić niezależnie od tego czy chcą czy nie.
-Znasz kogoś takiego?
Arek uśmiechnął się.
-Elka i Robert, są parą. Łaczy uch teraz ta Więź Darów i nie tylko. Właśnie tak się często zdarza z tymi co mają takie same dary-powiedział z zawadiackim uśmiechem.
-Co się zdarza?
-Miłość.
Słońce pokazało się już całe na niebie. Zamyśliłam się lekko, chłopak zmienił temat.
-Pytałaś jeszcze o Wysłanników. Są to wyszkolone osoby, które odnajdują dzieci z rodu Awarbats i zaprowadzają je tutaj. Ogólnie jest tylko kilka Domów, szkoleń Wysłanników jeszcze mniej. Jak dobrze, że Krzysiek to wszystko zbudował, możesz być dumna ze swojego brata.
-Co? On to zbudował? To jego dzieło?
Byłam w szoku.
-Tak, jest naszym Opiekunem.
-Nie wiedziałam...
-Jesteś w dobrych rękach. Tu, z nami nic ci nie będzie- spojrzał mi głęboko w oczy- Ze mną możesz być bezpieczna.
Speszyłam się strasznie, złapałam jedną ręką za kark i spoglądałam to na ziemię, to w jego brązowe oczy, które teraz były zwrócone w dal. Nawet nie patrząc na mnie zmienił temat. Jak on wyczuł, że jestem zmieszana?
-Chciałaś wiedzieć jak wygląda normalny dzień w Domu Awarbs. Do normalnych to on się wcale nie zalicza -zaczął z szerokim uśmiechem, a mnie przestało to interesować. Zapatrzyłam się w jego głębokie oczy i słuchałam tylko jednym uchem.
-U każdego wygląda inaczej. Zależy to od jego daru. A wszystko jest... Słuchasz mnie jeszcze?
Zaśmiał się cicho a ja wyrwałam się z zapatrzenia.
-Ykhym, przepraszam. Ten no, ja muszę już iść doo.. Krzyśka. Tak, do niego pójdę. Ja. No to idę. To do zobaczenia-zakończyłam z przelotnym uśmiechem podczas gdy już wkładałam stopy w tramki.
-Ania?
-Co? -zapytałam z bardzo wyraźnym zniecierpliwieniem, kiedy byłam już przy drzwiach wejściowych.
-Nie przewróć się jak będziesz uciekała po schodach-powiedział z uśmiechem człowieka, który właśnie kogoś pojechał.
-Napewno przybiegłbyś mi z pomocą, przecież przy tobie mam być bezpieczna -odpowiedziałam z ogromnym uśmiechem zdziwiona tym, jak potrafię wykorzystać sytuację. Widziałam, że to już było ostatnie słowo wypowiedziane w tej wymianie zdań, więc otworzyłam drzwi i przeszłam korytarzem do schodów.
Zdziwił mnie charakter Arka. Nie wiedziałam co o nim sądzić, najpierw troskliwy, potem jakby trochę do mnie zarywał, a na końcu droczył. No nie wiem. Mimo wszystko byłam pewna, że potrafi zadbać o kogoś. Tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam.
Przestałam o tym myśleć i poszłam do pokoju brata. Już nie spał.
-Szykujesz się na jakąś lekcje czy coś?
-Tak, najpierw mam z Elą. Jak chcesz to możesz popatrzeć.
Kiwnęłam tylko potakująco głową.
-Wszystko okej?
-Tak -odpowiedziałam szybko.
Krzysiek nie był usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, ale dał mi spokój.
Poszliśmy na trzecie piętro, gdzie jak się domyśliłam, miała pokój Ela. Byłam ciekawa jaka jest. Podeszliśmy do pokoju z numerem 71a, obok niego były drzwi z numerem 71b. Byłam lekko zdziwiona. Nie było innych pokojów "a" i "b".
-Czemu 71 jest...
-A i b? Tu mieszkają Elka i Robert. Są połączeni...
-... Więzią Darów -tym razem to ja dokończyłam wywołując na jego twarzy zdziwienie.
-Skąd wiesz?
-Rozmawiałam dzisiaj z Arkiem, opowiedział mi trochę o tym wszystkim. Dalej się dziwię, że nie powiedziałeś mi, że to ty założyłeś Dom Awarbs.
Uśmiechnął się i spojrzał w bok.
-Nie było okazji. Dobra, chodźmy już do niej, bo stoimy przed drzwiami jakbyśmy bali się wejść.
Więc zapukaliśmy do drzwi z plakietką 71a, odpowiedział nam melodyjny głos Eli.
-Wejdźcie, wejdźcie. Otwarte!
Krzysiek położył mi rękę na ramię wprowadzając do pomieszczenia. Pokój był szczerze mówiąc gorszy od mojego. Miał już trochę obdarte ściany, łóżko nie było tak dostojnie wykończone jak moje. Może to było kwestią lat używania.
Ela siedziała po turecku na swoim łóżku. Była to szczupła dziewczyna o czarnych, bardzo kręconych włosach, cerze, o której większość dziewczyn mogła tylko pomarzyć, zielonych oczach i szpicowatym nosie. Miała zamknięte oczy.
-Cześć Ania!
-Skąd wiesz jak się nazywam?-zapytałam ze zdziwieniem.
-Wszyscy już wiedzą. Jesteś siostrą Krzyśka-odpowiedziała z uśmiechem.
-Ja nazywam się Ela Lesowska.
Uścosnęłyśmy sobie dłonie.
Do pokoju wszedł mój brat.
-No to od czego zaczynamy?
-Może od tego, że dowiem się jaki dar ma Ela?-wtrąciłam.
-Nawet jak ma zamknięte oczy to widzi wszystkie żywe organizmy, czuje ich obecność i myśli, ale ich nie słyszy. Tak samo jest z Robertem-teraz zwrócił się w stronę dziewczyny-Musimy iść na arenę. Tam zaczniemy ćwiczenia.
Wyszliśmy w trójkę z pokoju. Elka zarzuciła na siebie skórzaną kurtkę, a ja i Krzysiek poszliśmy (a w zasadzie pobiegliśmy) do swoich pokoi po coś cieplejszego. Spotkaliśmy się na dole przy drzwiach wyjściowych. Przeszliśmy przez nie, a potem nakierowaliśmy się w stronę lasu za domem.. Myśląc logicznie doszłam do wniosku, że tam musi być ta arena. Szliśmy coraz głębiej i głębiej, a słońce jaśniało już w połowie nieba rozświetlając konary i korony drzew od lewej strony - wschodu.
Doszliśmy na małą polanę wśród drzew. Był w jej środku narysowany wielki, czerwony okrąg. Musiała to być arena. Elka usiadła w środku koła po turecku. Zamknęła oczy i skupiła się. Po chwili wstała już z otwartymi powiekami.
-Zaczynamy.
Krzysiek uniósł ręce z rozpostartymi palcami przywołując silny podmuch wiatru. Zatrzymał go przed dziewczyną, która najwyraźniej była na to przygotowana. Wiatr kotłował się przed nią. Mój brat zrobił ruch koła i wiatr otoczył Elkę tworząc małe tornado. Krzysiek zmierzał w stronę niewidocznej dziewczyny. Podszedł do wała z powietrza i... zamierzył się ręką z całej siły w niego na wysokości ramienia. Krzyknęłam zakrywając usta rękoma. Przecież on może jej coś zrobić! Wszystko działo się w ułamkach sekund. Zobaczyłam nogę wystającą zza tornada i uderzającą w rękę chłopaka. No tak. Ela wiedziała, co się dzieje mimo tego, że nie mogła nic zobaczyć, wyczuła go. Reszta treningu trwała podobnie. Po części zajęć obronnych przeszli do ćwiczeń z ataku, ciosów, uników w starciu "face to face" z przeciwnikiem. Stanęli obok siebie, a ja podeszłam bliżej, żeby słyszeć, co mówi Krzysiek. Gdy mnie zobaczył, powiedział:
-No, stań koło nas, też poćwiczysz.
-Yyy ja?-zapytałam przypominając sobie moją kordynację i refleks z zajęć w-f. Byłam beznadziejna.
-Nie widzę to nikogo innego. No, już ustawiaj się koło Elki.
Posłuchałam go, mimo że wiedziałam jak źle mogło to się skończyć.
-Najpierw zaczniemy od ustawienia nóg - zaczął instruować mój brat. -Muszą być daleko rozstawione. Jedna z tyłu, druga przed nią lekko zgięta. Pozycja musi być stabilna i pewna.
Podszedł do każdej z nas i pokazał co jest ważne. Potem mówił dalej:
-Teraz nogi. Musicie umieć dobrze kopać. Ma to być wysoko, żeby dosięgnęło przeciwnika, mocno, żeby go powaliło i szybko, żeby go zaskoczyło. Wyprzedź ofiarę, bo to ty się nią staniesz.
Ostatnie zdanie postanowiłam zapamiętać, bo było naprawdę mądre. Po tych słowach zaczęliśmy ćwiczyć ruchy nóg. Elka miała już jakieś doświadczenie, ale i tak uczyła się razem ze mną podstaw. Najpierw musiałyśmy trzymać równowagę na jednej nodze przez długi czas. Krzysiek kazał nam też krążenie rąk dla utrudnienia. Po kilku moich upadkach i podniesieniach zmieniliśmy przeszkodę w ćwiczeniu. Trzeba bylo przechylać się na różne strony podawane przez naszego nauczyciela. Robiło się coraz nudniej i wszystkie ruchy wykonywane przeze mnie były już automatyczne. Powiedziałam to na głos a brat wyszczerzył zęby i stwierdził:
-O taki efekt chodziło.
Skończyliśmy więc ćwiczenia na arenie i poszliśmy do lasu. Krzysiek zaczął zdzierać z niektórych drzew korę mniej więcej na poziomym środku drzewa na wysokości jego piersi. Patrzyłam na to zdziwiona, nie wiedziałam po co to robi.
Spojrzałam na Elkę. Na ustach malował jej się teraz lekki uśmiech pewności.
-Po co on zdziera tą korę z drzew?
-Zobaczysz-odpowiedziała krótko sympatycznym głosem patrząc w stronę słońca. Krzysiek skończył i odwrócił się w naszą stronę.
-Drzewa z obdartą korą to wasi wrogowie. Miejsca, w których jest uszkodzone to ich serce. Musicie kopnąć go w to miejsce. Noto ruszajcie!
Każda z nas podbiegła do jakiegokolwiek oznaczego drzewa. Wycelowałam w miejsce, wyrzuciłam nogę w górę uderzając niżej niż wydrapana kora. Odbiłam się od drzewa siłą kopnięcia i spadłam na plecy uderzając głową o ziemię. Krzysiek od razu rzucił się w moją stronę biegiem.
-Ania! Nic ci nie jest?!
-Nie, wszystko OK.
Mimo mojego zapewnienia brat biegł co sił w nogach. Po chwili był już obok i klęcząc na ziemi objął mnie ramieniem.
-Chodź, musimy cię zabrać do pielęgniarki. Twoja głowa była już nadwyrężona.
-Nie, nie trzeba. Nic mi nie jest.
Poatrzyłam na Elkę. Właśnie szła w naszą stronę. Kucnęła przy nas i powiedziała:
-Ania, musisz iść się zbadać. Jeżeli tego nie zrobisz, możesz stracić możliwość posiadania daru.
Te słowa bardzo dobrze zrozumiałam i wstałam z ziemi podtrzymując się na Krzyśku. W trójkę ruszyliśmy w stronę Domu. Przerwałam ciszę, która nas otaczała cicho mówiąc:
-Przepraszam, że rozwaliłam wam zajęcia...
To nie twoja wina-powiedział Krzysiek.-Za dużo od ciebie wymagałem.
-A mi i tak nie chciało się dłużej ćwiczyć - dopowiedziała z uśmiechem Ela.
Cieszyłam się, że nie byli na mnie źli. Popatrzyłam przed siebie i zobaczyłam tylne mury domu. Wyglądał jak jeden z domów w okolicy mojego starego mieszkania. Pomyślałam o Łucji. Pewnie się o mnie martwi, muszę do niej pojechać albo chociaż zadzwonić.
Weszliśmy do Domu Awarbs prawym bocznym wejściem: drewnianymi drzwiami ze srebrną klamką. Prowadziły prosto do pokoju szpitalnego. Krzysiek i Elka zaprowadzili mnie do łóżka, gdzie usiadłam. Dziewczyna poszła po pielęgniarkę a brat został ze mną.
-Można stąd gdzieś zadzwonić?-zapytałam.
Krzysiek odpowiedział mechanicznie zamyślony wskazując na drzwi.
-Tak, tak. Na korytarzu mamy telefon.
Po chwili Ela wróciła z pielęgniarką. Była to chudziutka i niska starsza pani o zaróżowionych policzkach i bardzo sympatycznym wyrazie twarzy. Na nosie miała okulary z czarnymi oprawkami, a na szyi lśniące, białe perły. Ubrana była jak zwykła pielęgniarka, na biało. Podeszła do mnie, zadała kilka pytań o to co mnie boli, obejrzała te miejsca, pobrała krew i powiedziała, że nic mi nie jest i mogę iść. Wyszłam razem z Elą, a Krzysiek został i rozmawiał jeszcze z pielęgniarką.
-Ania, ja zaraz mam następne zajęcia, ale mogę z tobą zostać jeśli chcesz.
-Nie, nie, idź, ja i tak chcę jeszcze do kogoś zadzwonić.
-Napewno?
-Tak, wszystko OK.
-No dobrze, to do zobaczenia.
-Do zobaczenia-odpowiedziałam z wdzięcznym uśmiechem.
Podeszłam do wiszącego na ścianie, białego telefonu. Odetchnęłam głęboko i wybrałam numer. Usłyszałam w słuchawce głos Łucji.
-Halo?
-Łucja? To ja... Ania.
Głos zaczął mi się łamać.
-Jaka Ania? Nie znam nikogo takiego...
-Nie wygłupiaj się.
Zaśmiałam się bardzo nerwowo.
-Przepraszam, straciłam pamięć i nie pamiętam większości osób. Nie wiem, kim jesteś... Przepraszam, cześć.
-Łucja...
Usłyszałam odkładaną słuchawkę, ale odpowiedziałam cicho:
-Cześć...
Wszystko się tak nagle zmieniło. Nie wiedziałam co zrobić. Jakby tego było mało, zza rogu wyszedł Krzysiek. Widząc moją minę szybko podbiegł do mnie i z niepokojem zapytał:
-Co cię boli? Co jest? Wiedziałem, że jednak nie jest dobrze!
-Nie... nie... wszystko z głową okej. Ja pójdę odpocząć. Tak, idę do pokoju się położyć.
Zwróciłam się w stronę schodów lekko się chwiejąc. Krzysiek z przerażeniem cały czas podtrzymywał mnie pod rękę, a ja mechanicznie szłam do przodu po schodach. Byłam w lekkim szoku. Doszliśmy do pokoju, weszliśmy do środka. Wszystko leżało na tych samych miejscach jak wtedy, gdy wychodziliśmy, ale w mojej głowie wszystko się poprzestawiało.
Usiadłam na łóżku pogrążona głęboko w myślach. Myślałam i myślałam o tym wszystkim. O naszych wspomnieniach. O tym, że te, które przeżyłyśmy tylko we dwie będę pamiętała tylko ja i nikt inny. Poczułam się samotna. Myślałam tak długo, że nie wiadomo kiedy za oknem zrobiło się ciemno. Z całych moich przemyśleń wynikł jeden wniosek: to dobrze, że zapomniała. Nie będzie tęsknić, bo nie ma za kim, bo mnie nie pamięta. Dobrze.
Położyłam się w ubraniach i przytuliłam do kołdry. Pomyślałam, że jutro będzie nowy dzień, że pójdę na zajęcia kogoś i będę się przyglądać, że wszystko będzie dobrze. I zasnęłam.
* * *
Tym kończę Rozdział IV i przepraszam za błędy w pisowni, ale piszę na komórce i czasem nie uważam na to, co napiszę ;)
Pozdrawiam i miłego wieczoru xd.